Przestroga przed dialogiem pozornym

liberte.pl 2 days ago

Od dawna żyjemy w głębokiej polaryzacji politycznej, która rychło pociągnęła za sobą pęknięcie społeczeństwa, skonstruowanie długich katalogów pretensji, oskarżeń, stereotypów i drwin oraz zrytualizowane niemalże przeżywanie (żeby nie powiedzieć celebrowanie) seansów wzajemnego antagonizowania się Polaków i (rzadziej jednak) Polek. Trwa to długo, więc ujawnia się i narasta zmęczenie (frustracja?) tym stanem rzeczy ze strony osób albo niezaangażowanych, albo luźno czy w oparciu o letnie uczucia zawiązanych ze swoim „obozem” oraz w końcu takich, którzy twierdzą, iż rozpad społeczeństwa – który gdzieś tam u kresu takich procesów niechybnie czyha – nie jest wart toczenia walki o choćby najbardziej doniosłe cele ideowe.

Osoby takie stają się stroną nowej polaryzacji, która widnieje na horyzoncie. Deklarują się jako przeciwnicy polaryzacji pierwotnej i stają w opozycji do najbardziej zapamiętałych bojowników obu „obozów”. W miejsce złych emocji, nienawiści, pogardy i wyrazów własnej wyższości proponują dialog. Na pierwszy rzut oka ich propozycja wydaje się roztropna, może wręcz zbawienna. ale od razu pojawiają się dwa pytania: 1. Czy mają oni pomysł, jak ów czasem wymuszony dialog uczynić konstruktywnym i owocnym? 2. Czy sami potrafią uniknąć tej polskiej przywary i nie pozwolić, aby ich wołanie o dialog i umiarkowanie nie przeistoczyło się we wrogość i hejt wobec tych, którzy wybiorą trwanie w dotychczasowych okopach?

Optowanie za dialogiem budzi automatycznie pozytywne skojarzenia, z rozsądkiem, dalekowzrocznością i wysoką kulturą osobistą. Tymczasem odrzucenie wyjścia z logiki konfliktu, jako zacietrzewienie, nadmierna emocjonalność i „niereformowalność”, budzi negatywne skojarzenia. To niesie ze sobą zagrożenie, iż pogarda i poczucie wyższości mogą rychło pojawić się także w tej nowej polaryzacji pomiędzy „partią dialogu” a „partią sporu”. Ten korzystny wizerunek „partii dialogu” jest także potencjalną pułapką, która może prowadzić ku fetyszyzacji każdej rozmowy, każdej sytuacji, w której zwaśnione „obozy” udaje się na chwilę sprowadzić do wspólnego stołu. Dialog stać się może wówczas celem samym w sobie. Bez ewaluacji jego następstw będzie nowym rytuałem politycznym bez przełożenia na jakąkolwiek poprawę ogólnej sytuacji totalnego sporu. Będzie pustym gestem i płonnym zabiegiem, ale w odbiorze opinii publicznej przyniesie uczestnikom i inicjatorom dodatnie oceny, które być może będą stanowić o jego realnej racji bytu.

Jednak rytualizacja i fetyszyzacja dialogu nie jest pozbawiona zagrożeń. Najłatwiej jest powiedzieć, iż obojętnie kto, jak i o czym – ważne, iż strony konfliktu ze sobą w ogóle rozmawiają, zamiast zwalczać się w sieciach społecznościowych i mediach algorytmicznych. To przecież automatycznie lepiej. Czy jednak na pewno i zawsze? Pozorny dialog niesie ze sobą niemałe zagrożenia i polityczne, i społeczne, o których nie można zapominać. Jest to „dialog”, w którym dwóch lub więcej antagonistów przedstawia słuchaczom i wobec siebie nawzajem swoje poglądy, ale na tym kończy się jego realny skutek. Nie ma faktycznego usłyszenia tego, co druga strona mówi. Tym bardziej nie ma analizy, próby wyłuskania z oceanu słów priorytetów drugiej strony, a co za tym idzie próby zrozumienia motywacji jej postaw. To najważniejszy moment, który choćby w najostrzejszym konflikcie prowadzi niekiedy do dostrzeżenia dobrych intencji u osoby, która dochodzi do innych wniosków niż my, bo inaczej rozumuje. Ale jednak posiadanie dobrych intencji nas z nią łączy. Oczywiście przy braku usłyszenia i zrozumienia drugiej strony, nie będzie także elementu końcowego, czyli działania, a raczej modyfikacji działania przez obie strony dyskusji, które dzięki dialogowi uzyskały lepszy wgląd w siebie nawzajem i dokonują korekty, aby choć częściowo uwzględnić swoje wrażliwości.

Problem z dialogiem pozornym polega na tym, iż on stwarza pozory tego, iż te etapy przepracowania zetknięcia z Innym nastąpiły. To kształtuje określone oczekiwania opinii publicznej co do zmiany postaw, poziomu emocji i sytuacji politycznej. Ta jednak oczywiście nie następuje, a frustracje, niechęć i wzajemne oskarżenia tylko przybierają na sile. Dodatkowo pozorny dialog stwarza dla najbardziej „zasłużonych weteranów” wojny polsko-polskiej okazję, aby bezkosztowo ogrzać się w racjonalnym świetle jako ktoś, kto „angażuje się w dialog” i „pozostaje otwarty”. To zwyczajne oszustwo. Dodatkowo osoby niekiedy splamione używaniem najbardziej nienawistnych środków w politycznym konflikcie zyskują możliwość częściowego oczyszczenia swojego wizerunku tylko po to, aby choćby kolejnego dnia przystąpić do nowego ataku. Taki „dialog” naraża drugą stronę na zarzut naiwności, zaś jego organizatorów i propagatorów z „partii dialogu” na zarzut cynizmu i efekciarstwa.

W polskich warunkach roku 2025 fetyszyzacja dialogu może z łatwością stać się także dalszą normalizacją obecności osób o poglądach otwarcie neofaszystowskich w życiu publicznym. Już i tak dla tej normalizacji wiele zrobiono. w tej chwili skrajna prawica, niezaangażowana bezpośrednio w zasadniczy konflikt polityczny, który toczą ze sobą dwie „stare” siły, w naturalny sposób lgnie do „partii dialogu” i pozoruje swoją otwartość na różnego rodzaju formy rozmowy. Jej wezwania do deeskalacji sporu politycznego w Polsce drastycznie kontrastują z programem politycznym, wielokrotnie opierającym się na wykluczaniu z różnych sfer życia Polaków niepodzielających tzw. tradycyjnych wartości. Wraz ze wzrostem poparcia dla skrajnej prawicy we wszystkich niemal krajach Europy, powinien nastąpić czas zintensyfikowanego bicia na alarm, a nie wielopoziomowego włączania jej polityków do zwyczajnego dialogu politycznego, porównywania ich programów polityki podatkowej, prorodzinnej czy energetycznej z innymi partiami.

W trakcie Igrzysk Wolności 2025, w krótkiej wymianie zdań z przedstawicielami „partii dialogu”, wskazałem na te wątpliwości. Usłyszałem wówczas odpowiedź, iż oni wcale nie fetyszyzują dialogu. Oni „fetyszyzują wspólnotę”. To jeszcze kilka pięter wyżej na drabinie zacnych celów – o wspólnotę w tej chwili wszyscy chcą dbać, choćby różnorako ją rozumiejąc. Trudno wejść w spór z fetyszyzującym wspólnotę i wyjść z tego cało. Jednak to wizja choćby jeszcze bardziej niebezpieczna, jeżeli zamysł miałby polegać na ryczałtowym włączaniu do wspólnoty wszystkich z piastowskim nazwiskiem (lub co najmniej z polskim paszportem), niezależnie od tego, ile wysiłku wcześniej w niszczenie owej wspólnoty włożyli i jak zapamiętale niczego zdrożnego w tym swoim dorobku nie dostrzegają.

W tym roku choćby Marsz Niepodległości postawił – w pewnym, przewrotnym sensie – na fetyszyzowanie wspólnoty. Jego hasło brzmiało „Jeden Naród, silna Polska”. Czyżby po latach dzielenia, wykluczania, zarzutów o zdradę, o „tubylczość” i „europejczykostwo”, polska prawica miała nagle dokonać radykalnego zwrotu i wręcz zażądać od lewicowców czy liberałów udziału w narodowej wspólnocie? Pewnie nie o to im chodziło, ale to zaiste byłby nowy wątek! Jego pojawienie się, jako żywo, miałoby bodaj wiele wspólnego z tym, iż perspektywa wojny staje się coraz bliższa, a wsparcie polskiego liberała czy lewicowca narodowcom i pisowcom w okopach prawdopodobnie jednak śmierdzieć nie będzie…

Fot. Etactics Inc / Unsplash

Read Entire Article