Piszę ten tekst 23 lutego 2023 roku, czyli w przeddzień rocznicy rosyjskiego ataku na Ukrainę. Myślę, iż rok od wybuchu wojny to dobry czas na małe podsumowanie sytuacji światowej i wewnętrznej, która wynika z wydarzeń za naszą wschodnią granicą. Zaznaczam, iż tekst stanowi moją autorską analizę politologiczną i fragmentów dotyczących rosyjskiego rozumowania nie należy odczytywać jako pochwały tej agresji.
Po rosyjskim ataku wielu komentatorów zastanawiało się co było iskrą, katalizatorem wybuchu wojny? Oczywiście, od 2014 roku obydwa państwa były w fatalnych stosunkach. Rosja nigdy nie uznała przewrotu na Majdanie i nowej ekipy, która wtenczas doszła do władzy, dodatkowo anektowała Krym i wspierała separatystyczne państewka w Doniecku i Ługańsku. Od kilku lat od czasu do czasu Ukraińcy ostrzelali pobliski Donieck, a w miarę często dochodziło do strzelanin na granicach. Jednak od potyczek do wojny jest sporo miejsca. Dlaczego wojna nagle wybuchła na całego? Dziś znamy już odpowiedź. Najprawdopodobniej bezpośrednią iskrą była wyrażona przez Kijów chęć wstąpienia do NATO, co oznaczałoby przesunięcie granic tego paktu mocno na wschód i możliwość budowy amerykańskich baz wojskowych pod rosyjskim nosem. Prawdopodobnie Ukraińcy negocjowali także z Amerykanami i Brytyjczykami rodzaj oddzielnego paktu wojskowego, w wyniku którego bazy takie mogłyby powstać bez czekania na akcesję, ale na ten temat mamy tylko pogłoski, a wywiady wszystkich stron pilnie strzegą swoich tajemnic. Rosyjski atak miał na celu zapobieżenie obydwu tym możliwościom, stanowiąc akt wojny prewencyjnej. Jakkolwiek może się to nam wydać dziwne, to z punktu widzenia rosyjskiego mamy do czynienia z wojną prewencyjną, a więc obronną. Sytuacja stała się analogiczna do kryzysu kubańskiego z 1962 roku, gdy Amerykanie byli gotowi zaatakować Kubę, gdyż wykryli na niej radzieckie rakiety z głowicami atomowymi. Wtedy też mocarstwo bało się słabszego państwa, które mogłoby zostać użyte jako platforma rakietowa. Przewidział ten rozwój wydarzeń już kilka lat temu amerykański analityk prof. John Mersheimer, pisząc, iż w momencie w którym NATO rozpocznie negocjacje z Ukrainą, to Rosja uderzy. I miał rację. Niestety.
Jakie były cele Putina? Wedle niemieckich analityków z German Foreign Policy, w kwietniu 2022 roku – po dwóch miesiącach walk – na stole znajdowało się porozumienie pokojowe. Na jego mocy Ukraina miała zapisać w konstytucji neutralność i zakaz przebywania na jej terytorium obcych wojsk, a także uznać status quo terytorialne na Krymie, w Doniecku i Ługańsku. Tekst układu miał odrzucić Kijów za brytyjskim podszeptem. Skoro Putin był gotowy porozumienie podpisać, to zawierało ono spełnienie rosyjskich celów minimum. Neutralność + status quo graniczne.
Warunki te wydają się nam logiczne, jeżeli popatrzymy na sposób w jaki Rosjanie dokonali agresji. Zaatakowali ze wszystkich możliwych kierunków – od Kijowa po Chersoń – mając do dyspozycji armię mniejszą od ukraińskiej. Braki liczebne nadrabiali wielokrotną przewagą w czołgach, rakietach, artylerii i lotnictwie. Jednak siły rosyjskie były mocno rozproszone, co zmuszało je do toczenia bitew granicznych na całej linii frontu, tak jak gdyby nie chodziło o Blitzkrieg do określonego punktu, tylko o wymuszenie na Ukrainie akceptacji warunków pokojowych. Wojna na całego, tak naprawdę, to rozpoczęła się od kontrofensywy wojsk ukraińskich i odbicia tzw. Charkowszczyzny. Wtedy dopiero Putin zrobił to, co powinien zrobić pierwszego dnia: ogłosił częściową mobilizację, aby zniwelować przewagę liczebną armii ukraińskiej. Gdy piszę te słowa, czekamy na wielką rosyjską kontrofensywę siłami wojsk wzmocnionych przez rezerwistów. Skończył się pokaz siły Moskwy i czas negocjacji. Teraz dopiero wojna zacznie się na całego.
Przy okazji zmieniły się i jej cele. Początkowo Putinowi chodziło o neutralność Ukrainy i o traktat pokojowy legalizujący terytorialne status quo. w tej chwili chodzi o aneksję wszystkich ziem rosyjskojęzycznych Ukrainy, czyli o ok. 1/3 jej terytorium. Moskwa zdaje sobie sprawę, iż po tej wojnie żadnej przyjaźni rosyjsko-ukraińskiej już nie będzie. Dlatego trzeba przyłączyć tyle ziem rosyjskojęzycznego wschodu, ile się da. Pozostałe terytorium jest obracane w ruinę dzięki ataków rakietowych. Miliony Ukraińców uciekło z kraju, którego ludność zmniejszyła się z 44 milionów do ok. 20-25. Najwięcej uciekło młodych ludzi, co widzimy na polskich ulicach. Uciekli za granicę i większość z nich już nigdy nie wróci. Po wojnie Ukraina będzie pustynią, gdzie pozostaną sami emeryci, ze zniszczoną infrastrukturą, prawdopodobnie pozbawiona ziem wschodnich, na dziesiątki lat zadłużona w USA i przejęta za bezcen przez zachodnie korporacje. Celem rosyjskim przestała być neutralizacja militarna Ukrainy, ale jej maksymalne zniszczenie i depopulacja przez wymuszoną emigrację.
Przy okazji doszło do putinizacji świata zachodniego. Wojna i wskazanie wroga elity rządzące zawsze traktowały jako znakomity pretekst do ograniczenia swobód. Wolność została postawiona pod znakiem zapytania już przy tzw. pandemii, a mobilizacja wojenna jeszcze ten proces pogłębiła. Gdy Joe Biden wygłasza w Warszawie wielką mowę o walce z Putinem o „wolność”, to w tym czasie służby wyłączają portal „Najwyższego Czasu!”. Dlaczego? Ano dlatego, iż walczymy z Putinem o wolność słowa. Dlatego, iż Putin cenzuruje Internet. Dlatego państwa liberalno-demokratyczne muszą czynić to samo, tyle, iż w imię obrony „wolności”. Najpierw ocenzurowano portale uznawane za prorosyjskie – i nikt nie protestował. To przyszedł drugi etap: cenzurowanie portali antyrządowych, sympatyzujących z Konfederacją. W ramach walki z Putinem na Zachodzie dochodzi zatem do własnej wersji putinizacji. Krytycy są blokowani, zwalniani z pracy, dostają z KRRiT kary za… brak rejestracji swoich kanałów na YT. Takie szykany w stylu Łukaszenki, które będą narastać z każdym miesiącem. Walcząc z Putinem świat zachodni wybrał własną wersję putinizacji.
Adam Wielomski