Odwiedziłem niedawno Republikę Południowej Afryki, w której w sierpniu tego roku odbył się szczyt grupy BRICS. Choć sojusz ten składający się z Brazylii, Rosji, Indii, Chin i właśnie RPA funkcjonuje już od ponad dekady to zacieśnia teraz szyki w obliczu wydarzeń na świecie min. wojny rosyjsko-ukraińskiej (czy tej toczącej się w tle cichej wojny amerykańsko-chińskiej), deklarując już nie tylko wsparcie gospodarcze, ale także militarne. Grupa jest też coraz bliżej finalizacji paktu monetarnego, stworzenia czegoś na kształt własnej platformy do obsługi operacji finansowych podobnej do Swift czy też własnej waluty BRICS opartej w całości na złocie.
Przypomniałem sobie o tym szczycie zaraz jak dotarłem do Johannesburga. W wielu miejscach miasta można było zobaczyć logo BRICS, a lotnisko było nimi dosłownie wytapetowane. Ściany pokrywały statystyki mówiące o sile grupy jako całości, poprzeplatane cytatami z Nelsona Mandeli mówiącego o konieczności zmian i nowym początku. Były prezydent RPA prawdopodobnie odnosił się w tych słowach do kwestia Apartheidu, natomiast obecny komunistyczny, koalicyjny rząd nie boi wykorzystywać się tych haseł do prowadzenia nowego rozdziału walki czarnoskórej części społeczeństwa z białym imperializmem - który ucieleśnia Zachód - z którym z kolei konkuruje BRICS.
Nie ma się co dziwić - RPA jest jednym z najbogatszych państw świata na leżącym na złocie i diamentach, mimo tego ponad połowa ludności żyje tam na progu ubóstwa (co widać na każdym kroku) i nie jest to bynajmniej biała ludność, do której należy większość ziemi i bogactw naturalnych tego kraju. Dlatego też liderzy rządzących partii liczą mocno na pomoc BRICS, głównie na pomoc Rosji i Chin w przejęciu kontroli nad na przemysłem, złożami i ziemią. To tyle jeżeli chodzi o plany tego afrykańskiego kraju, ważniejszy jest jednak sam szczyt, a także co dzieje się już po jego zakończeniu. jeżeli popatrzymy dalej, wygląda na to, iż działania grupy zyskują na świecie coraz większą popularność, powiedziałbym, iż rodzi się pewna idea, czego prawdopodobnie obawiają się zachodni politycy. W końcu z ideą nie można skutecznie walczyć, trudno coś na niej wymóc, czy ją zastraszyć. Nie łatwo ją także przelicytować na pieniądze, szczególnie na dolary, które budzą w krajach przynależących i aspirujących do BRICS negatywne skojarzenia, będąc symbolem i wciąż jeszcze gwarantem hegemonii Stanów Zjednoczonych nad resztą świata. Dla tych państw Rosja - co może dziwić tu w Europie - nie jest ucieleśnieniem zła, jest tylko kolejnym sojusznikiem, rynkiem zbytu, dostawcą surowców, szansą na rozwój, a jej lokalny konflikt z Ukrainą interesuje ich rządy tyle, co Polaków wojna w Sudanie. Straszenie więc Rosją może przynosi efekt w poprawnej politycznie Europie czy w Stanach Zjednoczonych, ale nigdzie indziej na świecie.
Na potwierdzenie powyższego, na szczycie, który odbył się w sierpniu właśnie w Johannesburgu deklarację przystąpienia do grupy złożyły - i to już od stycznia 2024 roku – między innymi kraje arabskie takie jak Iran, Arabia Saudyjska czy Zjednoczone Emiraty Arabskie, a lista czekających w kolejce coraz bardziej się wydłuża. Dawno już nie działo się nic podobnego, trwa swoiste wybieranie drużyn, zwiastujące rozpoczęcie gry, brutalnej gry, która może mocno zachwiać równowagą na świecie i jeżeli w niedalekiej przyszłości nie dojdzie do wojny na szerszą skalę, będzie można mówić o sukcesie. Wydarzenia z ostatnich miesięcy czy tygodni - mówię tu o przewrocie wojskowym w Gabonie czy ataku Hamasu na Izrael tylko potwierdzają - pierwsze ruchy zostały wykonane i nie zwiastuje to niczego dobrego.
Jaki to ma związek z Polską? Ano taki, iż chcąc nie chcąc jesteśmy między młotem a kowadłem w tym odwiecznym sporze Zachodu z Wschodem i jak zwykle dajemy się sterować jednej czy drugiej stronie, zamiast wykorzystać nasze położenie geopolityczne do własnych celów (nie tylko w sprawach obronności, czy handlu, ale w kwestiach światopoglądowych, edukacji, religii, ekologii, imigracji etc.). Słuchałem wczoraj pewnego amerykańskiego dziennikarza, który w dosadnych słowach próbował nas ostrzec „Polsko wybrałaś złą stronę, my Amerykanie mamy Cię gdzieś i porzucimy Cię tak gwałtownie jak tylko załatwimy twoimi rękami swoje interesy” (a mówił to z wielkim przekonaniem i troską o nasz kraj, choć zaraz znajdą się pewnie głosy, iż był komunistą i agentem Kremla). Nie powiem, iż wybraliśmy złą stronę (gospodarczo członkostwo w UE nam służy, choć ponosimy tego pewne koszty, które oszacują dopiero przyszłe pokolenia) zadaję jednak pytanie czy w naszym interesie jest wybieranie jakiejkolwiek strony? O naszej słabości świadczy to, iż nasza polityka wewnętrzna i zagraniczna skrojona jest pod naszych sojuszników gospodarczych czy militarnych, a nie pod nas. Nasze zaangażowanie w konflikt na Ukrainie jest tego świetnym przykładem na czym zyskują jedynie Stany Zjednoczone. Za to wrogo patrzy na nas nie tylko Rosja, ale także Niemcy (nasi najwięksi sąsiedzi i ważni partnerzy gospodarczy), a bezwzględnie wykorzystują nas władze Ukrainy, w roli obrońcy której postanowiliśmy naiwnie występować.
Patrząc z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa od początku uważałem, iż tak długo jak się da powinniśmy zajmować neutralne, arbitralne stanowisko, a nie robić za psa ogrodnika Zachodu przeciwko nieprzewidywalnej Rosji, bo gdy świat zapali się w końcu nową wojną, będziemy pierwszymi, którzy oberwą za swoją infantylną politykę zagraniczną opartą na emocjach, a nie zimnej kalkulacji. Niestety nie jestem przekonany czy polscy politycy są zdolni do takiej refleksji, choć te dzisiejsze dozbrajanie się może świadczyć o pewnej dozie nieufności co do zaangażowania się naszych sojuszników w pomoc militarną dla Polski w przypadku konfliktu z Rosją (zakładając nawet, iż sojusznicy ruszą z pomocą, jakie to będzie miało znaczenie, jeżeli na Polskę zaczną spadać bomby, obracając polskie domy w ruinę?).
Nie chcę być złym prorokiem, jak mój zacny imiennik, który ostrzegał przed II wojną światową i nawoływał do wybrania adekwatnej strony (jeśli ktoś nie czytał polecam - https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4860727/wobec-nadchodzacej-drugiej-wojny-swiatowej). Osobiście nie nawołuję do wybrania którejkolwiek strony, wychodzenia z Unii, NATO czy do bratania się z Rosją, ale do wyciągania wniosków z historii i podejmowania powściągliwych decyzji, wykorzystując cynicznie – jak robią to wielcy gracze – każdą okoliczność do załatwiania swoich interesów, nie rezygnując przy tym ze swojej suwerenności. Nasze położenie zawsze było trudne, ale 80 lat temu byliśmy na tyle słabi, iż wybranie jednej ze stron miało swoje uzasadnienie (wtedy jednak - głównie dzięki propagandzie - przez myśl nie przechodził nam sojusz z Niemcami, tak jak dziś nie przechodzi nam przez myśl stawanie po stronie Rosji). Ale dziś jesteśmy silniejsi (chciałoby się powiedzieć mądrzejsi) i w tej sytuacji jedyną stroną jaką powinniśmy wybrać powinna być nasza strona i nasz partykularny interes. Nie interes Ukrainy, Niemiec, Rosji czy Stanów Zjednoczonych, ale interes Polski.
https://naocznyobserwator.blogspot.com/