Wojna na Ukrainie może toczyć się przez kolejne lata. Już dziś coraz mniej pamięta się o jej realnych przyczynach. Tymczasem umiejętność rozpoznawania ciągu przyczynowo-skutkowego jest podstawowym warunkiem nie tylko zakończenia tego konfliktu, ale również uniknięcia nowych w przyszłości.
Dlatego nigdy nie dość przypominania pewnych faktów, o których konsekwentnie na łamach „Myśli Polskiej” pisaliśmy od lat. Obecna wojna to skutek oszustwa Amerykanów. Przypomnijmy, iż jeszcze w ostatnich miesiącach istnienia Związku Radzieckiego, w okresie intensywnych negocjacji poprzedzających zjednoczenie Niemiec, Amerykanie solennie obiecywali i wielokrotnie deklarowali, iż zdominowany przez nich Sojusz Północnoatlantycki nie rozszerzy się choćby o jeden cal na wschód. Najczęściej powtarzał tą deklarację sekretarz stanu w administracji George’a Busha starszego, James Baker. Robił to publicznie, mówił o tym na spotkaniach na najwyższym szczeblu, w tym z Michaiłem Gorbaczowem. W kolejnych latach analogiczne deklaracje słyszał Borys Jelcyn. Składano je zatem nie tylko kierownictwu ZSRR, ale również Federacji Rosyjskiej.
Zdewastowana neoliberalnymi „reformami” i oligarchicznym kapitalizmem Rosja nie miała woli, siły i stanowczości, by w bardziej zdecydowany sposób przypominać o tych ustnych zobowiązaniach przy okazji kolejnych ekspansji NATO na wschód. 14 spośród 30 państw członkowskich sojuszu nigdy nie powinno do niego wstąpić. W swojej wspomnieniowej książce poświęconej pełnieniu misji ambasadora Stanów Zjednoczonych w Rosji, obecny szef CIA William Burns wyraźnie pisze, iż Moskwa już na pewno nie mogła zaakceptować wciągania do struktur zdominowanych przez Amerykanów państw postradzieckich, w tym Gruzji i Ukrainy. Reakcja, w tym militarna, była zatem czymś całkowicie do przewidzenia.
Wojna to efekt kłamstwa lub niemocy (nie wiadomo, co gorsze) czołowych państw Unii Europejskiej. Przypomnijmy, iż Niemcy i Francja miały być gwarantami zawartych w 2015 roku porozumień mińskich, mających pozwolić na pokojowe rozwiązanie konfliktu o Donbas. Zostały one publicznie odrzucone przez stronę ukraińską; ludzie Wołodymyra Zełeńskiego otwarcie przyznawali, iż nie mają zamiaru ich realizować. Wcześniej, w 2014 roku, to Berlin, Paryż i reprezentowana przez Radosława Sikorskiego Warszawa miały też zrealizować plan umożliwiający uniknięcie przewrotu w Kijowie. Tuż po jego ogłoszeniu na Ukrainie obalono legalnie urzędującego prezydenta. Była kanclerz Niemiec Angela Merkel przyznała tymczasem niedawno, iż w istocie ustalenia z Mińska posłużyły Kijowowi do militarnego wzmocnienia i przygotowania się do konfliktu. Europa oszukała nie tylko Rosję, ale także ludność Donbasu, dla której ta wojna rozpoczęła się nie 24 lutego, ale w odległym roku 2014.
Możemy spierać się o inne kwestie. prawdopodobnie nie dowiemy się nigdy jakie plany miał Kijów w przeddzień rozpoczęcia interwencji rosyjskiej. Nie będziemy wiedzieć, jakie konkretne przesłanki skłoniły Moskwę do rozpoczęcia kolejnej fazy wojny, która trwa do dziś. Powyższe przykłady wiarołomstwa tzw. Zachodu nie są jednak żadną tajemnicą – dotyczą publicznie składanych deklaracji. Stosowne oświadczenia i wypowiedzi można w ciągu kilku minut odnaleźć w Internecie, na oficjalnych stronach ministerstw i urzędów, w nagraniach z konferencji prasowych. Są to zatem twarde fakty, z którymi dyskutować nie ma najmniejszego sensu. Skoro jednak nie sposób ich podważać, można je po prostu przemilczeć. I właśnie tego przemilczania jesteśmy świadkami. Milczenie wszakże nie unieważnia faktów.
Tzw. Zachód wspina się po kolejnych szczeblach drabiny eskalacji. Wraz z nim robi to Polska, w warstwie retorycznej jedno z najbardziej agresywnych państw dołączonych do owego Zachodu. Dzieje się to wbrew elementarnej logice. Wydawać by się bowiem mogło, iż będąc krajem sąsiadującym ze strefą objętą konfliktem, to właśnie jej zależeć powinno najbardziej na jak najszybszym zgaszeniu pożaru, by nie przeniósł się on na nasze ziemie. Tymczasem wokół płonącego na Ukrainie ognia zebrali się radośnie pokrzykujący polscy harcerze. Dorzucają doń kolejne szczapy drewna, a gdyby tylko mieli benzynę, z satysfakcją wylaliby cały kanister w ogień.
Oczywiście, ich sprawczość jest ograniczona, niemal żadna. Pożar może jednak w każdej chwili wymknąć się spod kontroli i kompletnie zniszczyć także ich obóz harcerski. Być może politycy w harcerskich mundurkach zdecydowali się na skok w ogień, bo wydaje im się to czynem niezwykle romantycznym. Problem jednak w tym, iż nie zapytali współobywateli czy również mają chęć na popełnienie samobójstwa.
Mateusz Piskorski
Fot. wikipedia commons
Myśl Polska, nr 51-52 (18-25.12.2022)