Poland's problem in relations with the US is not the arrogance of the Americans, but the humility of the Poles

news.5v.pl 12 hours ago

Przyszły szef amerykańskiej placówki w Polsce wypowiedział się w co najmniej niestosowny sposób. Thomas Rose, gdyby chciał dać wyraz niezadowoleniu Waszyngtonu z powodu projektu podatku, mógłby to zrobić, tak jak zasadniczo postępuje się w dyplomacji, czyli zakulisowo. Alternatywnie mógł też „wyrazić nadzieję, iż Polska, pracując nad projektem nowego podatku, uwzględni tradycyjnie przyjazne relacje naszych państw”, czyli wypowiedzieć się publicznie, ale zarazem w sposób dyplomatyczny.

Oburzenie stylem komunikacji przyszłego ambasadora jest zrozumiałe, bo w istocie Rose, jeszcze choćby nie przyjechawszy do Polski, pozwala sobie na butne zachowanie wobec naszego kraju. Rzecz w tym, by powyższe konstatując nie wpaść w przesadę.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Szantaż będzie normą

Polska opinia publiczna oraz polscy politycy powinni pamiętać, iż Amerykanie, rozumiejąc znaczenie obecności wojsk amerykańskich w Polsce dla naszego bezpieczeństwa, będą próbowali uczynić z naszego kraju konia trojańskiego USA w Europie.

Dla administracji Trumpa rozbita, a optymalnie choćby skłócona Europa jest, co oczywiste, łatwiejszym partnerem niż Europa zjednoczona. Polska w pewnych sprawach będzie oczywiście musiała stawiać na USA, tak długo, jak możemy liczyć na amerykańską obecność wojskową w naszym kraju. W innych będziemy musieli jednak grać na Europę, a nie na Waszyngton. Kwestia opodatkowania koncernów technologicznych jest właśnie taką kwestią.

Rzecz w tym, iż Amerykanie będą nas najprawdopodobniej w brutalny sposób szantażować nie w wybranych sprawach, ale w każdej, w której ich interesy będą sprzeczne z interesami europejskimi. Aby takiego szantażu unikać warto tam, gdzie nasze drogi będą się rozchodzić z Ameryką, być retorycznie niezmiennie proamerykańskimi, a w rzeczywistości robić swoje. Każdy przypadek wymagać będzie też analizy, czy szantaż ze strony USA jest blefem, czy też pójście kursem kolizyjnym w stosunku do USA faktycznie czymś nam grozi. Taka analiza nie jest jednak możliwa w sytuacji, gdy opozycja – tak jak to zrobili politycy PiS (ze szlachetnym wyjątkiem posła Marcina Przydacza) – de facto staje po stronie obcego państwa.

By nieco przytępić amerykańską skłonność do arogancji, Polska musi zadbać o przestrzeganie pewnych podstawowych norm przez amerykańską dyplomację oraz przez przedstawicieli amerykańskich korporacji technologicznych.

Arogancja ambasady

Tajemnicą poliszynela jest szarogęszenie się niektórych amerykańskich dyplomatów, którzy zostali przez lata przyzwyczajeni do traktowania z góry polskich urzędów i urzędników. Uniżoność polskich polityków, którzy od ręki przyjmują choćby średniej rangi amerykańskich dyplomatów, których powinni przyjmować choćby nie ich podwładni, ale podwładni ich podwładnych, nie jest czymś, co można jednak załatwić stanowczym oświadczeniem. Konieczna jest praktyka działania, która sprowadziłaby ambasadę USA do takiego poziomu kontaktów, z jakiego korzystają placówki Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec czy też Chin.

Oczywiste jest, iż ambasador USA będzie tylko teoretycznie równy ambasadorowi jakiegoś godnego szacunku, ale drugorzędnego z punktu widzenia interesów państwa polskiego, państwa afrykańskiego, czy też azjatyckiego, ale nie ma żadnego powodu, żeby ambasador USA miał traktować, tak jak miało to miejsce jeszcze ledwie kilkanaście miesięcy temu, szefa dyplomacji czy też wręcz prezydenta jako swój roboczy poziom kontaktów.

Roboczym poziomem kontaktów ambasadora jest co do zasady wicedyrektor lub dyrektor departamentu w MSZ. Można uznać, iż w wypadku kluczowych państw poziom ten jest podniesiony do wiceministra, ale nie ma żadnego powodu, by miało to oznaczać, iż dowolny radca z ambasady USA wchodzi do polskiego MSZ jak do trzeciorzędnego urzędu.

Zaszczytne zaproszenie

Aby Amerykanów sprowadzić do adekwatnego poziomu, należałoby też zmienić podejście nie tylko urzędników, ale również części mediów, środowisk opiniotwórczych i celebryckich, które traktują zaproszenie do ambasady USA jako coś wręcz nobilitującego i chwalą się tym, jak nie przymierzając, prywatną audiencją u brytyjskiego króla.

W relacjach z ambasadą amerykańską problemem są też niestety niektórzy jej polscy pracownicy, którzy zachowują się z butą, której unikają sami Amerykanie.

W relacjach z Big Techami problemem jest łatwość i niska cena, jaką zapłacić muszą owe koncerny, by ich przedstawiciele brylowali podczas różnego rodzaju konferencji, paneli dyskusyjnych i eventów. Niestosownością są sytuacje, gdy drugorzędni, mający często kilka do powiedzenia przedstawiciele takich firm występują w panelach na równi z b. premierami, czy też ministrami spraw zagranicznych lub obrony.

Koncerny amerykańskie, podobnie jak te z innych państw, pozostaną oczywiście sponsorami różnego rodzaju imprez. Byłoby jednak dobrze, aby musiały one włożyć odrobinę wysiłku w PR i aby organizatorzy wydarzeń pamiętali, iż szanowanie samych siebie zwykle powoduje, iż zarabia się więcej, a nie mniej.

Read Entire Article