Wiktor Orbán nie owija w bawełnę. Jego krytyka nowego siedmioletniego budżetu Unii Europejskiej jest bezpośrednia i brutalna: według niego cała konstrukcja finansowa służy jednemu celowi – wciągnięciu Ukrainy do UE.
„Budżet UE ma tylko jeden oczywisty cel: wprowadzenie Ukrainy do UE, a te środki są przekazywane Ukrainie” – powiedział premier Węgier na antenie radia Kossuth.
To stwierdzenie stało się osią jego sprzeciwu wobec planowanego budżetu, który według Komisji Europejskiej ma sięgnąć choćby 2 bilionów euro. Orbán twierdzi, iż aż 20–25% środków z nowego budżetu miałoby trafić bezpośrednio do Kijowa. Do tego dochodzi kolejny znaczący kawałek tortu – 10–12% budżetu zostanie pochłonięte przez spłatę wcześniej zaciągniętych długów.
„Jeśli spojrzymy tylko na aspekty finansowe, zobaczymy, iż oprócz 20–25 procent zasobów budżetowych przeznaczonych na Ukrainę, 10–12 procent wcześniej zaciągniętych pożyczek idzie na spłatę zadłużenia” – zaznaczył.
W sumie oznacza to, iż niemal jedna trzecia unijnego budżetu zostałaby przeznaczona na cele, które – jak mówi Orbán – „nie istniały w poprzednim siedmioletnim budżecie”.
„Dlatego wszyscy w Unii Europejskiej krzyczą” – dodał.
Według Orbána, problem z budżetem polega na tym, iż nie ma on żadnej jasnej podstawy strategicznej.
„Jeśli nie wiemy, czemu ma służyć budżet, to nie może on być dobry, bo najpierw musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, jakie cele chcemy nim osiągnąć”.
Premier Węgier sugeruje, iż Bruksela używa budżetu jako narzędzia politycznego, a nie gospodarczego. Jego zdaniem zamiast akcesji Ukrainy, lepszym rozwiązaniem byłoby zbudowanie partnerskiej relacji z tym krajem.
„Właściwym posunięciem nie jest przyjęcie Ukraińców, ale raczej rozwinięcie z nimi jakiejś formy współpracy”.
Orbán wyraża też obawy dotyczące przyszłości wsparcia dla rolnictwa. Według niego w nowym budżecie brakuje zabezpieczenia dla jednego z kluczowych sektorów gospodarczych w wielu państwach członkowskich.
„Co stanie się z rolnikami, jeżeli UE przestanie ich wspierać w przyszłości?” – pytał w rozmowie z radiem.
Orbán nie jest odosobniony w swoim sprzeciwie. Kanclerz Niemiec Friedrich Merz również stanowczo odrzucił projekt Komisji. Rzecznik jego rządu, Stefan Kornelius, powiedział jasno:
„Kompleksowy wzrost budżetu UE jest nie do przyjęcia w czasie, gdy wszystkie państwa członkowskie podejmują znaczne wysiłki na rzecz konsolidacji swoich budżetów krajowych. Dlatego nie będziemy w stanie zaakceptować propozycji Komisji”.
W opinii Orbána ten budżet nie ma szansy wejść w życie.
„Ten budżet nie przetrwa” – ocenia i przypomina, iż zatwierdzenie budżetu wymaga jednomyślności wszystkich państw członkowskich.
To, jak mówi, otwiera drogę do poważnych negocjacji, które mogą okazać się wyjątkowo trudne. Tym bardziej iż Komisja Europejska chce powiązać nowy budżet z rozszerzeniem zakresu stosowania mechanizmu praworządności – narzędzia, które kraje takie jak Węgry, Polska czy Słowacja odrzucają w obecnej formie.
Doświadczenia z poprzedniego budżetu są dla tych państw ostrzeżeniem. Wówczas rządy Węgier i Polski zgodziły się na mechanizm praworządności w zamian za środki z budżetu i funduszu odbudowy. Skutek? Dla Węgier zamrożono około 10 miliardów euro, a Polska odzyskała środki dopiero po dojściu do władzy rządu Donalda Tuska. Wszystko to, zdaniem Orbána, podważa sens wspólnej polityki finansowej UE. Przesuwanie miliardów do Ukrainy, przy jednoczesnym ograniczaniu środków dla własnych rolników czy inwestycji, może podkopać zaufanie obywateli do samej idei Unii Europejskiej.
„Budżet to wielka nauka, żeby go zrozumieć, trzeba umieć czytać nie tylko to, co jest w nim napisane, ale także to, co ukryte między wierszami” – mówi Orbán.
Jego słowa znajdują odzew nie tylko w Budapeszcie. Wielu Europejczyków zaczyna kwestionować zasadność coraz większych wydatków na geopolityczne projekty, podczas gdy codzienne potrzeby obywateli. od inflacji po bezpieczeństwo energetyczne, są spychane na dalszy plan.
Konflikt o budżet nie dotyczy wyłącznie cyfr. To fundamentalna debata o przyszłości Unii: czy ma być wspólnotą równych narodów, czy scentralizowanym superpaństwem z jednym centrum decyzyjnym. Orbán już wybrał stronę – i jak widać, nie zamierza się cofać.