AUTOR: TYLER DURDEN
Autor: Michael Tracey, op-ed via Newsweek.com,
4 czerwca grupa określająca się jako "Polski Korpus Ochotniczy" wydała chełpliwe oświadczenie potwierdzające jej udział w serii transgranicznych ofensyw lądowych na Rosję.
Wiadomości o tych zuchwałych nalotach były wystarczająco wstrząsające, biorąc pod uwagę wiele wcześniejszych zapewnień amerykańskich i ukraińskich planistów wojennych, którzy nalegali, aby żadne ataki nie zostały przeprowadzone na terytorium Rosji. Tym bardziej rzucało się to w oczy, iż oddziały najazdów składały się najwyraźniej z polskich żołnierzy.
Polska jest oczywiście nie tylko państwem członkowskim NATO, ale także państwem członkowskim NATO, z którym USA najwytrwalej sprzymierzyły się od czasu rosyjskiej inwazji na Ukrainę w lutym 2022 r. (polscy urzędnicy rządowi zaprzeczają jakimkolwiek formalnym związkom z "Polskim Korpusem Ochotniczym").
Tak więc naloty wywołały oczywiste, ale często lekceważone pytanie: jaka do diabła jest polityka USA na Ukrainie?
Jeśli włączysz telewizor, znajdziesz ekspertów na każdym kanale, lojalnie recytujących z pamięci ogólne parametry amerykańskiej misji – przynajmniej tak, jak są one przekazywane w codziennych retorycznych rozmachach przez urzędników administracji Bidena, różnych kongresmenów i odważnych wojowników think tanków. Wolność i autokracja są uwikłane w wielką kosmiczną bitwę dobra ze złem, a przynajmniej tak wygląda zwykła fabuła - najczęściej opowiadana z moralną złożonością, którą można hojnie porównać do niższego poziomu filmu Marvela.
Ale czy poza tym stałym strumieniem mocno przetworzonych frazesów, kiedykolwiek wyraźnie ujawniono Amerykanom – głównym sponsorom finansowym ukraińskiego wysiłku wojennego – iż zakres wysiłku wojennego, który subsydiowali, ostatecznie rozszerzy się o plutony polskich żołnierzy maszerujących prosto do Rosji? Czy ktokolwiek w Waszyngtonie podpisał się pod tym, czy kiedykolwiek dano możliwość publicznego rozważenia potencjalnie złych implikacji?
Przynajmniej teoretycznie USA są zobowiązane do obrony Polski w przypadku zbrojnej napaści. I chociaż Polska może nominalnie dezawuować Polski Korpus Ochotniczy, polski dziennikarz piszący dla największej polskiej publikacji cyfrowej mówi, iż był obecny na spotkaniu założycielskim w Kijowie w lutym ubiegłego roku, podczas którego jednostka została utworzona nie jako grupa niesprawdzonych amatorów, ale jako elitarna siła "sabotażowa i rozpoznawcza" – która od samego początku "podlegała bezpośrednio Ministerstwu Obrony Ukrainy". Zgodnie z tą relacją jednostka miała składać się z "najbardziej doświadczonych żołnierzy Polski", z wyraźną nieprecyzją co do tego, skąd konkretnie pochodzili ci żołnierze.
Ukraińscy żołnierze wystrzelili wyrzutnię rakietową BM-21 "Grad" w kierunku rosyjskich pozycji w pobliżu Bachmutu w obwodzie donieckim 13 czerwca 2023 r. Siły ukraińskie rozpoczęły długo oczekiwaną kontrofensywę w kilku punktach na froncie. ANATOLII STEPANOV/AFP VIA GETTY IMAGES
Jest też fakt, iż na krótko przed utworzeniem "Polskiego Korpusu Ochotniczego" do polskiego parlamentu wpłynął projekt ustawy ponadkoalicyjnej, który zalegalizowałby obywatelom polskim walkę w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Wojnę z Rosją należało uznać za "sytuację szczególną z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego Rzeczypospolitej Polskiej", czytamy w tekście, "wymagającą niestandardowych działań politycznych i legislacyjnych ze strony państwa".
"Polski Korpus Ochotniczy" prowadzi wspólne operacje z "Rosyjskim Korpusem Ochotniczym", inną w pełni zintegrowaną "specjalną jednostką w Ministerstwie Obrony Ukrainy" – eufemistycznie określaną w "zachodnich" nagłówkach mediów z wiarygodnymi nazwami takimi jak "proukraińska grupa partyzantów". Biorąc pod uwagę, jak ci rzekomo nieprzywiązani "partyzanci" przechwalają się wzięciem rosyjskich zakładników i w inny sposób angażują się w coraz bardziej spektakularne, prowokacyjne ataki, można zrozumieć, dlaczego Ukraina może chcieć utrzymać wiarygodną zaprzeczalność.
"Wojna lądowa przyszła do Rosji", ogłosił jeden z polskich organów medialnych wspieranych przez państwo na wieść, iż ich żołnierze przekroczyli granicę.
Dla wielu materiał filmowy był okazją do radosnej radości, zanurzonej w pierwotnej euforii zbrojnej zemsty. Tymczasem ci elitarni żołnierze określani jako "ochotnicy" niszczą rosyjskie osiedla graniczne bronią dostarczoną przez USA, według New York Times i Washington Post. Jednostki "wystrzeliły pociski i pociski na obszary mieszkalne", donosił Times, i wydawało się, że celowały w ataki "bez widocznego celu wojskowego".
Konwoje pojazdów opancerzonych zwanych MRAP, początkowo produkowanych dla amerykańskich żołnierzy w Afganistanie i Iraku, były obserwowane w beczce do Rosji z Ukrainy, bez wyjaśnienia, jak dokładnie tam trafiły. Może ktoś w Kijowie po prostu zostawił otwarty garaż pełen dostarczonych przez USA pojazdów opancerzonych. Tak czy inaczej, ostatecznie wykazano, iż ukraińskie wojsko użyło amerykańskiej broni do ataku na Rosję – dokładnie to, co prezydent Biden i inni urzędnicy administracji stanowczo utrzymują, iż nie popierają i nie umożliwiają.
O dziwo, to ujawnienie systematycznego oszustwa rządu nie wydaje się zbytnio poruszać igłą, jeżeli chodzi o szerszą debatę na temat zaangażowania USA na Ukrainie. Donald Trump mógłby błędnie określić temperaturę na zewnątrz o pół stopnia Farenheita, a wszystkie amerykańskie media przewracałyby się, by pobożnie oskarżać go o "kłamstwo" – ale gromadzą stosy niepodważalnych dowodów na to, iż Amerykanie zostali chronicznie oszukani na temat rozległej interwencji wojskowej USA, a dostaniesz głównie przewracanie oczami od bystrych komentatorów. To znaczy, jeżeli masz wystarczająco dużo szczęścia, aby oszczędzić ci standardowych szyderczych oskarżeń o "rosyjskiego propagandzistę".
Mówiąc o twierdzeniach, które można uznać za "propagandę", prawie dokładnie rok temu prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wyruszył w podróż po amerykańskich mediach, obiecując Amerykanom z głębi serca, iż "nie planujemy atakować Rosji". Twierdzenia te zostały powtórzone jednocześnie przez prezydenta Bidena, który podkreślił, iż "nie zachęcamy ani nie umożliwiamy Ukrainie uderzenia poza jej granicami".
Jednak rok później nie ma już żadnych uzasadnionych wątpliwości, iż Ukraina "uderza poza swoimi granicami" i to w coraz bardziej agresywny sposób – od transgranicznych nalotów, przez atak dronów na Kreml, po ostrzał bombowy na dzielnicę Moskwy. A to tylko kilka przykładów z ostatnich kilku tygodni.
Mimo to jest to trudniejsze, niż można by się spodziewać, aby wzbudzić wiele krytycznego zainteresowania – szczególnie wśród mediów, które od samego początku były politycznie, ideologicznie i emocjonalnie zaangażowane w chwalebną sprawę wojny na Ukrainie. Jednym z ostatnich przykładów był artykuł CNN, w którym "wyżsi urzędnicy amerykańscy" zwierzali się, iż chociaż "potępili ataki wewnątrz Rosji", oczywiście prywatnie "wierzą, iż ataki transgraniczne są inteligentną strategią wojskową". Urzędnik państwowy mówiący jedną rzecz publicznie, a inną prywatnie, był najpewniejszym znakiem oficjalnego oszustwa, jakie dziennikarz mógł mieć nadzieję odkryć. Jednak CNN zdawało się po prostu pozwalać, by płynęło jak delikatny wiosenny powiew, prawie tak, jakby byli pod wrażeniem przebiegłości "wyższych urzędników amerykańskich", których mieli zaszczyt anonimowo parafrazować.
W obecnej formie rząd USA nieustannie obrzuca naród amerykański możliwymi do udowodnienia nieprawdami w służbie utrzymania polityki wojennej, która prawie nie przypomina tego, jak została początkowo przedstawiona. A w sektorach społeczeństwa, których rzekomo zadaniem jest kontrolowanie postępowania rządu, spotyka się to głównie z wzruszeniem ramion.
O ile bardziej ekstremalne musi być oszustwo, zanim nie będzie już można uniknąć trwałego odpychania?
Jeśli polscy żołnierze rozpoczynający samozwańczą "wojnę lądową" w Rosji nie wystarczą, by wytrącić się z samozadowolenia, aż strach pomyśleć, jak poważny byłby szok.
* * *
Michael Tracey jest niezależnym reporterem Substack. Śledź go na Twitterze @mtracey.