Personalizm chrześcijański to filozofia, która w tej chwili dominuje na katolickich uniwersytetach, a także została uznana przez papieży Jana Pawła II czy Benedykta XVI za ich własną. Dlaczego należy ją odrzucić? Ponieważ cała jej nowość polega na przyjęciu do chrześcijaństwa elementów niechrześcijańskich związanych z subiektywną filozofią Immanuela Kanta, a co gorsze z żydowską interpretacją teologii Martina Bubera czy Emmanuela Levinasa. Kabaliści jak dobrze wiemy uznają, iż lud żydowski sam w sobie jest Mesjaszem, Mesjasz nie jest dla nich konkretną osobą fizyczną, ale każdy żyd z osobna, który tworzy wspólnotę, sam jest Mesjaszem. Ta mentalność przeniknęła do myśli katolickiej za sprawą ks. Józefa Tischnera, który rozpowszechniał taką koncepcję, oczywiście pozbawioną rasistowskich naleciałości. W takim ujęciu wiara to nic innego, jak wspólne przeżywanie własnej wyjątkowości, która to objawia się przez dialog z drugim.
Jak doskonale zauważył biskup Bernard Tissier de Mallerais w „Portrecie filozoficznym Josepha Ratzingera” ( Warszawa 2018, przeł. Marcin Beściak):
„Jeśli idąc za filozofiami wywodzącymi się od Kanta przyjmiemy, iż podmiot stanowi część przedmiotu. Wówczas okaże się, iż wierzący stanowi część wiary. Jednocześnie formalny motyw wiary (autorytet objawiającego Boga) musi ustąpić miejsca ludzkiemu doświadczeniu, pozbawionemu autorytetu i rodzącemu złudzenia.”
Wiara przestaje być rozumowym przylgnięciem do prawd wiary, a staje się jakąś bliżej nieokreśloną relacją, dialogiem między Ja i Ty, synodalnością…
Tylko, iż to w ogóle nie jest myśl, która zrodziła się w obrębie Kościoła, bliżej jej do kabały. Każdy kto zna elementarne podstawy mistyki katolickiej, wie iż jej praktykowanie wiąże się z całkowitym ogołoceniem się z samego siebie i otworzeniem się na kontemplację wlaną, która nie podchodzi od nas i jest nam dana darmo od Ducha Świętego, który wieje tam gdzie chce. Mistyka katolicka opiera się na przyjęciu darów całkowicie zewnętrznych wobec nas samych. W personalizmie jest dokładnie na odwrót, to my sami mamy otworzyć się na siebie samych. Tak to brzmi idiotycznie, ale właśnie taki jest sens tej filozofii. A ponieważ człowiek jest stworzony na obraz Boga, taki ktoś, kto zamiast naśladować Boga, chce żeby to raczej Bóg naśladował jego uczucia religijne, całkowicie mija się z celem i powraca do herezji Picco della Mirandoli, który był pionierem takiego rozumienia człowieka.
O całej bezsensowności personalizmu boleśnie przekonałem się w Kościele podczas święta Św. Szczepana. Zamiast usłyszeć o męczeństwie tego świętego odczytano wiernym list rektora KUL ks. prof. Mirosława Kalinowskiego, który wprost powołując się na dialog z judaizmem i jakiegoś rabina próbował dokonać pojednania Ewangelii z kabałą. Efekt był doprawdy śmieszny, a jednak także tragiczny. Ewangelia miała w tym liście ustąpić miejsca dialogowi między Ja-Ty, odkrywaniem samych siebie, a ojcem tego dialogu rzekomo był sam Jezus Chrystus. W takim ujęciu Jezus Chrystus to nie Bóg wcielony, to raczej nauczyciel, który niczym swoim przesłaniem nie różnił się od masońskich mistrzów głoszących dialog wielokulturowy. Biada tym, którzy nie głoszą i nie znają Ewangelii! Nie ma dla nich miejsca w owczarni Chrystusa.
Przeczytaj także:
P. Krzemiński: Jak protestantyzm rozbił potęgę Francji
P. Krzemiński: O wyrzekaniu się własnej kultury