

W ostatnich dniach wizerunek Stanów Zjednoczonych ponownie uległ pogorszeniu. Chodzi przede wszystkim o historię Kilmara Abrego Garcii, 24-letniego mężczyzny deportowanego w marcu przez reżim Donalda Trumpa do niesławnego Centrum Odosobnienia Terroryzmu (hiszp. Centro de Confinamiento del Terrorismo, CECOT) w Salwadorze — największego więzienia w Ameryce Łacińskiej.
Według administracji Trumpa Garcia był członkiem gangu MS-13 . Okazało się jednak, iż jest to nieprawda — rząd przyznał, iż się pomylił i w ramach „błędu administracyjnego” skazał na jedno z najcięższych więzień człowieka, który nigdy nie był o nic ścigany ani oskarżony w Ameryce.
Mało tego, sytuacja jest prawdopodobnie odwrotna od tego, co pierwotnie przedstawiał rząd — Kilmar Abrego Garcia nie tylko nie jest członkiem gangu, ale osiem lat temu nielegalnie uciekł do Stanów Zjednoczonych ze strachu przed nim. Amerykanie deportowali go bez odpowiedniego przesłuchania i bez możliwości odwołania. I stwierdzili to choćby sędziowie popierający Trumpa.
Bez odwrotu
Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, który pomimo przewagi konserwatywnych i teoretycznie popierających Trumpa sędziów, zagłosował jednoznacznie 9 do 0 za tym, by administracja USA „zorganizowała” jego powrót do USA. Ta jednak odmówiła. Stwierdziła, iż nie musi i nie może tego zrobić, bo Garcia jest już w rękach innego kraju, gdzie nie obowiązują ani uprawnienia rządu USA, ani Sądu Najwyższego.
Prezydent Salwadoru Nayib Bukele oświadczył, iż nie dokona ekstradycji Garcii. Nie powiedział jednak dlaczego. Stwierdził jedynie, iż nie wyobraża sobie, jak mógłby wysłać go z powrotem do USA wbrew woli Amerykanów.
Władze USA szukają wymówek dla Salwadoru, a Salwador usprawiedliwia administrację Trumpa. Nikt nie szanuje decyzji Sądu Najwyższego, władze USA działają wbrew konstytucji, a 24-letni mężczyzna znajduje się w piekle więzienia zaprojektowanego tylko dla członków gangu. W kraju, z którego nielegalnie uciekł do USA w obawie przed torturami lub śmiercią. W tym momencie wszystko wskazuje na to, iż nie ma dla niego powrotu.
Donald Trump wyraźnie ma słabość do Bukele — w tym tygodniu mężczyźni spotkali się w Białym Domu. Prezydent Salwadoru został przyjęty znacznie cieplej niż, powiedzmy, Wołodymyr Zełenski.
Czarna dziura
Prawdziwie przerażający jest jednak fakt, że w Ameryce otworzyła się swego rodzaju czarna dziura — za jej sprawą setki ludzi mogą znikać w brutalnych salwadorskich więzieniach bez możliwości odwołania się lub praw do sprawiedliwego procesu. Historia Kilmara Abrego Garcii odbiła się głośnym echem w mediach. Nazwiska większości innych deportowanych są jednak nieznane opinii publicznej. Wielu z nich nigdy nie zostało o nic w oskarżonych w USA.
Niektórzy krewni deportowanych twierdzą, iż ich bliscy zostali zatrzymani na podstawie tatuaży podobnych, ale nie identycznych, do tych, które noszą członkowie salwadorskich gangów. Pewne jest to, iż Amerykanie deportowali w tym tygodniu do Salwadoru kolejne dziesięć osób i dali do zrozumienia, iż na tym nie koniec — Trump podczas spotkania polecił choćby Bukele budowę kolejnych więzień.
USA stają się krajem, z którego można znikać bez procesu i apelacji w brutalnych więzieniach za granicą. I choćby gdy władze przyznają się do błędu, a Sąd Najwyższy USA nakazuje, by go naprawić, dla poszkodowanych absolutnie nic to nie zmienia.
Protest uczelni
Przeciwko rządom administracji Trumpa buntują się również uniwersytety. Prym wiedzie oczywiście Uniwersytet Harvarda, który — w przeciwieństwie do Uniwersytetu Columbia — odrzucił listę żądań administracji USA, które głęboko ingerują w jego działalność. Zaznaczmy, iż jest to placówka prywatna.
Z jednej strony Harvard może sobie na to pozwolić, ponieważ jest po prostu bogaty. I rzeczywiście — rząd odpowiedział na jego „nie”, zamrażając ponad 2 mld dol. (7,5 mld zł) środków federalnych i grożąc znacznym zaostrzeniem systemu podatkowego, w ramach którego działa uczelnia.
Uniwersytet Columbia się ugiął, ale nic to jeszcze nie zmieniło. Administracja Trumpa chce upokorzyć i osłabić liberalne uniwersytety. Na celowniku ma też 60 innych instytucji — i Harvard nie jest osamotniony w swoim sprzeciwie. Mniejszy, ale bardzo istotny Uniwersytet Wesleyański Ohio, również ogłosił, iż nie odpowie pozytywnie na rządową listę żądań.
W USA narasta więc otwarty konflikt między uniwersytetami, które — jak stwierdził niedawno „The New York Times” — muszą zdecydować, czy bronić istoty swojego istnienia i duszy, czy ugiąć się pod presją władz. jeżeli wezmą się w garść i znajdą w sobie odwagę, z pewnością mocno odczują to finansowo. Będzie to jednak jeden z bardzo silnych przebłysków buntu na coraz bardziej ciemnym amerykańskim niebie.