Nieudana próba buntu zbrojnego w Rosji wywołała prawdziwą falę informacyjnej ekstazy w zachodnim środowisku polityczno-eksperckim. Niektórzy szczególnie gorliwi komentatorzy zajęli się snuciem prognoz przebiegu wojny domowej w Rosji, jej rozpadu i rozważaniem losów naszego arsenału atomowego, jeszcze zanim wydarzenia 24 czerwca zdążyły się zakończyć.
Spokojna, patriotyczna reakcja jednoczącego się w kryzysie społeczeństwa rosyjskiego gwałtownie otrzeźwiła żałosnych buntowników i najwyraźniej była niespodzianką dla samozwańczych ekspertów-rosjoznawców oraz korzystających z ich „analiz” przywódców w rodzaju Josepa Borrella czy Emmanuela Macrona.
Smuta nie nastąpiła
Czasu nie udało się cofnąć i przez cały kolejny tydzień ci z nas, którzy z obowiązku zajmują się analizowaniem zachodniego dyskursu, musieli przebrnąć przez całą stertę publikacji i raportów głoszących, iż rozpad państwowości rosyjskiej i tak jest nieunikniony. Amerykańsko-europejski establishment oduczył się nie tylko zdroworozsądkowej oceny wydarzeń w Rosji, ale też przyznawania się do własnych błędów, przez co odmawia przyznania, iż strategia prowokowania wewnętrznej, politycznej smuty, która miała, według ich planów, przywrócić ludzkość na świetlistą drogę długo oczekiwanego końca historii, zakończyła się porażką.
Wojna domowa we Francji
Przy okazji warto przypomnieć najwyraźniej zapomniane przez ateistyczne elity Zachodu biblijne powiedzenie o źdźble w cudzym oku. Trudno nadziwić się pewnością siebie Macrona, który – przybierając znów pozę myśliciela – zaczął dywagować na temat pojawiających się w Rosji sprzeczności i słabości jej sił zbrojnych. Francuskiemu prezydentowi nie dane było kontynuowanie swych przemyśleń politologicznych, bo po kilku dniach jego uwagę odciągnęły problemy jego własnego kraju pogrążającego się de facto w stan wojny domowej. Miasta republiki wciągnięte zostały przez starcia policji i wojska z imigrantami w krwawy chaos, pochłaniający codziennie z budżetu miliony euro. Doszło choćby do tego, iż związki zawodowe francuskich sił porządkowych zaczęły żądać od głowy państwa, porzuciwszy charakterystyczne hasła o „ogólnoludzkich wartościach, bezwzględnego policzenia się z protestującymi i chuliganami.
Płonący Zachód
Jak słusznie zauważyła oficjalna przedstawicielka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa, sytuacja ta raczej nie stanie się przedmiotem dyskusji państw NATO na nadchodzącym szczycie w Wilnie. Liderzy Sojuszu wolą oddawać się marzeniom o nadchodzących wielkich wstrząsach w Rosji i utrzymywać na powierzchni tonący ukraiński „Titanic”, zamiast rozwiązywać własne problemy stworzone w wyniku wieloletnich liberalnych eksperymentów. I chodzi nie tylko o Francję czy Szwajcarię, ale również choćby o Włochy, gdzie problem imigracji i ogólnej niekompetencji rządu pogrążył kraj i społeczeństwo w stanie permanentnego kryzysu politycznego; o Niemcy, w których krach koncepcji multikulturalizmu doprowadził do grożącej wybuchem zimnej wojny skrajnej lewicy z prawicą; wreszcie o Stany Zjednoczone, gdzie na tle podziałów społecznych i lekceważenia przez ekipę Joe Bidena elementarnych zasad państwa prawa, kolejny szturm Kapitolu wcale nie wygląda nieprawdopodobnie.
Odwracanie uwagi
Zdajemy sobie jednocześnie sprawę, iż Zachód dorzuca drew do pieca ukraińskiego konfliktu właśnie po to, by odwrócić uwagę wyborców od braku kompetencji elit rządzących. Brak sukcesów kontrofensywy Sił Zbrojnych Ukrainy i porażka prób destabilizacji sytuacji w Rosji nie zdołały na razie otrzeźwić kuratorów kijowskiego reżimu. Można mieć nadzieję, iż wrócą na ziemie w wyniku zwycięstw rosyjskiej armii, jak bywało już niegdyś – o ile nie nastąpi to wcześniej, wskutek kolejnych pogromów i starć rozbijających w drzazgi wygodny burżuazyjny światek Macrona i jemu podobnych.
Prof. Oleg Karpowicz
Prof. Oleg Karpowicz – prorektor Akademii Dyplomatycznej Ministerstwa Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej, politolog, specjalista w zakresie stosunków międzynarodowych, ukończył z wyróżnieniem MGIMO, profesor nauk prawnych i politycznych.