- Od dwóch miesięcy nie ustępuje kolejna fala protestów w Serbii. W noworoczną noc tysiące osób ruszyło manifestować w trzech najludniejszych miastach kraju: Belgradzie, Nowym Sadzie oraz Niszu. Na największym wiecu w stolicy studenci z różnych stołecznych uniwersytetów zorganizowali protest pod hasłem: „Nie ma nowego roku. przez cały czas jesteście nam winni za stary”.
- Wielu uczestników trzymało transparenty z czerwonym odciskiem dłoni. To symbol antyrządowych protestów, których uczestnicy pokazują władzom, iż te mają krew na rękach.
- Uczestnicy demonstracji wkroczyli w 2025 r. symbolicznie: 15-minutową ciszą pomiędzy 23:52 a 00:07. W tym samym momencie, kilkaset metrów dalej, trwały oficjalne, radosne uroczystości noworoczne, w tym koncerty i pokaz fajerwerków.
- Co wywołało protesty i jaka jest ich przyszłość? Czy faktycznie – jak twierdzą manifestanci – odzwierciedlają one szerokie niezadowolenie z przywództwa prezydenta Aleksandara Vučicia?
Geneza i przebieg protestów
Bezpośrednią genezą wystąpień był wypadek w mieście Nowy Sad, do którego doszło 1 listopada 2024 r. na niedawno odnowionym dworcu kolejowym. W wyniku zawalenia się zadaszenia nad głównym wejściem (skutek wadliwego wykonania i przeciążenia konstrukcji) zginęło wówczas 14 osób w wieku od 6 do 74 lat. Piętnasta ofiara zmarła w szpitalu kilka tygodni później.
O śmierć obwiniono postępującą korupcję i niewystarczający nadzór nad projektami budowlanymi. Rozpoczęły się protesty. Władze w Belgradzie próbowały reagować. W związku z tragedią postawiono zarzuty 13 osobom, w tym ministrowi transportu Goranowi Vesiciowi, który zrezygnował ze stanowiska kilka dni po zdarzeniu. Prezydent Vučić ogłosił choćby gotowość do przeprowadzenia referendum w sprawie odwołania go ze stanowiska.
W obliczu presji społecznej rząd upublicznił także dokumentację związaną z kontrowersyjną przebudową dworca kolejowego. Była ona częścią szerszego porozumienia z chińskimi firmami, które obejmuje kompleksową modernizację serbskich kolei. To samo zrobiła prokuratura.
Protestujący oświadczyli jednak, iż to za mało. Argumentowali między innymi, iż akt oskarżenia nie objął zarzutów o możliwe układy korupcyjne związane z renowacją dworca. Atmosferę podgrzewa fakt, iż w momencie podpisywania umowy budowlanej burmistrzem miasta był Miloš Vučević, czyli obecny premier i formalny lider rządzącej państwem Serbskiej Partii Postępowej (ser. Srpska napredna stranka).
Od tragedii minęły dwa miesiące, a manifestacje nie ustają. Jak zauważa M. Szpala z Ośrodka Studiów Wschodnich, gwałtowna reakcja części serbskiego społeczeństwa na katastrofę budowlaną w Nowym Sadzie wydaje się wynikać z tego, iż powszechnie uznano ją za ucieleśnienie niekompetencji, nepotyzmu i skorumpowania władz.
Zdaniem uczestników protestów „zawierane są tajne umowy, bliscy władzy ludzie się bogacą, a narodem nie przejmuje się nikt”. Dochodzi do akcji blokowania dróg oraz instytucji państwowych, w tym telewizji publicznej i prokuratury. Do największego – pod względem frekwencji – protestu doszło przed katolickimi świętami Bożego Narodzenia. Według rządu 22 grudnia wieczorem w Belgradzie zebrało się niemal 30 tys. osób. Źródła z obozu demonstrantów informowały o ok. 100 tys. osób uczestniczących w wiecu na stołecznym placu Slavija. Była to prawdopodobnie najliczniejsza manifestacja w Serbii w XXI w.
W pewnym momencie siłą napędową protestów stali się studenci, a także uczniowie szkół średnich. Blokady placówek edukacyjnych rozpoczęły się początkowo na Wydziale Sztuk Dramatycznych Uniwersytetu w Belgradzie po interwencjach służb podczas milczącego hołdu dla ofiar katastrofy 22 listopada. Podniesiono następujące żądania:
– publikacja kompletnej dokumentacji przebudowy dworca kolejowego w Nowym Sadzie,
– cofnięcie zarzutów postawionych aresztowanym oraz przetrzymywanym w związku z protestami,
– postawienie zarzutów karnych sprawcom napaści na studentów i profesorów oraz ich ściganie,
– zwiększenie finansowania państwowych uczelni o 20 proc.
Studenci i uczniowie uzyskali poparcie różnych środowisk: profesorów, rolników, aktorów, a także części kibiców. Głośno jest przede wszystkim o kibicach gnębionego przez władze klubu piłkarskiego Partizan Belgrad, którzy ostatnio podczas meczu ligi serbskiej długo skandowali hasła skierowane przeciwko prezydentowi Vučiciowi. Nauczyciele z czterech oświatowych związków zawodowych przeprowadzili strajk, aby wesprzeć protestujących uczniów.
W odpowiedzi na charakter protestów rząd wydłużył (tj. rozpoczął o tydzień wcześniej) zimowe ferie szkolne. Oficjalny powód? „Okoliczności wpływające na jakość i zachowanie procesu nauczania, a także na interesy oraz prawo uczniów do edukacji”. Uczniowie wrócą do szkół dopiero 20 stycznia.
Abstrahując od sytuacji w edukacji, władze na protesty reagują (jak się wydaje) dosyć spokojnie. Prezydent Serbii Aleksandar Vučić powtarza, iż wszystkie żądania studentów zostały spełnione i nie ma powodu do dalszych ustępstw, gdyż manifestacje to kwestia polityczna.
Rząd przyjmuje narrację, iż demonstrujący są narzędziem w rękach obcych służb. Ich celem jest obalenie demokratycznego gabinetu. W post scriptum noworocznego oświadczenia Vučić przesłał wiadomość do Zagrzebia, Sarajewa i Prisztiny, a dokładniej do „ośrodków władzy” w tych miastach: „Szczęśliwego Nowego Roku i daremnych nadziei, rząd w Serbii się nie zmieni”.
Prezydent oskarżył również swoich przeciwników o manipulowanie studentami i dążenie do destabilizacji sytuacji w kraju, aby przejąć władzę siłą. Przy okazji władza działa w sprawdzony sposób, aby złagodzić niezadowolenie społeczeństwa: obiecuje różnego rodzaju dotacje dla młodych ludzi, a także kieruje uwagę obywateli na inne kwestie, takie jak sprawa Kosowa – na początku roku Vučić enigmatycznie oświadczył, iż „spodziewa się, iż dwa duże kraje, większe niż Serbia, wycofają swoje uznanie dla Kosowa w niedalekiej przyszłości”.
Przyszłość protestów: perspektywa wewnętrzna
Jaka jest zatem przyszłość protestów? Biorąc pod uwagę okres władzy Vučicia w Serbii, punkt wyjścia tej analizy ma charakter pesymistyczny. W ciągu ostatniej dekady można wyodrębnić co najmniej dziewięć dużych fal protestów (włącznie z obecną) przeciwko rządzącym. Żadna nie przyniosła większych ani długotrwałych zmian.
Można tutaj przywołać świeży przykład. Rok temu w Belgradzie odbywały się codzienne manifestacje społeczne w reakcji na liczne nieprawidłowości związane z wyborami parlamentarnymi i samorządowymi w Belgradzie. Po początkowej intensywności protestów (blokady dróg, szturm na stołeczny ratusz, strajk głodowy liderów opozycji) mniej więcej na przestrzeni miesiąca protesty wygasły.
Najistotniejszym efektem ruchu było powtórzenie wyborów do stołecznej Rady Miasta. Zakończyły się one jednak jeszcze większym zwycięstwem stronnictwa Vučicia – Serbskiej Partii Postępowej – niż w zakwestionowanym głosowaniu. Dodatkowo w międzyczasie rozpadła się koalicja ugrupowań opozycyjnych.
Tym razem manifestujący chcą uwypuklić obywatelskość i apolityczność protestów. Nie wykrystalizował się zatem wśród nich wyraźny lider, co jest działaniem celowym i ma podkreślać oddolność inicjatywy. To istotny element, ponieważ zaangażowanie partii opozycyjnych w organizację demonstracji doprowadziło już pod koniec ubiegłej dekady do upadku ruchu funkcjonującego pod nazwą „Jedan od pet miliona”. Powstał on w wyniku pobicia jednego z polityków niechętnego rządowi. Początkowo formalnie pozbawiony był afiliacji politycznej, organizując największe protesty społeczne od czasów rządów Slobodana Miloševicia i stanowiąc wyraz sprzeciwu obywatelskiego wobec systemu władzy.
Przy takim układzie machina państwowa musi się bardziej starać, aby ukazać protestujących jako „agentów opozycji i obcych podmiotów”. Sytuację ma o tyle ułatwioną, iż serbski krajobraz medialny jest w dużej mierze podporządkowany rządowi. Jedną z „ofiar” takiej polityki stał się reżyser Stevan Filipović, przedstawiany jako osoba „agresywna” i „opłacana przez chorwackie służby”. Radykalne media, nakierowane bardziej rusofilsko niż środowisko rządzących, traktują choćby protestujących jako „terrorystów” powiązanych z Ukrainą i Kosowem.
Zagrożeniem dla Vučicia, a jednocześnie szansą dla powodzenia protestów, jest podejście życiowe społeczeństwa. Chodzi między innymi o problemy społeczne (np. strzelaniny w 2023 r., gdy życie straciło kilkanaście osób) czy wzrost kosztów życia. To również dlatego według globalnego badania przeprowadzonego przez Gallup International, Serbia należy do państw najbardziej pesymistycznie nastawionych wobec 2025 r. – zajmuje w tym względzie trzecie miejsce. W kraju odnotowano 44 proc. pesymistów i 23 proc. optymistów (25 proc. oczekuje, iż sytuacja się nie zmieni).
Z drugiej strony, rozpatrując szansę manifestantów należy przypomnieć jedną kwestię. W Serbii mieszka ok. 6,5 mln ludzi. W metropolii belgradzkiej żyje ok. 1,7 mln. W 2024 r. co najmniej 10 tys. uczestników wzięło udział w jedynie czterech zgromadzeniach o charakterze obywatelsko-politycznym. W wyborach parlamentarnych w grudniu 2023 r. oddano 3,8 mln głosów. Na Serbską Partię Postępową zagłosowało wówczas w stolicy 37,5 proc. (354,4 tys. głosów), a na główną listę zjednoczonej opozycji 34,4 proc. (325,1 tys. głosów). W drugim największym mieście te proporcje ułożyły się następująco: 39,1 proc. – 34 proc. Tymczasem w skali kraju stosunek ten wyniósł odpowiednio 48,1 proc. do 24,3 proc. (przykładowo w okręgu wyborczym południowej i wschodniej Serbii 53 proc. do 18,3 proc.).
O geografii wyborczej nie można zapominać przy analizowaniu, czy protesty odzwierciedlają faktyczne szerokie niezadowolenie społeczeństwa. Niewątpliwie w największych miastach, gdzie łatwiej zmobilizować szerokie rzesze ludzi, mieszka więcej zwolenników opozycji, niż na wsiach czy małych miastach z daleka od metropolii. Jednak w skali kraju utrzymuje się wysokie poparcie dla Vučicia.
Dzieje się tak m.in. dlatego, iż partia uzależnia wobec siebie znaczącą grupę osób pracujących w sektorze publicznym. Warto dodać, iż do ugrupowania prezydenta należy aż ok. 800 tys. osób – pod względem liczby członków jest to najliczniejsza partia polityczna w Europie! Trzeba też uczciwie przyznać, iż wielu ludzi pozytywnie ocenia rozwój serbskiej gospodarki oraz ilość nowych inwestycji. Doceniają międzynarodową zręczność prezydenta, który umiejętnie balansuje na trzech filarach polityki zagranicznej (Zachód, Rosja, Chiny). Wielu też przychylnie patrzy na symboliczne gesty, które pobudzają niezwykle żywą wśród Serbów dumę narodową, takie jak niedawne owinięcie się prezydenta państwową flagą podczas głosowania na forum ONZ ws. ustanowienia dnia pamięci ludobójstwa w Srebrenicy.
Według niedawnych badań (grudniowych, a więc przeprowadzonych już w trakcie najnowszej fali protestów) na partię rządzącą, pod faktycznym przywództwem Vučicia, zagłosowałoby w tej chwili 47,7 proc. ankietowanych. Żadne z ugrupowań zatomizowanej opozycji nie przekracza 8 proc.
Nie dziwi zatem, iż protestujący nie chcą identyfikować się z niepopularnymi politykami. Powyższe wyniki pokazują jednak, iż poparcie dla władzy, przynajmniej na razie, nie maleje znacząco. Trudno więc założyć, iż w społeczeństwie panuje ogólny konsensus co do percepcji władzy.
W tym momencie protesty po tragedii w Nowym Sadzie mają przede wszystkim charakter studencki. Niemniej rządzący boją się, iż przybiorą one szerszą formę obywatelską. Vučić stara się rozwiać tę obawę, przede wszystkim wśród swoich zwolenników. Radykalizuje słownictwo i pokazuje, iż nie dzieje nic szczególnego i iż wszystko jest pod kontrolą.
Aczkolwiek serbski prezydent może być wyczulony na protesty akurat tej grupy społecznej. Noworoczną manifestację przeprowadzono bowiem na wzór wiecu zorganizowanego w szczycie zgromadzeń studenckich w 1996 r. Młodzi buntowali się wtedy przeciwko autorytarnym tendencjom władzy Slobodana Miloševicia i nieprawidłowościom podczas wyborów samorządowych. Tamta fala protestów nie zakończyła się sukcesem, ale analiza popełnionych wówczas błędów doprowadziła do powołania i organizacji ruchu politycznego Otpor (pol. Opór). Ten ostatecznie doprowadził do obalenia Miloševicia w wyniku rewolucji buldożerów (ser. Buldožer revolucija) 5 października 2000 r.
Analogia niewątpliwie budzi u Vučicia obawy. Tym bardziej, iż on sam był wówczas ofiarą studenckich protestów – latach 1998-2000 był ministrem informacji w rządzie pod faktycznym kierownictwem Miloševicia. Po latach przeprosił za działania, które podejmował na tym stanowisku. Dlatego też musi teraz działać zdecydowanie. Nieodpowiednia reakcja może skutkować tworzeniem się na bazie protestów nowych platform politycznych, czy organizacyjnych, które będą dążyć do zmiany władzy.
Przyszłość protestów: perspektywa międzynarodowa
Rozpatrując szanse na implementowanie szerszych zmian w najwyższych kręgach władzy, należy wziąć pod uwagę odbiór protestów w oczach najważniejszych graczy na międzynarodowej szachownicy. Sukces wspomnianego ruchu Otpor miał swoją genezę m.in. w finansowym oraz politycznym poparciu świata zachodniego, przede wszystkim Stanów Zjednoczonych. Pod koniec lat 90. XX w. miliony dolarów zasiliły budżet serbskiej opozycji, a płatnikiem był przede wszystkim National Endowment for Democracy (prywatna fundacja non-profit, w większości finansowana przez rząd USA). Natomiast dla ówczesnej amerykańskiej sekretarz stanu Madeleine Albright usunięcie z życia publicznego Slobodana Miloševicia stanowiło „sprawę osobistą” i „niezwykle istotny priorytet”.
A jak sytuacja wygląda w globalnych realiach roku AD 2025? Zaczynając analizę od wschodu, można z pewnością założyć, iż w obaleniu Vučicia interesu nie mają Chiny. Stosunki z Pekinem władza w Belgradzie traktuje priorytetowo. Z przymrużeniem oka można tutaj przypomnieć sytuację z maja ubiegłego roku. Serbska telewizja publiczna przerwała wtedy – niezgodnie z zasadami festiwalu – półfinał konkursu Piosenki Eurowizji w momencie występu polskiej reprezentantki, aby pokazać na żywo przylot Xi Jingpinga na lotnisko w Belgradzie.
Chiny są traktowane przez Serbię jako trzeci filar polityki zagranicznej (obok Zachodu i Rosji). Przewodniczący ChRL podkreśla, iż „Serbia jest najważniejszym partnerem handlowym Chin w Europie Środkowej i Wschodniej”. W grudniu poinformowano, iż to firma „Power China“ wybuduje pierwszą linię metra w Belgradzie, a w niedalekiej przeszłości przedsiębiorstwo z Państwa Środka skonstruowało m.in. magistralę kolejową na odcinku Nowy Sad-Belgrad (i odpowiadało za feralną renowację dworca w tym pierwszym mieście). Łącznie Pekin inwestuje w tej chwili w Serbii tyle, ile cała Unia Europejska. Chiny traktują Serbię jako przyczółek do ekspansji gospodarczej w tym regionie i niewątpliwie nie pragną zmian politycznych w środkowobałkańskim państwie.
Dobre relacje z Vučiciem cenią też sobie włodarze moskiewskiego Kremla. Rosja od lat konsekwentnie przedstawia się serbskiemu społeczeństwu jako „realna” alternatywa wobec Zachodu. Władze w Belgradzie nie odrzucają w pełni takiej narracji i pomimo nacisków ze strony Unii Europejskiej nie nakładają sankcji wobec Moskwy. Każdego dnia, wobec sankcji wprowadzonych przez inne kraje na Starym Kontynencie, ma miejsce kilka lotów obsługiwanych przez Air Serbia z portu w Belgradzie do Moskwy oraz Sankt Petersburga i z powrotem. W Serbii miejsce zamieszkania znalazło około 100 tysięcy Rosjan. Przedsiębiorstwo Gazprom posiada większość udziałów w największym w państwie koncernie naftowym – Naftna Industrija Srbije. Widać więc, iż w teorii Vučić może być traktowany przez Władimira Putina i spółkę jako sojusznik.
Z drugiej strony, serbski prezydent przejawia także oznaki dystansowania się od Rosji. Tak było m.in. w październiku, gdy wybrał spotkanie z Donaldem Tuskiem i greckim premierem Kiriakosem Mitsotakisem zamiast przybycia na szczyt BRICS w Kazaniu. W ostatnich latach Serbia szuka alternatywnych kierunków wymiany gospodarczej, co skutkuje spadkiem wymiany handlowej z największym słowiańskim państwem. Od wybuchu wojny na Ukrainie i wprowadzenia przez wiele państw sankcji wobec Moskwy znacząco spadł wolumen importu rosyjskich produktów wojskowych. Wydaje się, iż relacje z Rosją zaczynają mieć dla Serbii mniejsze znaczenie, niż te z Zachodem i Chinami. Rozpatrując holistycznie ten wątek, nie należy całkowicie wykluczać ewentualnych prób mieszania się Moskwy do serbskiej polityki i prób usunięcia Vučicia. Może tak być jednak wyłącznie, gdyby miało to doprowadzić do zastąpienia go bardziej rusofilskim i antywesternistycznym politykiem. W Serbii takich nie brakuje. Uważają oni np. iż serbski prezydent zdradził kwestię Kosowa. W poparciu aktualnie trwających protestów, mających przecież na sztandarach hasła antykorupcyjne i antyautorytarystyczne, Rosja interesu nie posiada.
A co z trzecim aktorem międzynarodowym, czyli szeroko pojętym światem Zachodu, tj. przede wszystkim Stanami Zjednoczonymi oraz Unią Europejską? Reakcja tych dwóch podmiotów jest w tym względzie podobna do tej Chin oraz Rosji – trwające protesty nie są przez Waszyngton i Brukselę komentowane.
W ostatnim czasie najgłośniejszy akt pewnego rodzaju protestu wobec władzy Vučicia (niezwiązany bezpośrednio z manifestacjami) stanowiła wypowiedź szefa niderlandzkiej dyplomacji, Caspara Veldkampa. W połowie grudnia stwierdził on, iż „Holandia zablokuje kolejny krok Serbii w kierunku członkostwa w Unii Europejskiej i będzie namawiać do tego inne kraje”. Powód? „Brak wystarczających postępów w dziedzinie praworządności” i „niewystarczający postęp w stosunkach między Belgradem a Prisztiną, czyli niedostosoanie swojej polityki zagranicznej do polityki zagranicznej UE”. To nie pierwszy raz, kiedy Amsterdam prezentuje najostrzejsze wobec Belgradu stanowisko w całej Wspólnocie. Tak było chociażby w 2008 r., gdy to właśnie Holandia nie zgodziła się na odblokowanie umowy stowarzyszeniowej z Serbią. Zmianę decyzji uzależniała od schwytania Ratko Mladicia.
W porównaniu np. do protestów w Gruzji, stanowisko – przynajmniej werbalne – państw UE jest wobec sytuacji w Serbii powściągliwe.
Należy jednakże zwrócić uwagę na istotną kwestię. Na manifestacjach w Belgradzie, czy Nowym Sadzie – w porównaniu np. do wieców w Tbilisi – trudno jest znaleźć unijne flagi. Wbrew intuicyjnym skojarzeniom, które mogą nasunąć się po przeczytaniu informacji w mediach głównego nurtu, takich jak „protest przeciwko prorosyjskiemu autokracie”, nie oznacza to automatycznie tego, iż jest to wiec pod hasłem „chcemy do UE”.
Na plakatach obecnych na demonstracjach widnieją głównie treści o charakterze antykorupcyjnym i odnoszącym się do braku transparentności w serbskim życiu publicznym. Oczywiście, można zakładać, iż duża część (albo wręcz bardzo duża) manifestujących to euroentuzjaści, aczkolwiek ten aspekt jest w tym przypadku na dalszym planie. Unia Europejska nie czuje się zatem zobligowana do poparcia tłumów, które nie spotykają się pod niebieską flagą z żółtymi gwiazdkami, jak to się dzieje np. w Gruzji.
Dodatkowo Serbia to miejsce na mapie świata, gdzie UE prowadzi politykę opartą nie na idealizmie, a na realizmie międzynarodowym. 19 lipca 2024 r. w Belgradzie podpisano protokół ustaleń między UE a Serbią w sprawie strategicznego partnerstwa na rzecz zrównoważonych surowców, łańcuchów produkcji akumulatorów i pojazdów elektrycznych. Głównym założeniem jest otwarcie w zachodniej Serbii przez australijsko-brytyjskie konsorcjum wydobywcze Rio Tinto jednej z największych kopalni litu – kluczowego surowca do produkcji akumulatorów do samochodów elektrycznych – w Europie.
UE zyskałaby dzięki temu własne źródło tego minerału, co miałoby odegrać kluczową rolę dla wspólnotowej gospodarki. Jednakże projekt ma też ciemną stronę. Aktywiści ekologiczni obawiają się, iż projekt zanieczyści ziemię i wodę w zachodniej części serbskiego regionu Jadar, gdzie znajduje się złoże. W sierpniu 2024 r. kilkadziesiąt tysięcy osób manifestowało (podobnie jak trzy lata wcześniej, gdy pojawiły się pierwsze plany otwarcia kopalni) przeciwko wydobyciu minerału w wybranej lokalizacji. Kontrowersyjny projekt konsorcjum Rio Tinto jest jednakże niezmiennie oficjalnie popierany przez Brukselę, pomimo protestów ekologów i organizacji obywatelskich.
Co więcej, rządzący w Serbii cieszą się poparciem większości państw Zachodu, gdyż ci obawiają się destabilizacji sytuacji w państwie po ewentualnym obaleniu Aleksandara Vučicia (w tym ewentualnego przejęcia władzy przez środowiska jawnie prorosyjskie). Przykładem realizmu politycznego przejawiającego się poparciem dla serbskiego lidera w celu przeciągnięcia go na stronę Zachodu i oddalenia od Moskwy była wizyta Donalda Tuska w Belgradzie w październiku 2024 r. Polski premier gorąco przywitał się wówczas z Vučiciem, rozpoczął swoje przemówienie po serbsku, w żaden sposób nie skrytykował rządzących i oznajmił, iż „rozszerzenie UE musi uwzględniać Serbię”.
Z drugiej strony, liderzy serbskich opozycyjnych ruchów społecznych nie przejawiają wielkiej miłości do Brukseli. Przykładowo Nebojša Petković, jeden z przywódców protestów przeciwko wydobyciu litu, w wypowiedzi dla Politico określił Serbię jako „kolonię wszystkich wielkich mocarstw” i ochrzcił Unię Europejską mianem „hipokrytycznej”. A co myśli serbskie społeczeństwo? Według przeprowadzonej w grudniu ankiety 47 proc. obywateli Serbii głosowałoby za akcesją do Wspólnoty, a 29 proc. byłoby przeciw. Jednocześnie tylko 30 proc. pozytywnie ocenia UE (41 proc. negatywnie), co świadczy o pragmatycznym podejściu do integracji europejskiej. Aż 44 proc. pytanych stwierdziło, iż Serbia nigdy nie przystąpi do Unii Europejskiej.
Konkludując, Unia Europejska nie chce ryzykować utraty swoich wpływów w Serbii oraz politycznego dryfu urażonych władz w Belgradzie w stronę Moskwy i Pekinu, w sytuacji wątpliwej perspektywy na sukces protestów, a także niepewnego dalszego rozwoju wydarzeń – w przypadku Brukseli niekoniecznie skazanego na sukces. Wydaje się, iż korzystniejsze jest utrzymywanie obecnego stanu i obserwowanie co przyniesie przyszłość. Jest to o tyle bezpieczniejsze, iż w regionie większość państw to członkowie UE i NATO.
Interesu w realnym popieraniu protestujących nie mają także Stany Zjednoczone. Symboliczna w tym zakresie była obecność ambasadora USA w Serbii Christophera Hilla (w latach 2000-2004 ambasadora w Polsce) u boku Aleksandara Vučicia podczas otwarcia nowego odcinka autostrady akurat w dniu największego protestu w Belgradzie 22 grudnia. Rozpoczynająca się prezydentura Donalda Trumpa to także prawdopodobnie dobra informacja dla Vučicia. Zakłada się, iż nowy-stary amerykański przywódca będzie przykładał o wiele mniejszą uwagę do kwestii respektowania praw człowieka i demokracji niż gabinet Demokratów.
Dobre przeczucia ma sam serbski prezydent, który w niedawnym wywiadzie stwierdził, iż prezydent Trump „zmieni wiele rzeczy”, a to, co usłyszał od nowej amerykańskiej administracji budzi w nim „nadzieję”. Temat Serbii – w porównaniu do lat 90. XX w. oraz protestów przeciwko władzy Miloševicia – nie jest obecny w amerykańskiej debacie publicznej. Nie ma zatem w społeczeństwie amerykańskim i tamtejszych grupach lobbingowych realnego oczekiwania popierania prodemokratycznej serbskiej opozycji.
Podsumowanie
Wydaje się, iż obecna fala protestów nie przejdzie do historii jako przełomowa. Raczej nie doprowadzi ona bezpośrednio do poważnych zmian na najwyższych szczeblach władzy. Nie należy też spodziewać się rozpisania przyśpieszonych wyborów. Już w czerwcu 2024 r. liderzy Serbskiej Partii Postępowej obiecali, iż nie zgodzą się na przedterminowe wybory parlamentarne i skrócenie kadencji izby, więc kolejna elekcja będzie miała miejsce w 2027 r.
Zdaniem analityka Dragomira Anđelkovicia decyzja ta posiada gruntowną podstawę. Mianowicie w tym właśnie roku ma zakończyć się budowa gigantycznej inwestycji budowlanej pt. Belgrad na wodzie (ser. Beograd na vodi), a przede wszystkim w stolicy odbędzie się wystawa światowa EXPO, którą ma odwiedzić 3 mln ludzi i dzięki której Belgrad ma stać się na trzy miesiące „centrum świata”. O znaczeniu imprezy dla Serbii i skali promocji niech świadczy fakt, iż billboardy informujące o EXPO 2027 znajdują się już choćby w centrum Sarajewa.
Pod koniec grudnia, w obliczu wspomnianego wielkiego protestu w Belgradzie, Vučić oznajmił, iż „nikomu nie odda władzy bez wyborów”, póki „żyje”. Poinformował, iż dopóki go nie zabiją, to jego przeciwnicy nie dojdą do władzy, „chyba iż w wyborach”. Zapowiedział także niespodziewanie, iż „wybory nie są wykluczone”. Wydaje się jednak, iż był to tylko blef i straszak na podzieloną oraz rozczłonkowaną opozycję – która zupełnie nie jest na nie przygotowana. Z tych wszystkich względów ich zwolennikiem nie jest również sam prezydent oraz jego środowisko polityczne. Opcję te można uznać zatem za praktycznie wykluczoną.
Do czego zatem mogą doprowadzić manifestujący? Krystalizują się dwa potencjalne scenariusze: strajk generalny i rząd przejściowy. Jednakże obydwa są bardzo mało prawdopodobne. Pierwsza opcja praktycznie odpada, gdyż w przypadku podzielonych oraz fantomowych związków zawodowych osiągnięcie jednolitego stanowiska w tej sprawie jest prawie niemożliwe. Co do drugiego rozwiązania to partie opozycyjne uznały, iż rząd przejściowy, który przygotowałby „wolne i uczciwe wybory”, mógłby być sposobem na wyjście z kryzysu politycznego i społecznego. Jednakże opcja ta została stanowczo odrzucona przez prezydenta Serbii.
Władze liczą, iż działania takie jak taktyczne ustępstwa, czy odpowiednie podejście policji do uczestników zgromadzeń doprowadzą do ich samoistnego wygaszenia (jak przy poprzednich falach protestów). Analizując pierwsze wystąpienia w nowym roku, można już zauważyć spadek zainteresowania protestami. Fakt ten cieszy prezydenta, który oświadczył, iż „upadają” one „dzięki ich błędom, ale przez to wzrasta ich nerwowość, agresja i histeria”.
Trwająca fala protestów może jednakże przynieść – niekorzystne dla rządzących – implikacje długoterminowe. Trzon ruchu stanowią bowiem zdeterminowani studenci oraz uczniowie szkół średnich, niezwiązani z siłami politycznymi i mogący wpływać na pogląd serbskiego społeczeństwa.
W ostatnich miesiącach pojawiło się wiele spraw budzących opór części obywateli: głośniejszych jak plany budowy kopalni litu, ale i mniejszych, oburzających pewne grupy społeczne, jak przygotowanie do zburzenia popularnego mostu w centrum Belgradu. W odpowiedzi rządzący muszą otwierać następne fronty, które są trudne do kontrolowania. Kolejny punkt zapalny może zmobilizować jeszcze większą rzeszę protestujących – szczególnie biorąc pod uwagę niezadowolenie z warunków bytowych dużej części Serbów.
Nie można także wykluczać, iż na zasadzie domina, katalizatorem stanie się sytuacja w innym państwie regionu, przykładowo w Czarnogórze, tak przecież bliskiej geograficznie i kulturowo Serbii. Od początku stycznia realizowane są tam masowe protesty w związku ze strzelaniną w miejscowości Cetinje, w której życie straciło dwanaście osób. Hasła i forma manifestacji przypominają te z Belgradu, czy Nowego Sadu. A jedną z ich sił napędowych są – a jakże – studenci.