Pasja i fart

polska-zbrojna.pl 3 hours ago

Dlaczego nie zrobił filmu o bitwie o Monte Cassino, jak wyglądała kooperacja z radzieckim pułkiem podczas kręcenia „Potopu” i dlaczego zdjęcia do „Ogniem i mieczem” na poligonie w Drawsku i szarża husarii zakłóciły manewry z udziałem obserwatorów NATO? O tym wszystkim Jerzy Hofmann mówi w rozmowie opublikowanej w październikowym numerze „Polski Zbrojnej”.

„Potop”, 1974 rok

Tak się składa, iż pierwszy raz „Potop” zobaczyłem w kinie, w którym Pan oglądał filmy w dzieciństwie… Mam na myśli dziś już nieistniejące kino Wiarus w Gorlicach.

Widzi pan, były wtedy dwa kina. Prócz tego wymienionego przez pana w Gorlicach, drugie było w Gliniku Mariampolskim [obecnie w granicach Gorlic]. Chodziłem na seanse tu i tam. Z tych pierwszych filmowych przeżyć najbardziej zapadł mi w pamięci film z Shirley Temple. W jednej ze scen trzymała szklaną kulę i kiedy ją obracała, to wewnątrz prószył śnieg na chatki i drzewka. To wspomnienie z dzieciństwa tak mocno tkwiło mi w pamięci, iż od czasu do czasu zastanawiałem się, co to był za film. I nagle ni stąd, ni zowąd, oglądając jakiś dokument o Shirley Temple, zobaczyłem w nim fragment z tą sceną [z filmu „Heidi” w reżyserii Allana Dwana z 1937 roku].

REKLAMA

Rodzice, którzy byli lekarzami, mieszkali w Gorlicach, jednak moim miejscem urodzenia stał się Kraków. Byłem dość późnym dzieckiem i obawiano się ciężkiego porodu, więc przyszedłem na świat w tamtejszej lecznicy. Po kilku dniach mama przywiozła mnie do Gorlic, gdzie spędziłem pierwsze, najszczęśliwsze lata. 1 września 1939 roku miałem pójść do drugiej klasy, ale Hitler napadł na Polskę. Uciekaliśmy pod bombami na wschód. Po raz pierwszy zobaczyłem z bliska krew i śmierć. Tak skończyło się moje dzieciństwo. Wszyscy wierzyli, iż Anglia i Francja uderzą i Niemcy zostaną zatrzymani. Niestety nie uderzyły, ale za to wkroczyła Armia Czerwona i w 1940 roku zostaliśmy wywiezieni na Syberię.

Jerzy Hoffman

Pański ojciec, Zygmunt Hoffman, w 1943 roku wstąpił do 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki i był w niej lekarzem wojskowym. Został odznaczony za odwagę i obronę swego batalionu sanitarnego w okrążeniu.

[W domu] na ścianie wisi zdjęcie z chwili odznaczenia ojca przez gen. Stanisława Popławskiego Krzyżem Grunwaldu III klasy za tę obronę. Krzyż Grunwaldu był odpowiednikiem Virtuti Militari, a ojciec otrzymał go jako jedyny lekarz. Gdy 1 Armia Wojska Polskiego przekroczyła granicę Niemiec, batalionowi sanitarnemu zabrano ochronę i rzucono go na pierwszą linię. Ofensywa postępowała tak szybko, iż z tyłu zostawały całe formacje niemieckie. Jedna z takich formacji Waffen-SS otoczyła batalion sanitarny. Ojciec był jedynym oficerem frontowym – w czasie I wojny światowej dowodził kompanią karabinów maszynowych. Zorganizował obronę, walczyli wszyscy, choćby lżej ranni. Ojciec sam strzelał z cekaemu, a strzelał celnie. Przetrwali do nadejścia odsieczy i uniknęli losu batalionu sanitarnego 2 Armii [pod Budziszynem], gdzie esesmani wymordowali lekarzy, sanitariuszki i rannych.

Czy korzystał Pan z opowieści swego ojca podczas kręcenia scen batalistycznych, a zwłaszcza bitwy pod Lenino w swym filmie „Do krwi ostatniej” z 1978 roku?

Ależ oczywiście. Proszę przypomnieć sobie scenę z batalionu sanitarnego, gdzie rannym żołnierzom przydzielane są numery kwalifikujące ich stan, przy czym jedynka to przypadek natychmiastowej operacji. Lekarz nie ma zbyt wiele czasu. Idąc przez zasłany rannymi plac, adekwatnie w biegu musi decydować, komu jaki numer przydzielić. Tę scenę m.in. oparłem na opowieściach ojca.

Bardzo wstrząsająca, zresztą jak całe przedstawienie bitwy pod Lenino. Do dziś robi ogromne wrażenie, zwłaszcza jeżeli weźmie się pod uwagę, iż to wszystko zostało nakręcone naprawdę, a nie wygenerowane przez komputer – z udziałem ludzi, zwierząt i z wykorzystaniem prawdziwego sprzętu, łącznie z bronią pancerną, artylerią i lotnictwem. Oczywiście duża w tym zasługa tego, iż mógł Pan liczyć na współpracę i pomoc wojska, ale aż dziw bierze, iż cenzura „przełknęła” to, iż Pan zgodnie z prawdą pokazał, iż Lenino nie było żadnym zwycięstwem tylko krwawą jatką.

Wie pan, ja miałem wówczas inne problemy. Mianowicie w scenie rozmowy Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego z brytyjskim ministrem spraw zagranicznych Anthonym Edenem pierwszy raz w powojennym polskim filmie otwarcie padła nazwa Katyń. W tejże dyskusji Eden stara się przekonać Sikorskiego, iż Katyń to robota Niemców, a po tej scenie następuje druga, kiedy dwóch polskich oficerów – kpt. Wicherski i ppłk Leon Bukojemski – granych przez Leonarda Pietraszaka i Leszka Kubanka, wyraża wątpliwości co do sprawców zbrodni katyńskiej. „A jeżeli to prawda?”, pyta Wicherski; „To niemożliwe”, odpowiada Bukojemski; „A jeżeli to jednak prawda?”, powtarza Wicherski. Po dłuższej chwili milczenia Bukojemski odpowiada: „Po to, by istnieć, musimy być z nimi” … Zresztą tam było więcej – nazwijmy to – momentów. Choćby w scenie nalotu sztukasów pod Lenino, Pietraszak podnosi się i krzyczy: „K…, jak we wrześniu!”. Prócz Katynia był też wspomniany polski Lwów, kiedy por. Andrzej Radwan [Marek Lewandowski] pyta Zygmunta Gawlika [Jerzy Trela]: „Czy nie chciałbyś wrócić do Lwowa?”, a Gawlik odpowiada pytaniem na pytanie: „Chciałbym, ale czy nas tam będą chcieli?”.

Kadr z filmu „Do krwi ostatniej”, 1978 rok

Premiera odbyła się, powiedzmy, z ogromnym hukiem. choćby obecny na niej marszałek Wiktor Kulikow, ówczesny głównodowodzący wojskami Układu Warszawskiego, składał mi gratulacje. Po dwóch czy trzech tygodniach emisji filmu w kinach oni się dopiero zorientowali, co przepuścili! Po interwencji z Moskwy, gdzie widocznie dokładnie przetłumaczono wszystkie kwestie dialogowe, nastąpiła dzika awantura. Film zdjęto i już poza mną wycięto z niego wszystkie niebezpieczne wedle cenzury kadry.

Warto tu wspomnieć jeszcze jedną sprawę. Po tym, jak skierowano „Do krwi ostatniej” do realizacji, podpisało się pod zgodą dwóch członków Biura Politycznego i trzech sekretarzy KC PZPR. Jak Moskwa podniosła larum, to wszyscy oni – prócz jednej osoby – wyparli się i utrzymywali, iż w ogóle nie mają z tym nic wspólnego. Osobą, która się nie wyparła, był gen. Wojciech Jaruzelski.

A czy to prawda, iż miał Pan przyobiecane, iż po Lenino będzie Pan mógł zrobić film o Monte Cassino?

Oczywiście! To był wręcz warunek, iż po filmie „Do krwi ostatniej” rozpocznę prace nad filmem o chrzcie bojowym żołnierzy 2 Korpusu Polskiego. Powstało choćby kilka scenariuszy, m.in. autorstwa Haliny Auderskiej, oparty oczywiście na słynnym reportażu Melchiora Wańkowicza. Ale miałem pecha, bo po awanturze wokół „Do krwi ostatniej” przeciwnicy powstania tego filmu w KC zyskali przewagę, argumentując wykrętnie, iż skończyła się moda na filmy o zbiorowym bohaterze.

Na planie „Do krwi ostatniej”, ale też podczas kręcenia kolejnych części Trylogii doświadczył Pan czegoś, czego nie ma okazji doświadczyć wielu zawodowych oficerów. Kierował Pan wielką masą wojska, i to wielonarodowego, by prócz naszych żołnierzy choćby wspomnieć pułk kawalerii Mosfilmu [potoczna nazwa radzieckiego pułku, który dostarczał konie, kaskaderów i statystów do produkcji filmowych, m.in. wytwórni Mosfilm].

O Mosfilmie to mógłbym tutaj długo opowiadać… Dość powiedzieć, iż kiedy kręciłem na Ukrainie „Potop”, to w tym samym czasie, całkiem niedaleko swój film realizował Nikołaj Maszczenko [„Jak hartowała się stal” z 1973 roku]. I ekipa Maszczenki podkradała mi jedną trzecią tegoż pułku, by kręcić swoje sceny batalistyczne. Nic nie mogłem zrobić prócz zaciskania szczęk, bo to była w tej części świata jedyna formacja, która dysponowała ujeżdżonymi końmi przygotowanymi do realizacji batalistyki. Jak to się mówi, były to wierzchowce „ostrzelane”, czyli niebojące się wystrzałów karabinowych i armatnich, ognia, dymu i wody. Słuchały też komend i były wyuczone kawaleryjskiej musztry. W trakcie realizacji dało się zobaczyć niesamowite obrazy. Na przykład z jednej strony stała w szyku nasza husaria, a z naprzeciwka przyjeżdżały transportery opancerzone, którymi podwożono na plan żołnierzy przebranych za szwedzkich muszkieterów i pikinierów.

Zabawna historia przydarzyła się, gdy pod koniec lat dziewięćdziesiątych robiliśmy „Ogniem i mieczem” na poligonie w Drawsku. Równolegle odbywały się tam duże manewry z udziałem obserwatorów NATO. Kiedy zacząłem kręcić scenę z husarią, cała ta delegacja opuściła swoje stanowiska i przeszła na mój plan, by zobaczyć szarżę!

A co do współpracy z wojskiem, to największą frajdę miałem przy kręceniu dokumentu o Wojsku Polskim, którego tytuł „Aby kwitło życie” [1961] wymyślił marszałek Polski – jakim prawem był marszałkiem, to inna sprawa – Marian Spychalski. Film ten robiłem razem z Edwardem Skórzewskim i mieliśmy dzięki wojsku wielkie pole do popisu, bo na przykład dostaliśmy na potrzeby realizacji kilkadziesiąt czołgów z załogami, specjalnie dla nas z portu wypływał ORP „Błyskawica” i tak dalej. Ale z drugiej strony mieliśmy też konflikt z osławionym „generałem gazrurką” Kazimierzem Witaszewskim [przydomek ukuty od gazrurek, którymi według Witaszewskiego należało bić opozycjonistów – P.K.], który zaczął nam się wtrącać do scenariusza i żądał zmian. Kiedy odrzuciliśmy jego sugestie, podniesionym głosem zaczął nas straszyć: „My was zmobilizujemy i będziecie musieli robić film tak jak rozkażę!”. Odpowiedziałem: „Film to może będę musiał zrobić, ale dobrego nie będę musiał robić…”. I później, jak nam Spychalski przyznawał monowską nagrodę za ten dokument, to zapytał: „Słyszałem, iż mieliście jakieś nieporozumienia z gen. Witaszewskim?”. Odpowiedziałem: „Tak, zdarzyło się”. Spychalski drążył dalej, pytając, o co konkretnie poszło, a ja na to: „Generał zaproponował mi wstąpienie do wojska, ale musiałem odmówić”. Na pytanie marszałka, dlaczego, powiedziałem: „No przecież nie macie rangi marszałka wojsk filmowych”.

Pan w tym filmie wyciął jeszcze większy numer, wyjawiając światu istnienie w naszym wojsku „supertajnego” ścigacza o napędzie odrzutowym…

Zgadza się! [śmiech] Któregoś dnia filmowego w jakiejś szopie nad jeziorem zobaczyłem prawdziwy cud naszej techniki: łódź desantową z przymocowanym lotniczym silnikiem odrzutowym. Okazało się, iż jakiś konstruktor wizjoner chciał w ten sposób stworzyć amfibię, która będzie z wody dzięki napędu odrzutowego przeskakiwać mielizny i mniejsze wysepki. Zbudowano więc prototyp, ale jak to zwykle bywa, okazał się on zupełnym niewypałem. Po prawdzie, to, co znalazłem w szopie, to był już wrak, ale uparłem się, żeby go ożywić na potrzeby filmu. Edek [Skórzewski] starał się mnie odwieść od pomysłu, argumentując, iż będzie z tego niezła awantura, ale nie dałem się przekonać. Ściągnęliśmy z Warszawy pilota odrzutowców, na pokładzie kazałem ustawić makiety rakiet i posadziłem jeszcze drużynę z miotaczami ognia. Pojazd nabrał wręcz kosmicznego wyglądu, ale na wodzie poruszał się tak sobie… Nakręciliśmy go na mocno zwolnionym klatkażu [liczba klatek na sekundę] i łódź nabrała niesamowitego przyspieszenia.

Ta magia kina musiała nieźle zaszokować ówczesnych decydentów wojskowych…

Ona zaszokowała przede wszystkim attaché wojskowych państw zachodnich i radzieckich po oficjalnym seansie w Sali Kongresowej. Na widok mknącej jak strzała „kosmicznej amfibii” jak rażeni prądem poderwali się z foteli! Natomiast wcześniej na kilku wojskowych kolaudacjach, jakie przeszedł ten film, żaden z naszych oficerów o łódź nie zapytał, myśląc po prostu, iż nie jest dopuszczony do tej tajnej broni.

Mówiąc całkiem poważnie, dzięki wojsku mógł Pan realizować z prawdziwym rozmachem obrazy batalistyczne.

Ależ oczywiście! Weźmy scenę niemieckiego natarcia na sowieckie pozycje pod Moskwą zimą 1941 roku w „Do krwi ostatniej” – ja w niej miałem do dyspozycji całą dywizję plus kilkadziesiąt czołgów ucharakteryzowanych na niemieckie panzery! Dziś pokazać taką liczbę ludzi można by tylko przy pomocy zdjęć komputerowych. Ten realizm walki w moich filmach zawdzięczam oczywiście udziałowi wojska oraz naszym wspaniałym kaskaderom. Widz musi uwierzyć w prawdziwość każdej sceny, jeżeli raz poczuje fałsz, przestanie wierzyć w przesłanie całego filmu.

Jerzy Hoffman

Jerzy Hoffman urodzony 15 marca 1932 roku w Krakowie. Gorliczanin, sybirak, wybitny polski reżyser i scenarzysta. Współautor Czarnej Serii Polskiego Dokumentu, wśród jego najbardziej znanych filmów można wymienić m.in.: „Gangsterzy i filantropi”, „Prawo i pięść”, „Trędowata”, „Znachor”, „Do krwi ostatniej” i „1920 Bitwa Warszawska”, a przede wszystkim filmową adaptację Trylogii Henryka Sienkiewicza, z której to „Potop” był nominowany do Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego.

Piotr Korczyński
Read Entire Article