Był jednym z tych dziwnych stworzeń zwanych historykami idei. Z pewnością należał do
grona najbardziej znamienitych przedstawicieli tego gatunku, do którego Polska miała
wyjątkowe szczęście.
Był jednym z tych dziwnych stworzeń zwanych historykami idei. Z pewnością należał do
grona najbardziej znamienitych przedstawicieli tego gatunku, do którego Polska miała
wyjątkowe szczęście. Zaświadcza o tym nie tylko liczba osób, które mu coś zawdzięczają, ale
także ich wielobarwność kulturowo-polityczna. Oddziaływał na osoby o różnej wrażliwości
społecznej, niekoniecznie podzielające jego własną.
W ten sposób Paweł Śpiewak odegrał niewątpliwą rolę w życiu intelektualnym III RP. Wielu
środowiskom coś dał. Oczywiście jednym więcej, drugim mniej. Niektórym bezpośrednio,
stając się ich protektorem – zwłaszcza liberałom skupionym wokół Socjologii na Karowej –
innym poprzez to, iż mogły z nim się spierać. Często nie doceniamy wpływu jaki mają na
nas, na naszą formację myślową czy jej utrwalenie osoby, z którymi się nie zgadzamy. A
przecież choćby na polemikę trzeba zasłużyć. Nie tyle sobie, co sobą. Ostatecznie jest to forma
uznania, nieuwarunkowana jedynie osiągnięciami czy choćby wiedzą. Można o tym
zapominać, zwłaszcza w czasach twitterowych nawalanek czy facebookowych imb, w
których „zasługą” bywają zasięgi, co ostrzejszy język czy słupki sondażowe.
Poprzez swoją aktywność publiczną, w najszerszym tego słowa znaczeniu – a więc także
prywatne seminaria, czy to jeszcze w czasach PRL-u Jerzego Jedlickiego, czy już ze swoimi
studentami w wolnej Polsce – dał tyle dobra ile mógł Polsce, na którą wydaje się, iż był
chory. Przejmował się nią bardzo. Chciał by stała się lepszym miejscem, zwłaszcza w obliczu
tego, co wyprawia się właśnie z językiem w debacie publicznej, jak traktowane jest dobro
wspólne. To charakterystyczne dla kolejnych pokoleń polskiej inteligencji utyskujących na
sytuację w kraju, niezachwianie dostrzegających jednak jego potencjał, wiecznie
niewykorzystany.
Polska Pawłowi Śpiewakowi leżała na sercu do tego stopnia, iż czasami mocno go uwierała.
W obliczu degrengolady życia publicznego na przełomie XX i XXI wieku, „demokracji
polityczno-towarzyskiej”, którą unaoczniła Afera Rywina uznał, iż potrzebna jest odbudowa
zaufania do państwa, której symbolem miała stać się IV RP. Niedługo potem został
niezależnym posłem wybranym z list Platformy Obywatelskiej. Ale powodzenie
intelektualistów w polityce, zwłaszcza traktujących serio wysokie standardy moralne, to
rzadkość. Władza go nie odurzyła, więc po jednej, skróconej kadencji zrezygnował. To
epizod przedstawiciela pewnego pokolenia polskiej inteligencji, które wychowywało się w
cieniu wojny, choć samo jej nie przeżyło, wchodziło w dorosłość w latach 70., adekwatna
inicjacja w życie publiczne przypadała na okres „Solidarności” i na bazie tego doświadczenia
były wyrabiane myślenie i ideały, które później twardo zderzyły się z rzeczywistością
niepodległej, demokratycznej Polski.
Pisaniem tego nigdy nie oddał, choć powiewem świeżości były niektóre teksty, jak chociażby
o Tocqueville’u i Arendt, o „Solidarności” („Res Publica” 5/87), w którym odróżniał liberalne
i demokratyczne spojrzenie od republikańskiego. Książki i eseje pomimo fizycznej obecności
na ogół pozostają ulotne – chwilę pobędą i znikają w gąszczu, zacierają się w czasie. Mają
szczęście, jak jeden czy drugi historyk czy inny badacz wróci do nich, odkryje na nowo.
Z efemerycznych aktywności Paweł Śpiewak wolał chyba rozmowy, które jednak na stałe
zapadały w pamięć rozmówcom. Były więc bardziej trwałe niż niejedna publikacja. Gdy
czyta się wspomnienia ludzi mu bliskich, właśnie wymiar konwersacyjny był silnie
akcentowany. W końcu, za wspomnianymi wcześniej myślicielami właśnie dyskusje o
sprawach wspólnych były najwyższym wyrazem wolności. Te prowadzone w bardziej
prywatnych okolicznościach czy atmosferze można traktować jako wprawianie się do
wystąpień na agorze.
Rozmową sprzyjają instytucje. To one tworzą przestrzeń dialogu, wymiany poglądów i
wrażliwości. Oprócz domowych seminariów, o których była mowa, współtworzył w dawnych
czasach „Res Publikę” i „Przegląd Polityczny”, w nowszych natomiast był spiritus movens
„Kultury Liberalnej”. W drugiej dekadzie XXI wieku dyrektorował Żydowskiemu Instytutowi
Historycznemu. Dzięki nim, w sposób niezauważalny oddziaływał na wiele osób. Również na
takie jak ja, które osobiście go nie spotkały.
Dla mnie niezwykle ważne pozostaną też dokonania wydawnicze pod redakcją Pawła
Śpiewaka. Przede wszystkim dwie serie: Biblioteka Polityczna Aletheia oraz Kolory Idei w
Wydawnictwie Uniwersytetu Warszawskiego. W tej pierwszej ukazywały się książki i eseje
takich myślicieli jak Michael Oakeshott, John Gray, Hannah Arendt, Raymond Aron, Leo
Strauss, Erica Voegelina czy komunitarian. Pozwoliły mi nie tylko wyjść spoza bieżących
spraw politycznych i nie być jedynie przez nie kształtowanym, ale także uświadomiły, jak
różne i niezgodne mogą być poglądy osób, które zwolennicy bądź przeciwnicy chętnie
zaliczają do jednego obozu. W tym przypadku krytyków liberalizmu z pozycji
konserwatywnych, republikańskich i wspólnotowych. W drugiej serii opublikowane zostały
klasyczne prace Edmunda Burke'a, Machiavellego, Maxa Webera, Davida Hume'a, T.S.
Eliota czy Josepha de Maistre'a, mniej znany tekst Tocqueville'a o pauperyzmie czy eseje
Tony'ego Judta z przełomu XX i XXI wieku. Te z kolei podgrzewały we mnie ciągłą
ciekawość, co osoby o tak odmiennych temperamentach, żyjące w różnych czasach mają do
powiedzenia o swoich doświadczeniach i obserwacjach, a także o ludziach i ideach, z którymi
się nie zgadzają.
To daleko nie wszystkie aktywności publiczne Pawła Śpiewaka. Ale samo to, co przywołuje
mi jego nazwisko pokazuje, iż zostawił po sobie wiele.