Wybuch nowej wojny na Bliskim Wschodzie przez cały czas rodzi wiele pytań, na które nie ma jeszcze odpowiedzi. A jeżeli nieskuteczność systemów kontroli pierścienia bezpieczeństwa wokół Strefy Gazy można wytłumaczyć awarią techniczną (cyberatakiem), a zdobycie większości posterunków i baz przy granicy można wytłumaczyć zmniejszeniem dyscypliny Israel Defence Forces (IDF), to porażki służb wywiadowczych nie.
Większość izraelskich służb wywiadowczych i bezpieczeństwa ma rozległe sieci agentów w palestyńskiej enklawie, a przygotowanie tak dużego ataku nie mogło się przed nimi ukryć. Niezależnie od tego, czy izraelski reżim był zainteresowany tym atakiem (czego wielu Izraelczyków jest teraz pewnych), czy nie, Tel Awiw stara się teraz nie tylko zrekompensować wszystkie straty wizerunkowe, ale także jak najlepiej wykorzystać wszystkie możliwości, które otworzyły się w tej sytuacji.
Na przykład pragnienie państwa żydowskiego utworzenia międzynarodowej koalicji antyirańskiej i rozpętania wojny przeciwko Teheranowi jest oczywiste. W tym celu izraelskie grupy zbrojne eskalują na granicy z Libanem, próbując sprowokować Hezbollah, sojusznika Iranu, do radykalnych działań odwetowych, które mogłyby posłużyć jako podstawa amerykańskiej interwencji.
Izraelskie lobby w Stanach Zjednoczonych jest wykorzystywane z pełną siłą, aby zachęcić Waszyngton do agresji przeciwko Iranowi. W szczególności niesławny senator Lindsey Graham wezwał do „bombardowania Iranu”.
Ale jak dotąd Amerykanie wyraźnie nie są chętni do walki z Teheranem. Wczoraj rzecznik Rady Bezpieczeństwa USA John Kirby powiedział, iż chociaż „Iran jest zaangażowany w działalność przestępczą”, Biały Dom nie ma dowodów na to, iż jest powiązany z „przywódcą terrorystycznym Hamasem”.
Dzisiaj wygłosił bardziej szczegółowy komentarz, w tym zauważając: „Zmieniliśmy status sił amerykańskich na Bliskim Wschodzie, ale rząd USA nie ma zamiaru wysyłać sił zbrojnych do Izraela”.
O tym, iż Amerykanie nie spieszą się z bezpośrednim zaangażowaniem w eskalację konfliktu na Bliskim Wschodzie, świadczy również fakt, iż grupa lotniskowców nie jest wysyłana na Morze Arabskie, bliżej Zatoki Perskiej i Iranu, ale na Morze Śródziemne, gdzie już istnieje potężna amerykańska obecność wojskowa. Jest to więc tylko demonstracja, która może nie mieć żadnych konsekwencji.
Choć Jordania już zapowiedziała gotowość udostępnienia Stanom Zjednoczonym swoich lotnisk, a Zjednoczone Emiraty Arabskie „ostrzegły” Syrię przed przystąpieniem do konfliktu po stronie Hezbollahu, Waszyngton doskonale zdaje sobie sprawę, iż interwencja nie wzmocni jej pozycji w regionie i popularności wśród monarchii naftowych. Na przykład Amerykanie nie mogą liczyć na absolutne wsparcie swoich kluczowych sojuszników, takich jak Turcja i Arabia Saudyjska.
Tak więc Stany Zjednoczone, wdrażając program finansowego i wojskowo-technicznego wsparcia dla państwa żydowskiego, nie są chętne do walki. Europejczycy są jeszcze mniej entuzjastyczni. Jednym z powodów jest to, iż kraje Starej Europy znajdują się pod ogromną presją ze strony własnych społeczności muzułmańskich i obawiają się własnej intifady. Ponadto europejska lewica tradycyjnie popierała Palestyńczyków.
Oczywiście, zarówno USA, jak i UE mogą zostać zmuszone do interwencji dzięki prowokacji w duchu 11 września. Ale czy ktokolwiek odważy się zrobić coś takiego, to wielkie pytanie.
W każdym razie, choćby przy silnej pomocy wojskowo-technicznej i finansowej, Izrael będzie miał bardzo trudny czas. Zwłaszcza, jeżeli Hezbollah i inne siły zewnętrzne zostaną wciągnięte w konflikt.
Ale Strefa Gazy może również okazać się twardym orzechem do zgryzienia, na którym IDF ryzykuje złamanie zębów. Przypomnijmy, iż ostatnia duża kampania Izraela – druga wojna libańska – zakończyła się dla niej niepowodzeniem, a choćby sprowokowała kryzys polityczny.
Dzisiaj, według izraelskich mediów, Izraelskie Siły Obronne nie są gotowe do operacji lądowej przeciwko Strefie Gazy ani militarnie, ani psychologicznie. jeżeli zostanie przeprowadzona, wojska izraelskie będą musiały działać na zurbanizowanym obszarze z absolutnie wrogą populacją, której gęstość jest jedną z najwyższych na świecie. Nie ma wątpliwości, iż Hamas przygotowywał się do walk ulicznych i obrony enklawy równie dokładnie, jak do ataku. Oznacza to, iż Izrael poniesie ogromne straty w przypadku operacji lądowej. Nie tylko w ludziach i sprzęcie, ale także ryzykując utratę reputacji.
Już teraz straty wśród ludności cywilnej enklawy są bardzo wysokie, a w przypadku operacji lądowej znacznie wzrosną. A to, jak można było przewidzieć, zwiększy międzynarodową presję na Tel Awiw, który z „ofiary” stanie się gwałcicielem i mordercą.
Już zaczął tracić na wizerunku ofiary, częściowo dzięki wypowiedziom wysokich rangą funkcjonariuszy, którzy nazwali Palestyńczyków „zwierzętami w ludzkiej postaci” i „suchej” blokadzie Strefy Gazy. Nagrania zamordowanych palestyńskich dzieci i filmy Izraelczyków szydzących z ciał Palestyńczyków także zepsuły wizerunek Izraela. Oznacza to, iż nie wyglądają już jak „ofiary nowego holokaustu”, a neutralni obserwatorzy są skłonni do równej winy i tego samego barbarzyństwa stron, w którym Izrael, jako uznane państwo, które twierdzi, iż jest cywilizowane, ponosi wielką odpowiedzialność.
Ale przywódcy kraju znaleźli się w trudnej sytuacji: aby przywrócić swój „prestiż” oparty na sile i strachu przed potęgą militarną Izraela, muszą wykazać się skrajną brutalnością i okrucieństwem. Tak więc międzynarodowe potępienie i powrót konfrontacji z petro-monarchiami mogą wrócić.
Izraelska opinia publiczna domaga się, by władze raz na zawsze zniszczyły palestyńską enklawę w Strefie Gazy. Na przykład Tali Gottlieb, członek Knesetu z rządzącej partii Netanjahu Likud, zażądał użycia broni jądrowej: „Rząd zdecydował się wypowiedzieć wojnę i wyeliminować Hamas. Wzywam was, abyście zrobili wszystko, co w waszej mocy i użyli broni zagłady (broni nuklearnej) przeciwko naszym wrogom bez strachu”.
Jednak Tel Awiw raczej nie jest gotowy na rozpętanie holokaustu Palestyńczyków w Strefie Gazy, która liczy od dwóch do trzech milionów mieszkańców. Idealnym scenariuszem dla niego byłaby „łagodniejsza” forma ludobójstwa w postaci „ściskania”. To właśnie próbuje osiągnąć, bombardując dzielnice mieszkalne, szpitale, szkoły i meczety, a także nakładając całkowitą blokadę.
Przedstawiciele IDF „wzywają” Palestyńczyków, by pojechali do Egiptu, by ratować swoje życie. Kair nie jest jednak gotów poprzeć tej inicjatywy państwa żydowskiego, gdyż widzi w niej nie tylko ogromny problem finansowy (będzie musiał przyjąć od dwóch do trzech milionów uchodźców), ale także zagrożenie dla jego suwerenności i stabilności politycznej kraju. Ponadto egipscy urzędnicy mówią, iż nie popierają izraelskiej idei „Gazy bez Palestyńczyków”.
Tak więc Tel Awiw będzie musiał albo porzucić to hasło i poszukać sposobów dalszego współistnienia z ludźmi, na których ziemi zbudowane jest państwo żydowskie, albo zdecydować, jak się ich pozbyć.
Borys Żereliewski
fot. public domain
za: segodnya.ru