Jakiś czas temu przechodziłem przez park i zauważyłem, iż na trawie pani w średnim wieku razem z córką praktykowała medytację jogi. Być może w ogóle bym zapomniał o tej mało znaczącej obserwacji, gdyby nie pewna koincydencja. W drodze powrotnej ze spaceru zajrzałem do pobliskiego marketu i zaważyłem piękne wydanie „Medytacji” Dalajlamy. A więc jak widać ludzie praktykujący filozofie wschodu skądś czerpią swoje informacje, w zasadzie współczesny rynek książkowy zalewa księgarnie (także prawicowe) pozycjami o azjatyckich systemach filozoficznych.
Arystoteles, Platon, Sokrates, Augustyn, Tomasz z Akwinu są już passe, raz iż za trudni, po drugie wymagają od Europejczyka kształtowania w sobie cnót za cenę licznych wyrzeczeń, w końcu złożyły się na jeden z najtrwalszych systemów dotyczący natury bytów, jaki kiedykolwiek powstał, a jak wiemy to ogranicza intelekt, ponieważ daje już odpowiedzi. Ale właśnie tu tkwi szkopuł. o ile przyjmiemy podstawowe założenia filozofii wschodnich, które wywracają do góry nogami cały porządek definicji bytów, które wypracowała filozofia klasyczna zakładająca, iż pozostają w naturze bytów elementy stałe, to cały gmach wiedzy ludzkiej o człowieku zwyczajnie runie w przepaść. Trzeba będzie całkowicie wyrzucić tradycyjne słownictwo, które traktuje o prawdzie jako zgodności umysłu z rzeczywistością, odrzucić moralność w ogóle, zwalczać wszelką formę. Dlaczego? Bo dokładnie to było celem Buddy. W filozofiach wschodu wszystko jest zmienne, nie ma czegoś takiego jak natura bytu, świat opiera się na zmiennych żywiołach, co prawda są prawa, którymi świat się kieruje, ale celem filozofii wchodu jest raczej przełamanie tych praw, dążenie do całkowitego wyabstrahowania się ze świata, dążenie do nicości, kształtowanie swojego ciała przez oszukiwanie samego siebie.
Europejczycy są kuszeni bardzo sprawnie, o ile tylko odrzucą pewne filary klasycznej myśli greckiej i chrześcijańskiej, to wyzwolą się z okowów konstruktów myślowych i wejdą na ścieżkę poznawania samego siebie. Problem polega na tym, iż chyba żaden filozof tak dobrze nie odkrył praw rządzących światem jak Arystoteles, a to iż uczynił to wiele wieków temu, nie sprawia, iż jego obserwacje przestają być aktualne. Filozofie wschodu tak naprawdę nie mogą być żadnym spójnym systemem, ponieważ całkowicie odrzucają naturę bytu, nie potrafiły choćby dojść rozumową ścieżką do koncepcji Absolutu. Arystoteles w IV wieku przed naszą erą odkrył, iż musi istnieć „nieporuszony poruszyciel” i uznał to za logiczną konsekwencję obserwacji praw przyrody. Człowiek rozumem powinien pojąć prawdy podstawowe, które także wykraczają poza jego zmysły. A jednak w zasadzie tylko filozofia europejska wypracowała taką skarbnicę wiedzy, którą przechowała historia. Celowo pomijam tutaj filozofię arabską, ponieważ ta odrzuciła klasyczną koncepcję prawdy i przyjęła, iż prawdy mogą same sobie przeczyć, to znaczy mogą istnieć inne prawdy w religii, a inne w filozofii. Filozofia chrześcijańska jednak zawsze twierdziła, iż prawdy objawione przez Boga nie są i nie mogą być sprzeczne z prawem naturalnym, wykraczają poza to prawo, ale mu nie przeczą. U Arabów rzecz ma się zupełnie inaczej.
Jeżeli Europejczycy nie przyswoją sobie filozofii swoich przodków, jeszcze nie skażonej cynicznym racjonalizmem Woltera, subiektywizmem Kanta, absurdem egzystencjalnym Kierkegaarda, a co gorsza zaadoptują jako swoje filozofie z Azji, to zwyczajnie pozostaną bez dziedzictwa intelektualnego, zostaną podbici kulturowo przez Wschód i zakończą swoje dzieje. Im więcej demokracji liberalnej, praw człowieka i synkretyzmu tym proporcjonalnie szybszy zgon konstruktu kulturowego pod nazwą „Europa”.
Zamów i przeczytaj:
Przeczytaj także:
P. Krzemiński: Jak nieść światło Ewangelii Świadkom Jehowy?