Każdy, kto uważnie wczyta się w przedrukowane na naszych łamach Wspólne oświadczenie Federacji Rosyjskiej i Chińskiej Republiki Ludowej w sprawie stosunków międzynarodowych wkraczających w nową erę i globalnego zrównoważonego rozwoju z 4 lutego 2022 roku, musi dostrzec w nim dwie istotne kwestie.
Po pierwsze, trudno tego porozumienia nie odczytać jako paktu pomiędzy Rosją a Chinami, skierowanego przeciwko anglosaskiej hegemonii nad światem. Nie jest też przypadkiem, iż podpisanie tego dokumentu miało miejsce na trzy tygodnie przed inwazją Rosji na Ukrainę. Stanowi ono świadectwo chińskiej carte blanche dla polityki Władimira Putina wobec Kijowa.
Po drugie, i jest to problem którym chcę się w tym krótkim tekście zająć, warto zwrócić uwagę, iż słowa demokracja i demokratyzacja pojawiają się w nim aż 19 razy. Dlatego, z punktu widzenia doktrynalnego, należy ten dokument odczytywać jako próbę odebrania Amerykanom i Unii Europejskiej monopolu na definiowanie, co jest, a co nie jest demokracją; które państwa są, a które nie są demokratyczne. A co za tym idzie, pouczania, co to jest demokracja i jakie muszą być spełnione „standardy”, aby anglojęzyczne jury dało poszczególnym państwom zaświadczenie o ich spełnianiu. Nie jest wszak tajemnicą, iż ten, kto przydziela i odbiera certyfikaty demokratyczności, uzyskuje ideologiczną hegemonię nad certyfikowanym, zmuszając go do tłumaczenia się, obrony, kajania się, etc.
Z tego też powodu Rosjanie i Chińczycy bardzo mocno deklarują: „Demokracja nie jest zbudowana na szablonach. W zależności od struktury społeczno-politycznej, historii, tradycji i cech kulturowych danego państwa, jego mieszkańcy mają prawo wyboru takich form i metod wdrażania demokracji, które odpowiadają specyfice tego państwa. Tylko jego obywatele mają prawo osądzać, czy państwo jest demokratyczne. (…) Podejmowane przez poszczególne państwa próby narzucenia innym krajom swoich »standardów demokratycznych«, przyznania sobie monopolistycznego prawa do oceny poziomu zgodności z kryteriami demokracji, wytyczenia linii podziału na gruncie ideologicznym, m.in. poprzez tworzenie bloków wąskoformatowych i sojuszy doraźnych, stanowią w istocie przykład deptania demokracji i odejścia od jej ducha i prawdziwych wartości. Takie próby działania w roli hegemona stanowią poważne zagrożenie dla globalnego i regionalnego pokoju i stabilności oraz podważają stabilność porządku światowego. Strony są przekonane, iż ochrona demokracji i praw człowieka nie powinna być wykorzystywana jako instrument nacisku na inne kraje. Strony sprzeciwiają się nadużywaniu wartości demokratycznych, ingerencji w wewnętrzne sprawy suwerennych państw pod pretekstem obrony demokracji i praw człowieka, a także próbom prowokowania podziałów i konfrontacji na świecie. Strony wzywają wspólnotę międzynarodową do poszanowania różnorodności kultur i cywilizacji oraz prawa narodów różnych państw do samostanowienia”.
Autor tego tekstu – podobnie jak dyplomaci rosyjscy i chińscy, a także niektórzy politycy polscy sprzeciwiający się narzucaniu naszemu państwu unijnych standardów demokratycznej „praworządności” – odrzuca istnienie jednego jedynego wzorca istnienia i funkcjonowania reżimu politycznego uznawanego za demokratyczny. Czym innym była demokracja w starożytnych Atenach, gdy połowę mieszkańców tej polis stanowili niewolnicy; czym innym była w I Rzeczypospolitej, gdy suwerenny naród ograniczano wyłącznie do szlachty (w obydwu tych ustrojach prawa polityczne posiadało w sumie do 10% mieszkańców); czymś jeszcze innym jest ona w Stanach Zjednoczonych, gdzie w wyborach można dostać więcej głosów, a i tak je przegrać; czymś jeszcze innym jest ona we Francji lub w Polsce. System ateński czy staropolski wydaje się nam dzisiaj rządem arystokratycznym, gdyż prawa polityczne dzierżyła w nim mniejszość dorosłych mieszkańców, ale w swoich epokach uchodził za demokratyczny. W systemie amerykańskim można dlatego dostać więcej głosów i nie zostać prezydentem (co kilkakrotnie już się zdarzyło), gdyż jest to system najpierw federalny, a dopiero potem demokratyczny. Czy jednak Rosja i Chiny mogą być zaliczone do państw demokratycznych?
Mogą i nie mogą. O wszystkim decyduje ten, kto ustanawia minima, które musi spełnić dany system polityczny, aby zostać za taki uznany. Wedle komisarzy z Komisji Europejskiej i parlamentarzystów z Parlamentu Europejskiego Polska i Węgry wydają się dziś być na pograniczu demokracji i autorytaryzmu. Wedle Amerykanów demokracji nie ma w Iranie – ponieważ wola wyborców jest ograniczana przez teokratyczną radę imamów – była ona zaś w Afganistanie w 2004 roku, gdy frekwencja wyborcza w wyborach, w których pod lufami amerykańskimi wybrano na prezydenta Hamida Karzaja, w niektórych prowincjach przekroczyła 100% uprawnionych do głosowania. Tłumaczono, iż nie jest to problemem, gdyż w całym kraju wyniosła 55% (co w praktyce oznaczało, iż gdy w prowincjach zajmowanych przez talibów wybory się nie odbyły, to w kontrolowanych przez siły zachodnie i armię reżimową masowo dosypywano głosy). Ci sami Amerykanie w 2013 roku poparli w Egipcie zamach stanu gen. Abd al-Fattah as-Sisiego, skierowany przeciwko islamskiej większości parlamentarnej. Z kolei Francuzi nie dostrzegli problemu, gdy w Algierii w 1991 roku dopiero co wybrany parlament, zdominowany przez islamistów, został rozpędzony przez lewicową i laicką armię. W Algierii i w Egipcie w mordach sądowych stracono następnie kilkuset ex-parlamentarzystów.
Jako politolog bez wahania powiem, iż termin demokracja jest skrajnie nieostry, o czym pisałem w jednej z moich ostatnich książek, a mianowicie w Demokracji nieliberalnej (2022)1, gdzie wyróżniłem dwa zupełnie odmienne modele pojmowania demokracji w samej tylko tradycji zachodniej:
- Model liberalno-demokratyczny. Jest to model anglosaski – jego ojcem intelektualnym był John Locke – na Kontynent przeszczepiony przez Francuzów wychowanych w tradycji Rewolucji 1789 roku, który zaaplikowano od 1945 roku okupowanym przez aliantów Niemcom zachodnim, a po 1989 roku Europie wschodniej, w tym także Polsce. Jest to wizja zakładająca harmonizację pierwiastka liberalnego (indywidualistycznego) i demokratycznego (suwerenność narodu), gdzie jednak w kwestiach spornych tych dwóch zasad prymat przyznano zasadzie liberalnej. Dlatego w XIX wieku liberalne demokracje ograniczały prawa wyborcze do klas średnich i wyższych, aby zasada większości nie naruszyła korzystnego dla mniejszości status quo majątkowego. Z kolei w XX wieku, gdy ugruntowała się zasada głosowania powszechnego, wolę narodu ograniczały lub przez cały czas ograniczają: sądy konstytucyjne; trójpodział władzy i niezależność sądów od woli większości; międzynarodowe pakty praw człowieka; rozmaite ustawodawstwa skierowane przeciwko ugrupowaniom uznawanym za skrajne etc. Ostatecznie okazuje się, iż nominalnie suwerenne narody nie posiadają jakiejkolwiek władzy suwerennej, a jedynie moc administrowania w granicach narzuconych im przez liberalnego konstytucjodawcę, co suwerenność narodu czyni fikcyjną, gdyż realną władzę sprawują liberalne elity polityczne, uważające zwolenników faktycznej suwerenności narodu za „populistów”.
- Model demokracji nieliberalnej. Pojęcie demokracji nieliberalnej wprowadził do języka polityki premier Węgier Viktor Orbán, który posłużył się nim w jednym ze swoich przemówień w lipcu 2014 roku. Prędko zrobiło ono dużą karierę i zaczęto pod nim rozumieć alternatywny – choć odrzucany przez Komisję Europejską i sądownictwo europejskie – model demokracji wspólnotowej, szanującej narodową tożsamość i tradycję. W modelu tym, gdy tylko dochodzi do sprzeczności między zasadami demokratycznymi a liberalnymi, prymat przyznawany jest tym pierwszym. Dlatego fundującym państwo wydarzeniem jest akt powszechnego głosowania w którym suwerenny naród wybiera parlament. Wyrażający wolę narodu parlament stoi ponad zasadami trójpodziału władz, poszczególnymi zapisami konstytucji chroniącymi liberalne (indywidualistyczne) uprawnienia, stoi ponad międzynarodowymi paktami praw człowieka interpretowanymi przez instytucje międzynarodowe czy też orzeczeniami sądów europejskich, orzekających czym jest lub nie jest praworządność w suwerennych państwach wchodzących w skład Unii Europejskiej. Suweren ma także prawo ustanowić we własnym państwie pożądany przezeń ład medialny, wykluczając stacje telewizyjne propagujące przeciwne mu poglądy.
Do którego z tych modeli należy przypisać Rosję i Chiny? Rosja z pewnością nie jest, nigdy nie była i prawdopodobnie nigdy nie będzie państwem liberalno-demokratycznym, gdzie prawa liberalne górowałyby nad dobrem wspólnoty. Rosjanom doktryna taka kojarzy się z okresem Jelcynowskiej „wielkiej smuty”, gdy grupka oligarchów wespół z zachodnimi „inwestorami” rozkradła połowę Rosji, przy biernej postawie wiecznie pijanej głowy państwa. Czy Rosja Władimira Putina jest więc państwem o demokracji nieliberalnej? Tak. Z pewnością jest państwem demokratycznym, ponieważ Prezydent Federacji Rosyjskiej i Duma wybierane są w głosowaniu równym i tajnym i jakoś nie słychać, aby wybory te były fałszowane. Nie spełniają one może zachodnich standardów liberalnych, choćby ze względu na państwowy monopol medialny, ale sam akt głosowania jest wolny. Rosjanie od wielu lat skupiają się wokół Putina i autentycznie udzielają mu większościowego poparcia wyborczego, całkowicie ignorując, iż ich wybraniec lekceważy zachodnie standardy liberalizmu, praw człowieka etc. Dopóki co cztery-pięć lat zgodnie z konstytucją realizowane są wybory, w których nikt nie dosypuje fałszywych kartek, dopóty mamy do czynienia z demokracją, a iż praktyka państwa nie jest liberalna, to jest to właśnie demokracja nieliberalna.
Z pewnością większy problem mamy z Chinami, ponieważ wybory tutaj realizowane są w archaiczny, komunistyczny sposób, czyli wedle formuły „nie ważne kto głosuje, ważne kto liczy”. W Chinach nie mamy uczciwego głosowania i liczenia głosów, a prawa indywidualne także niekoniecznie są przestrzegane. Dlatego trudno tutaj mówić, iż władza Xi Jinpinga pochodzi z wyborów innych, niźli niźli te przeprowadzone na zjeździe Chińskiej Partii Komunistycznej. Z pewnością nie jest spełnione demokratyczne minimum w europejskim rozumieniu tego słowa, gdzie jest ono kojarzone z władzą parlamentu wybranego w wielopartyjnych i uczciwych wyborach. Inna sprawa, iż wielu ekspertów uważa, iż Chiny mogłyby nie przetrwać demokratycznych wyborów, ponieważ górę mogłyby w nich wziąć partie regionalistyczne i wprost secesjonistyczne, a głosujący mogliby opowiedzieć się za powrotem socjalizmu i przeciwko wolnorynkowej modernizacji, z której korzysta ok. 300 milionów Chińczyków – czyli ok. 1/5 ludności Państwa Środka – którzy żyją już na poziomie zachodnim, podczas gdy pozostali pracują w warunkach autentycznie dziewiętnastowiecznego kapitalizmu. Słowem demokracja – w jakiejkolwiek, liberalnej czy nieliberalnej, postaci – byłaby w Chinach trudna, a być może wręcz niemożliwa do urzeczywistnienia. Dlatego demokratyczni dysydenci z tego państwa cieszą się tak wielką estymą amerykańskich mediów i CIA. Ich dojście do władzy doprowadzić mogłoby do wewnętrznego rozkładu tego rosnącego imperium. Z tego powodu w Chinach możemy mówić o demokratyzacji, ale nie o demokracji.
Cóż to takiego ta demokratyzacja? Przez kilka tysięcy lat swojego istnienia Chiny miały ustrój monarchiczny, oparty na arystokracji. Jak wszystkie systemy tego typu, także i ten opierał się na dziedziczeniu praw do władzy. Sfera władzy była zamknięta dla 97 czy 99% mieszkańców kraju. Piszę o mieszkańcach, gdyż trudno byłoby ich nazywać obywatelami. Rewolucja chińska – tak w wersji „nacjonalistycznej” Czang Kaj-Szeka, jak i maoistycznej – była formą radykalnej demokratyzacji, ponieważ zapewniała awans na drabinie politycznej i społecznej ludziom z ludu, którzy w systemie tradycyjnym nie mogliby choćby wyrażać swoich poglądów, a co dopiero rządzić. Osobnik tak prymitywny intelektualnie i politycznie, jak Mao Zedong, w epoce cesarskiej nie mógłby zrobić jakiejkolwiek kariery już z samej racji swojego plebejskiego pochodzenia. Współczesne Chiny nie są demokratyczne w rozumieniu ustrojowym, ale są zdemokratyzowane społecznie. Do rządzącej monopartii może się zapisać każdy i piąć się w jej strukturach, każdy też może zostać urzędnikiem lub wojskowym i piąć się w strukturach biurokracji i armii. Każdy może się kształcić. W chińskim kapitalizmie każdy może także dorabiać się i awansować do klasy średniej. Przegrody stanowe zostały jednoznacznie obalone i trzeba ten przełom uznać za radykalną demokratyzację stosunków społecznych. Być może, iż dla Chińczyków mniej ideologicznie zinfiltrowanych przez ideologie zachodnie, czyli dla zdecydowanej większości z nich, sama ta zmiana uchodzi już za demokrację, choćby jeżeli wybory są fikcyjne.
W omawianej deklaracji rosyjsko-chińskiej znajdujemy pewną próbę zdefiniowania demokracji: „Strony wychodzą z faktu, iż demokracja jest sposobem uczestnictwa obywateli w rządzeniu własnym krajem w interesie poprawy dobrobytu ludności i zapewnienia zasady ludowładztwa. Demokracja realizuje się we wszystkich sferach życia publicznego i w ramach procesu narodowego, odzwierciedla interesy wszystkich ludzi, ich wolę, gwarantuje ich prawa, zaspokaja ich potrzeby i chroni ich interesy”.
W zdaniach tych mowa jest o „uczestnictwie obywateli”, o „poprawie dobrobytu”, o „interesach wszystkich ludzi”, o ochronie ich „potrzeb” i „interesów”. To bardzo szeroka i mglista formuła. Widać, iż autorom tekstu chodziło o możliwie jak najszersze zdefiniowanie terminu tak, aby mieściły się w nim wszystkie trzy zarysowane przez nas pojęcia: demokracja liberalna typu zachodniego, demokracja nieliberalna i demokratyzacja społeczna. Autor tego tekstu stoi na stanowisku, iż każda kultura i każdy naród ma prawo wyboru swojej drogi i swojego modelu władzy politycznej. To podstawa dla rzeczywistej suwerenności narodu, czyli dla demokracji. Gdy przeszczepiamy model zachodni demokracji do innego świata cywilizacyjnego, to kończy się to tak jak we wspomnianym Afganistanie, Egipcie i Algierii.
Adam Wielomski
1 A. Wielomski, Demokracja nieliberalna, Warszawa 2022. Książkę tę w PDF można darmo pobrać ze strony https://konserwatyzm.pl/wielomski-demokracja-nieliberalna-ksiazka-do-pobrania-w-pdf/.
Dziękujemy za zainteresowanie naszym czasopismem. Liczymy na wsparcie informacyjne: Państwa komentarze i polemikę z naszymi tekstami oraz nadsyłanie własnych artykułów. Można nas również wpierać materialnie.
Dane do przelewów:
Instytut Badawczy Pro Vita Bona
BGŻ BNP PARIBAS, Warszawa
Nr konta: 79160014621841495000000001
Dane do przelewów zagranicznych:
PL79160014621841495000000001
SWIFT: PPABPLPK