Lech Jęczmyk (1936-2023) nie wywodził się z obozu narodowego, jego bogaty życiorys nie odnotował żadnego epizodu związanego z naszym ruchem.
A jednak był nam bliski. Już w latach 90., kiedy na zaproszenie Prawicy Narodowej, przyjechał do Polski istotny polityk francuskiego Frontu Narodowego, Bruno Gollnisch, byliśmy na spotkaniu z nim w mieszkaniu Jęczmyka na Żoliborzu. Pełnił tam obowiązki gospodarza i tłumacza jednocześnie.
W ostatnich latach Jęczmyk, zanim zaczął słabnąć, bywał na naszych opłatkach w lokalu Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego i na galach wręczania Nagrody Fundacji za najlepszą książkę o historii i myśli Narodowej Demokracji. Co Go do nas zbliżało? Jego wywodzącego się przecież z ruchu solidarnościowego i niepodległościowego? Myślę, iż kilka kwestii – przede wszystkim ocena teraźniejszości, ale i przeszłości. Ludzie tacy jak Jęczmyk, czy Józef Białek, Janusz Sanocki, wreszcie Wiktor Węgrzyn, Komandor Rajdu Katyńskiego – nie poszli śladem swoich byłych kolegów z Solidarności czy podziemia. Np. w kwestii stosunku do Rosji wyraźnie przeszli na nasze pozycje, nie akceptowali irracjonalnej rusofobii, widzieli, iż ta rusofobia jest wygodnym narzędziem sił Polsce nieprzychylnych, iż służy do skłócania nas z Rosją, i co gorsze, z narodem rosyjskim. Rozumiał to dobrze wspominany już Wiktor Węgrzyn, ale także Lech Jęczmyk.
Mimo iż bardziej znano go jako anglistę, tłumacza dzieł Kurta Vonneguta, Chucka Palahniuka, Thomasa Bergera, Philipa K. Dicka, Maxa Barrego, a także jako znawcę literatury science fiction, był także miłośnikiem kultury rosyjskiej. W 1959 skończył rusycystykę na Uniwersytecie Warszawskim. Po 1989 roku często pisał o Rosji całkowicie odmiennie niż to się u nas czyni. Warto przeczytać te teksty opublikowane w tomie „Nowe Średniowiecze. Felietony zebrane” (Poznań 2013). Tytuł świadomie nawiązywał do słynnej pracy rosyjskiego filozofa Mikołaja Bierdiajewa. Był Jęczmyk przekonany, iż po 1989 roku należało zachować neutralność i nie wstępować do NATO, uważał, iż Polska miała szansę innego rozwiązania. Jeszcze przez dramatycznym zaostrzeniem relacji z Rosją po 2010 roku pisał:
„Jeżeli Rosja przyjmie zaofiarowaną jej przez Boga i historię misję, to zyska „wielką ideę”, bez której Rosja żyć nie może, a wielka idea zyska w państwie rosyjskim potężnego obrońcę. W tym historycznym momencie prawdy Polska też dostała swoją szansę. Ta wyludniająca się, pozbawiona przemysłu, wysysana przez obce banki i sprowadzona do roli półkolo-nialnego państwa-niepaństwa Polska ma szansę stać się łącznikiem między prawosławiem a Rzymem w wielkim dziele zakończenia hańbiącej schizmy. Czy biskup Budzik znajdzie w sobie dość męstwa, żeby na czele swojej komisji wkroczyć na karty historii? Wówczas Katyń, miejsce pierwszego spotkania Kościoła i Cerkwi, stałby się znakiem nie tylko śmierci, ale i odrodzenia. Bo przyszło nam żyć w czasie, kiedy dokonują się potężne zmiany w historii, także ponad naszymi głowami na górnym piętrze metahistorii i meta polityki”.
Na ten istotny fragment Jego twórczości prawie w ogóle nie zwrócono uwagi w licznych notatkach w prasie i na portalach internetowych. Warto zauważyć, iż to, co pisał Jęczmyk o Rosji przypomina tok myślenia reprezentowany przez prof. Annę Raźny.
Był też w stanie zweryfikować swój stosunek do PRL, pisząc: „Faktem jest, iż po 1956 roku nie byliśmy już kolonią, tylko państwem wasalnym. Wierzgałem przeciwko temu państwu, ale po doświadczeniu dwudziestu lat postkomunizmu nie wiem, co gorsze. Gdybym wtedy wiedział, iż walczymy o zmianę poczciwego Babiucha na Buzka, Balcerowicza i Bieleckiego (żeby ograniczyć się do litery B), to usiadłbym i oszczędzał energię”.
Kończąc swoją wspomnieniową książkę pt. „Światło i dźwięk. Moje życie na różnych planetach” (Poznań 2013), żegnał się z Czytelnikami, mimo iż żył jeszcze dziesięć lat:
„Dziękuję Bogu, iż pozwolił mi poznać takich tytanów ducha i intelektu jak ojciec Bocheński i profesor Wolniewicz, iż mogłem wysłuchać wykładu ojca Krąpca i paru kazań biskupa Zawitkowskiego. Byłem też świadkiem kilku momentów, w których mój naród był wielki i piękny: październik 1956, sierpień 1980, pogrzeb księdza Popiełuszki i śmierć papieża, kiedy bardzo wyraźnie nie tylko On szedł do Nieba, ale Niebo przyszło po Niego. Na parę dni świat stał się inny lepszy. Dziś wiem, iż na naszym nie najlepszym ze światów możliwe są tylko takie chwile i tym bardziej jestem za nie wdzięczny.
Przez wiele lat pozostawałem poza Kościołem. Na szczęście zawsze szanowałem katolicyzm jako część polskości (teraz traktuję polskość jako część mojego katolicyzmu). Na szczęście – tak, wiem, iż nic nie dzieje się przypadkiem – spotkałem na swojej drodze księdza Popiełuszkę, a moja dobra i cierpliwa żona dała na siedem mszy za moją zaniedbaną duszę. Z braku własnych kłopotów troszczę się o świat, mój Kościół i moją Polskę. Ułożyłem choćby taką modlitwę: „Przenajświętsza Panno, nie pozwól kanaliom zniszczyć twojej i mojej Polski”. A jak czegoś nie rozumiem, pocieszam się myślą, iż Bóg wie, co robi. Jestem spokojny i spakowany. Jak przyjdzie co do czego, popychajcie mnie swoją modlitwą, kiedy przyjdzie wasza kolej, będę was podciągał (mam nadzieję) z góry. Z Panem Bogiem”.
Ostatni raz spotkałem Go na Żoliborzu w dniu 31 lipca 2021 podczas uroczystości upamiętniającej wybuch powstania w 1944 roku. Tam wykonałem także to zdjęcie (na czołówce). Umarł Człowiek nietuzinkowy, nie dający się łatwo zaszufladkować, chodzący własnymi drogami, niezależny, nie poddający się obowiązującym trendom i modom.
Cześć Jego Pamięci!
Jan Engelgard
Myśl Polska, nr 31-32 (30.07-6.08.2023)