Brukselska biurokracja nie odpoczywa choćby w okresie świątecznym. Gdy większość społeczeństwa szykowała się do wspólnego spędzania czasu w rodzinnym gronie, w zaciszu unijnych gabinetów zapadły decyzje, które na dekady zdefiniują to, co trafi na nasze stoły.
16 grudnia 2025 roku Komisja Europejska oficjalnie przedstawiła swoją propozycję dotyczącą wprowadzenia nieograniczonych zezwoleń na stosowanie niektórych pestycydów. To pokłosie decyzji o dokonaniu szeregu uproszczeń legislacyjnych i urzędowych dotyczących sektora rolnego. Być może brzmi to jak kolejna sucha i nudna informacja z unijnej agendy, ale w rzeczywistości stanowi to drastyczne osłabienie unijnego prawodawstwa oraz jakości żywności w Europie i to w momencie, gdy od wielu miesięcy walczymy o zablokowanie lub rewizję umowy z Mercosur, m.in. właśnie ze względu na jakość żywności z tamtych regionów.
Jednocześnie temat ten, mimo swojej ogromnej wagi, praktycznie nie istnieje w szerokiej debacie publicznej. To jednak i tak lepiej niż jeszcze miesiąc temu, bo
jak wynikało z przecieku ujawnionego przez Euractiv pod koniec listopada, początkowy plan zakładał danie wolnej ręki na stosowanie aż 90 procent zatwierdzonych substancji. Mowa tu nie o łagodnych środkach ochrony roślin, ale o potężnej chemii, takiej jak potencjalnie rakotwórczy glifosat [1].
O co ta cała afera?
Nagła aktywność urzędników unijnych w okresie świątecznym jest pokłosiem presji, jaką wywarły organizacje społeczne i niezależni naukowcy właśnie po publikacji przecieku, który wskazywał na zamiar całkowitej deregulacji stosowania i monitorowania pestycydów w Unii Europejskiej. Kiedy w listopadzie prawda o planach Brukseli wyszła na jaw, wybuchła afera i nastąpiła mobilizacja obywateli Unii, co teoretycznie zmusiło urzędników do pewnych ustępstw. Teoretycznie… bo niestety propozycja choćby w swoim obecnym kształcie to wciąż jedynie pudrowanie rzeczywistości i próba odejścia od zasad, które do tej pory stanowiły fundament ochrony zdrowia i w ogóle polityki Unii Europejskie.
Choć potwierdzono wymóg ponownej oceny dla substancji, przy których istnieją wyraźne braki w danych dotyczących ich potencjalnego wpływu na zdrowie człowieka, jest to zdecydowanie niewystarczające, bo nie wiemy, jakie konkretnie kryteria mają definiować te wspomniane braki w danych.
Komisja Europejska zdaje się sugerować tym samym, iż społeczeństwo powinno najpierw zaakceptować ewentualne szkody, a dopiero potem szukać na nie ewentualnych dowodów. Takie podejście jest całkowicie sprzeczne z nauką oraz zasadą ostrożności, która przez lata była fundamentem europejskiej polityki. Pierwszymi ofiarami tego osłabienia norm staną się niewątpliwie sami rolnicy oraz mieszkańcy wsi, którzy będą stale narażeni na działanie toksycznych pestycydów.
To, co jednak budzi jeszcze większe kontrowersje to fakt, iż nowa propozycja ogranicza państwom członkowskim możliwość wykorzystywania najnowszych badań naukowych przy ocenie pestycydów i zablokowania stosowania niektórych substancji na terenie swojego kraju. Wygląda to tak, jakby Unia chciała zamknąć usta państwom członkowskim, aby te nie przeszkadzały w realizacji planów koncernom chemicznym. Tym samym o tym, co jest dobre dla Polski i jej obywateli, a co nie, teraz podejmą decyzję urzędnicy w Brukseli.
Równie kontrowersyjne, a może choćby bardziej, jest to, iż wniosek zakłada również rozszerzenie tzw. kryteriów odstępstwa, co ułatwi dopuszczenie do obrotu pestycydów niespełniających norm bezpieczeństwa, tłumacząc to potrzebami produkcji roślinnej w sytuacjach kryzysowych.
Tak samo zastanawiający jest pomysł zezwolenia na stosowanie zakazanych już wcześniej wyjątkowo niebezpiecznych substancji przez kolejne trzy lata, o ile pochodzą one z istniejących już wcześniej zapasów i jednocześnie brakuje opłacalnych alternatyw na ich zastąpienie.
Do tego dochodzą jeszcze ogólne odstępstwa od zakazu oprysków z powietrza w przypadku dronów, co niesie za sobą ryzyko dryfowania toksyn na obszary niezwiązane z uprawami[2].
To tylko kilka przykładów kontrowersyjnych i szkodliwych propozycji, które pokazują dobitnie, iż nie chodzi jedynie o zmniejszenie biurokracji w sektorze rolnym, a o interesy, i to interesy wielkich korporacji.
Śmierć zasady ostrożności i „Bottom line is a king”*
Trudno nie dostrzec tu pewnej analogii do sytuacji z nowymi GMO (NGT), kiedy Parlament Europejski w kwietniu 2024 roku poparł propozycję złagodzenia regulacji, a w tym roku (nota bene również tuż przed świętami) Rada ENVI – mówiąc kolokwialnie – przyklepała nowe prawo. To ten sam mechanizm i ten sam pośpiech w dążeniu do zwolnienia wielkich korporacji, takich jak Bayer, Corteva czy BASF, z odpowiedzialności za ewentualne szkody zdrowotne i środowiskowe. To głosowanie, podobnie jak obecna propozycja dotycząca pestycydów, osłabia zasadę ostrożności, która do tej pory wyznaczała standardy w Europie.
Pojawia się więc fundamentalne pytanie, czy Unia Europejska już na zawsze rezygnuje ze swojej fundamentalnej zasady politycznej – zasady ostrożności, i czy daje wyraźny sygnał, by korporacje agrochemiczne wprowadzały swoje produkty na rynek bez monitorowania i obowiązku ponoszenia odpowiedzialności? jeżeli tak, to mamy oficjalne potwierdzenie, iż Unia Europejska idzie w kierunku zysku ekonomicznego kosztem praw i zdrowia własnych obywateli.
Akurat w przypadku pestycydów największy ciężar ekonomiczny spadnie bez wątpienia na rolników ekologicznych, których uprawy mogą zostać zanieczyszczone bez ich winy i wiedzy. Taki rolnik straci możliwość sprzedaży plonów jako ekologiczne (przypomnijmy, iż rolnictwo ekologiczne objęte jest rygorystycznymi zasadami i testami żywności, by było dopuszczone na rynek jako takie), a koszty badań i strat spadną wyłącznie na jego barki. Jak inaczej to nazwać, jak nie faworyzowaniem dużych korporacji?
Polska do tej pory uchodziła za obrońcę rolnictwa tradycyjnego i często krytycznie spoglądała na propozycje płynące z Brukseli. Dzisiaj wydaje się jednak, iż polscy decydenci idą razem pod rękę z unijnymi urzędnikami i popierają drastyczne zmiany w europejskim systemie rolnym. O ile Polska zawsze sceptycznie spoglądała na ograniczanie pestycydów, o tyle zawsze podkreślała jednoczesne rozwijanie alternatyw. Dzisiaj już tego nie słyszymy ze strony polskiego rządu, a coraz częściej słyszymy o konieczności pójścia z „duchem czasu”. Potwierdzają to decyzje w kontekście dyrektywy SUR, która miała ograniczać stosowanie pestycydów.
Podobne ruchy zaobserwowaliśmy w ostatnich latach w kontekście nowych GMO, które pod koniec roku 2025, jako Polska – poparliśmy pierwszy raz od 25 lat…
Czy Polska w takim razie wciąż chce wspierać rodzime rolnictwo wolne od nadmiernej chemii i nieprzebadanych technologii? Takie pytanie jest tym bardziej zasadne w sytuacji, gdzie
Komisja Europejska próbuje przemycić nowe definicje substancji „biologicznych”, które w rzeczywistości są jedynie syntetycznymi zamiennikami stworzonymi w laboratoriach. To prosta droga do tego, by obywatele zostali pozbawieni podstawowego prawa do informacji i nie wiedzieli, co trafia do ich domów i ostatecznie na ich talerze.
Niestety ten chaos informacyjny ułatwia dodatkowo realizację strategii „równania w dół” naszej europejskiej i polskiej żywności do standardów państw trzecich. Paradoksalnie prowadzi to do sytuacji, w której znaczna część środowisk rolniczych głośno protestuje przeciwko importowi żywności z państw Mercosur, wytykając jej m.in niską jakość, a jednocześnie sama naciska na deregulację i uproszczenia, które w praktyce będą oznaczać zezwolenie na stosowanie masowo chemii na naszych polach. Niestety taka postawa jest bez wątpienia na rękę unijnym decydentom, ponieważ normy w Europie zostaną znacząco poluzowane i łatwiej będzie przeforsować umowy handlowe, argumentując iż warunki produkcji są już przecież niemal identyczne.
I jeżeli spojrzymy na to z boku, to tak naprawdę w tym układzie najwięcej stracimy my, konsumenci, bo w rzeczywistości zostaniemy pozbawiony realnej alternatywy.
Zamiast obiecywanej ochrony rodzimej, zdrowej żywności, otrzymamy system, w którym lokalne produkty przestaną się czymkolwiek różnić od taniego, masowego importu.
Jeśli standardy zostaną zrównane, wysokojakościowa żywność po prostu zniknie z rynku. Standardy upraw i produkcji żywności zostaną znacząco obniżone, a co z cenami? Można się założyć, iż te pozostaną na podobnym poziomie, czyli zapłacimy tyle samo ale za gorszą jakość.
Nauka na cenzurowanym
Zasada ostrożności powinna służyć jako hamulec bezpieczeństwa dla tych propozycji. Należy patrzeć rządzącym na ręce i domagać się, by podejmowanie tak daleko idących decyzji odbywało się przy udziale opinii publicznej, a nie wyłącznie wybranych elit. Monitoring działań decydentów europejskich i polskich powinien być kontynuowany, a wręcz nasilony, aby zapewnić podejście, które traktuje priorytetowo ochronę naszych praw obywatelskich.
Walka o to, co jemy i jak żyjemy, toczy się właśnie teraz, a brak czujności może kosztować znacznie więcej niż tylko utratę kontroli nad rynkiem nasion czy pestycydów. Przede wszystkim to walka o zdrowie nasze i naszych bliskich, a także o silną, niezależną Polskę, w której nie będziemy tylko pionkami w grze wielkich korporacji.
Warto przypomnieć, iż w lutym 2023 roku organizacje pozarządowe przekazały petycję w sprawie utrzymania ścisłej regulacji wspomnianych wcześniej nowych GMO, pod którą podpisało się ponad 420 tysięcy obywateli Unii Europejskiej, w tym wielu obywateli z Polski. Blisko pół miliona głosów nie zrobiło jednak większego wrażenia na politykach, którzy kontynuowali prace nad deregulacją. Podobnie może się stać w kwestii pestycydów, gdzie głos niezależnej nauki i społeczeństwa próbuje się zepchnąć na margines.
Systematyczne ułatwianie przeglądu wcześniej badanych substancji w celu ich przeklasyfikowania na produkty niskiego ryzyka, to niestety kolejny dowód na to, jak bardzo prawo jest naginane do potrzeb rynku, a nie do potrzeb bezpieczeństwa i zdrowia ludzi. W grudniu 2025 roku do Komisji Europejskiej wysłano oświadczenie naukowe podpisane przez specjalistów w dziedzinie zdrowia, toksykologii i ekologii, w którym wezwano do rezygnacji z planów osłabienia regulacji[3]. Również w grudniu 2025 niezależny Instytut Ramazziniego przygotował ekspertyzę dla EFSA, w której wykazał szereg nieprawidłowości w poprzednich ocenach ryzyka niektórych substancji, takich jak glifosat. Wydaje się jednak, iż ci, których wybieramy, by nas reprezentowali, są głusi na te ostrzeżenia.
Obywatele decydują?
Takie radykalne zmiany w prawie w odniesieniu do potencjalnie toksycznej chemii sprawią między innymi, iż obywatele europejscy zostaną pozbawieni podstawowego prawa do informacji, która była fundamentem praw w Europie. Tym samym nie będziemy już wiedzieć, co trafia na nasze talerze.
Skoro Komisja Europejska chwali się szerokim poparciem, a list sprzeciwiający się takiej narracji podpisują setki najbardziej liczących się organizacji, to warto zapytać, z kim przy stole siedzą nasi europejscy decydenci. Bez względu na ostateczną decyzję sytuacja ta wywoła niewątpliwie niemałe zamieszanie w polityce międzynarodowej i wyznaczy standardy na kolejne lata. Ostateczna decyzja ma zapaść wkrótce.
Dlatego tak ważne jest, by polski rząd wrócił na adekwatne tory i opowiadał się za pełnym stosowaniem zasad bezpieczeństwa, w tym wykazywania i etykietowania wszystkich produktów powstałych przy użyciu ryzykownych metod. Pytania o to, czy konsumenci przez cały czas będą mogli wybierać żywność wolną od nadmiernej chemii, pozostają bez jednoznacznej odpowiedzi.
W toku rozwoju nowych technik w Europie pojawiła się dyskusja o konieczności wyłączenia ich spod kontroli, co jest wynikiem nacisków branży biotechnologicznej i chemicznej. Jednak nieprawdą jest, iż po stronie zwolenników mamy jedynie ekspertów, a po drugiej wyłącznie ludzi nieposiadających specjalistycznej wiedzy. Sceptycyzm wykazuje wielu naukowców, w tym chemicy, biolodzy molekularni i lekarze, którzy w sposób konstruktywny krytykują swobodne uwalnianie niebezpiecznych substancji do środowiska. Powinniśmy to wziąć pod uwagę.
Polski głos w sprawie pestycydów
Niewątpliwie czekają nas miesiące i lata dyskusji w tej sprawie, która na zawsze może zmienić Polskę i świat. My, obywatele, patrzmy naszym rządzącym na ręce, by zmiany nie dokonały się bez naszej wiedzy i zgody. Bo przecież to nie elity, a całe społeczeństwa powinny decydować o tak fundamentalnych kwestiach jak bezpieczeństwo żywnościowe i ochrona zdrowia przyszłych pokoleń. Każda kolejna próba osłabienia norm to igranie z losem, które może przynieść katastrofalne skutki dla nas wszystkich.
Osobiście jest mi bardzo przykro, kiedy rolnicy ekologiczni wkładają dużo pracy, serca oraz nie oszukujmy się – swoich pieniędzy, by dostarczać tradycyjne produkty na nasze stoły, a system zamiast ich wspierać, rzuca im kłody pod nogi. Może zamiast tego, warto zainwestować w rzecznictwo międzynarodowe i mądrą promocję dobrej, tradycyjnej polskiej żywności?
Większość z nas pewnie nie wyobraża sobie, iż w gronie rodzinnym żywiołowo dyskutowalibyśmy o pestycydach, ale te sprawy dotyczą nas bezpośrednio. Oczywiście nie chodzi o to, żeby każdy z nas został teraz toksykologiem, czy jakimś chemikiem, ale jeżeli nie będziemy pytać i domagać się odpowiedzi, to decydenci uznają, iż nie mamy nic przeciwko zamianie naszych pól w „poligony doświadczalne” dla korporacji chemicznych. Jak powiadają – kto pyta nie błądzi, a milczenie społeczeństwa w tej sprawie jest najgorszym z możliwych rozwiązań. Czas pokaże, czy polski rząd ostatecznie stanie na wysokości zadania i obroni interesy własnych obywateli przed lobbingiem korporacji.
Tekst dotyczy propozycji Komisji Europejskiej z 16 grudnia 2025
Przypisy:
*„Bottom line is a king” – zasada stawiająca zysk jako nadrzędny cel i jedyne kryterium oceny działań; pol. „wynik finansowy jest święty” lub dosadniej „hajs musi się zgadzać”.
[1] Pesticide Action Network, ‘Food and feed safety omnibus’ threatens pesticide rules,
[2] Pesticide Action Network, EU Commission retreats from worst plan, but still opens the door to unlimited pesticide approvals and weaker protection,
[3] Sites.Google, Scientific Statement on Pesticides in the Omnibus.













