Filmy i seriale to świetne narzędzia do szerzenia propagandy. Mogą robić to subtelniej lub bardziej bezczelnie. Skuteczność „urabiania” ludzi w temacie aborcji można dostrzec w tym, iż subtelniejsze formy ustępują nachalnym i topornym. Za przykład niech posłużą znane produkcje: „Dirty Dancing” oraz „Chirurdzy”.
Gilberth Keith Chesterton twierdził, iż o ile człowiek przestaje wierzyć w Boga, uwierzy we wszystko. Te słowa wydają mi się najtrafniejsze, kiedy słyszę o „prawach reprodukcyjnych”, „bezpiecznej aborcji”, prawie do niej i innych tego typu aberracjach. W zasadzie czuję się trochę zażenowany, jakbym tłumaczył coś ścianie, a nie człowiekowi, kiedy pomyślę, na jak podstawowym poziomie trzeba argumentować przeciw prawu do aborcji. Taki szybki eksperyment myślowy poniżej już uświadomi nam, iż dojdziemy do konfliktu praw różnych osób. Możemy ogłosić powszechne prawo do aborcji dla każdej kobiety, ale jego egzekwowanie doprowadzi do tego, iż jakieś kobiety nie urodzą się i nie nabędą faktycznego prawa do aborcji. Nie dożyją do zajścia w ciążę, do dojrzałości płciowej ani choćby do swojej pierwszej miesiączki, a to z tej prostej przyczyny, iż zostaną zabite jeszcze przed własnym porodem.
CZYTAJ TAKŻE: Oblicza propagandy
Naiwnością byłoby jednak sądzić, iż ludzie nagle zaczęli wierzyć w to, iż aborcja jest czymś zwyczajnym, moralnie nienagannym i wręcz prawem kobiety. W przemianę spojrzenia na ten proceder włożono wiele wysiłku, pieniędzy, a i szeroko pojęte dzieła kultury oswajały z nim odbiorców. Na początku odwoływano się do argumentów o rzekomej konieczności, czy wybieraniu mniejszego zła. Nie mówiono ludziom wychowanym bądź co bądź w chrześcijańskiej kulturze (czy to w USA czy w Europie): „zabijajmy dzieci, czemu nie”. Trzeba to było jakoś ideowo podbudować, mieć cierpliwość i być wytrwałym, jak pisał Stanisław Lem w „Śledztwie”. No i nie mieć skrupułów.
Jednym z przykładów oswajania z aborcją był film „Dirty Dancing” z 1987 roku z Jennifer Grey i Patrickiem Swayze w rolach głównych. Ten film to niemal klasyk. Akcja toczy się na początku lat sześćdziesiątych w ośrodku wczasowym w USA. Młoda idealistka zwana Baby jedzie tam z rodziną (ojcem lekarzem, matką i starszą siostrą). Ulega czarowi tancerza Johnny’ego po przejściach, który tańczy, bo to lepsze niż bycie malarzem pokojowym. Dodatkowo daje się też wynająć do „towarzystwa” kobiet, których mężowie grają na urlopie w karty i wręcz chyba udają, iż nie widzą, iż nie płacą Johnnemu za taniec. Z jednej strony Baby poznaje świat prawdziwych ludzi, pełnych niedoskonałości, z drugiej, Johnny dzięki niej stara się być lepszy niż wcześniej. Film uwielbiany przez moją siostrę, ale i ja uważam, iż to dobra produkcja. Może mniej mnie interesują sceny tańca, ale ten film zawsze wydawał mi się o czymś. Niemal pięć lat temu pisałem o pewnych scenach z tej produkcji, więc przytoczę część tego tekstu[1] poniżej:
Wczoraj obejrzałem „Dirty dancing”[pisane 5.10.2018]. Miałem już w głowie ten tekst, ale doszło coś jeszcze, co wychwyciłem przy oglądaniu dopiero teraz. Pamiętałem, iż Baby, młoda idealistka załatwiła pieniądze na „zabieg”, żeby pomóc tancerce z hotelu. Nie pamiętałem jednak wszystkiego. Sekwencja zdarzeń była mniej więcej taka: kuzyn Johnny’ego Castle (granego przez Patricka Swayze) mówi Baby o „wpadce” Penny (wspomnianej wyżej tancerki). Mimo podejrzeń, okazuje się, iż to nie Johnny jest ojcem dziecka, ale kelner Robbie, który zresztą zaczął już podrywać siostrę Baby. Johnny ani Penny nie mają pieniędzy, Robbie nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności, więc miła i pomocna Baby próbuje go przekonać. Na nic jej argumentacja, Robbie twierdzi, iż każdy może być ojcem i żadnych pieniędzy nie da. Baby idzie do taty i pożycza potrzebną sumę. Penny opornie ją przyjmuje, ale, iż wizyta u „lekarza” może odbyć się tylko w dzień pokazowego występu, od którego zależy praktycznie cały letni zarobek tancerzy, Baby pod okiem Johnny’ego uczy się tańczyć, żeby dodatkowo pomóc znajomym i zatańczyć zamiast Penny. „Zabieg” przebiega źle. Jak mówi kuzyn Johnny’ego, lekarz miał brudny nóż i składany stół. Penny ledwo żyje. Baby ściąga ojca lekarza, a ten ratuje tancerkę. Jest jednak zrozumiale wściekły, iż pożyczył pieniądze na taki proceder.
Dopiero po uważnym obejrzeniu filmu pod tym kątem zrozumiałem, iż rozczarowanie ojca Baby to jedyny krytyczny głos wobec tego, co się wydarzyło. Od samego początku jedynym problemem jest to, kto zapłaci za „zabieg”.
CZYTAJ TAKŻE: Pan Władysław i wstyd
Istotne jest to, iż film powstał w 1987 roku, a opowiadał o początku lat sześćdziesiątych. Zatem mniej więcej w połowie okresu między czasem wydarzeń (fikcyjnych) z filmu, a jego produkcją zapadł wyrok w sprawie Roe kontra Wade (1973), który narzucił wszystkim stanom w USA legalność aborcji, wyprowadzając ją z prawa do prywatności. Pomijając kuriozalność tamtego wyroku (rok temu Sąd Najwyższy cofnął to postanowienie i stany mogą dowolnie kształtować przepisy dotyczące życia nienarodzonych), warto zauważyć, iż w „Dirty Dancing” niejako afirmuje się wyrok. Nie jest to oczywiście powiedziane wprost, bo byłoby to mało subtelne, ale też i nielogiczne, gdyż akcja dzieje się przed jego wydaniem. Jednakże, „brudny nóż i składany stół” to w zasadzie winni „zamieszania” ze zdrowiem Penny po aborcji. Jest to subtelna sugestia, iż lata sześćdziesiąte to czas niekontrolowanych, nielegalnych i niebezpiecznych aborcji. Ich legalizacja to przecież gwarancja bezpieczeństwa. Więc choćby jeżeli ktoś ma coś przeciwko aborcji to chyba lepiej, żeby chociaż kobiety były bezpieczne, a nie były narażone na tajne „zabiegi”, niemożliwość sprawdzenia uprawnień, złożenia skargi itp. Typowa argumentacja zwolenników aborcji. W „Dirty dancing” podana nienachalnie, dzięki czemu film pozostaje dobry, mimo szkodliwego przesłania w tym przypadku.
Człowiek tęskni za takim filmem, kiedy zdarzy mu się obejrzeć coś współczesnego, gdzie ideologia wpychana jest mu do gardła tak, iż zbiera mu się na wymioty. W pewnym sensie, ta bezczelność może być odpychająca choćby dla ludzi obojętnych lub niekoniecznie wrogich postępowym frazesom, więc może ma to swoje dobre strony. Niestety oznacza też, iż dawne subtelniejsze formy propagandy osiągnęły swój cel i można już sobie pozwalać w zasadzie na wszystko. Za przykład może posłużyć serial „Grey’s Anatomy: Chirurdzy”/ „Chirurdzy” (spotkałem się z obydwoma tytułami). W odcinku trzecim dziewiętnastego sezonu (polska premiera miała miejsce jakoś w kwietniu) pod tytułem „Porozmawiajmy o seksie” dostajemy od twórców praktycznie manifest jednej strony, nazywanej przez publicystów w uproszczeniu lewicowo-liberalną, na temat spraw seksualności, reprodukcji i kwestii powiązanych. W tym odcinku, na który zupełnym przypadkiem trafiłem, studenci czy też rezydenci (nie mam pojęcia, w każdym razie młodzi lekarze albo prawie lekarze) mają przeprowadzić dla licealistów lekcje edukacji seksualnej. W sumie ma to wymiar zupełnie praktyczny, oderwany od jakichkolwiek wartości. Choć akurat w czasie tych zajęć jeden z prowadzących wyraził jakąś krytykę pornografii. Na koniec odcinka jedna z głównych bohaterek oznajmia, iż może wrócić do pracy (do czego namawiał ją bodajże dyrektor placówki), ale na swoich warunkach, do których należało zajmowanie się między innymi zdrowiem reprodukcyjnym. To też taka typowa nowomowa.
Najmocniejsza scena ma jednak miejsce wcześniej. Młody lekarz ma przekazać siedemnasto- czy osiemnastoletniej pacjentce, iż jest w ciąży, co go stresuje. Kiedy o tym informuje, dziewczyna jest wystraszona. Lekarz pyta, czy chce urodzić, na co słyszy stanowcze zaprzeczenie. Tak emocjonalne, iż aż dosłownie ją przeprosił, iż zapytał. Po czym poinformował, iż muszą zrobić jakieś badania i w zależności od wieku zarodka zaproponuje rozwiązanie. Wraca później ze starszą lekarką. Opisują dokładnie jak przeprowadzić farmakologiczną aborcję i iż w ogóle wszystko będzie dobrze, ale jakby jednak były jakieś powikłania, to niech pacjentka dzwoni. I tutaj starsza lekarka z troską podaje jej własną wizytówkę. Tutaj myślę o „rzeźniku” z „Dirty dancing”, który miał brudny nóź i składany stół. Po sześćdziesięciu latach od czasu akcji tego filmu aborcja jest legalna w Stanie Waszyngton (szpital w serialu „Chirurdzy” mieści się właśnie tam, w mieście Seattle). I tak bardzo dba się o zdrowie pacjentki, iż może sobie zażywać poronne środki sama w domu.
Chcę się pocieszać, iż takie właśnie produkcje jak „Chirurdzy” z niestrawną bezczelnością promujące aborcję, to wściekły krzyk bezradności po obaleniu Roe kontra Wade i iż przeciwna strona nie ma pomysłu na dalsze urabianie mas, więc zostaje jej tylko powtarzanie w kółko, iż aborcja to prawo człowieka, iż jest bezpieczna i dobra. Mam jednak świadomość, iż masy już w dużej mierze zostały przekonane, jeżeli nie do racji postępowców, to chociaż do tego, iż kwestia jest dyskusyjna i na pewno każdy ma swoje racje. Można mieć tylko nadzieję, iż uczciwie przedstawiając sprawę, przekazując dobre argumenty i logiczne konsekwencje myśli i idei, jesteśmy w stanie kogokolwiek przekonać. Przeciwnicy są cierpliwi i wytrwali i teraz czują się tak pewnie, iż biją propagandą po głowach. Może to jakaś szansa, iż ludzie traktowani jak idioci zaczną zadawać pytania i szukać po prostu prawdy zamiast wierzyć w to, co jest wygodne. Też trzeba być cierpliwym i wytrwałym.
[1] Cały tekst dostępny tutaj: https://ghyyf7.webwave.dev/wirujacy-seks-chlopakow-i-dziewuch-5102018