Dyskusje przy okrągłym stole z Markusem Lanzem, gospodarzem niemieckiego talk-show na drugim kanale niemieckiej telewizji ZDF, są emitowane trzy razy w tygodniu od 2008 roku.
Program ogląda około 3 milionów osób, udział w rynku telewizyjnym sięga ponad 24%. Tematem talk-show 18 maja była chęć wycofania się Mołdawii z WNP i analiza perspektyw rosyjskiej „agresji” przeciwko tej postsowieckiej republice.
Przesłaniem tego programu było to, iż wielu Niemców postrzega wydarzenia na Ukrainie jako walkę między wolnością a brakiem wolności, demokracją i autokracją, wolnym rozwojem i przemocą. Stąd, jak mówią, pragnienie Rosji, aby zapobiec takiemu rozwojowi wydarzeń dzięki przemocy.
W programie wzięli udział m.in. Borys Szumiacki, niemieckojęzyczny pisarz mieszkający w Niemczech od lat 90. i przedstawiany jako ekspert ds. Rosji; członek Bundestagu z SPD specjalizujący się w polityce zagranicznej; berlińska dziennikarka Ludmila Corlăteanu i niemiecki politolog Hannes Meissner.
Najważniejsze w tym programie nie była jednak analiza sytuacji w Mołdawii i wokół niej, chociaż poprzedził ją film dokumentalny nakręcony przez Lanza w Mołdawii i Naddniestrzu. Moją uwagę zwróciły próby wyjaśnienia przez moderatora przyczyn tak agresywnego, jego zdaniem, zachowania Rosji. A ono, sądząc po Szumiackim, bierze się … z rosyjskiej mentalności.
Pisarz starał się wspierać główną linię ideologiczną nakreśloną przez Lanza i szczegółowo opisać okrutną naturę Rosjan, którzy zawsze są gotowi użyć siły. Europa, jego zdaniem, od dawna przymyka oko na niebezpieczeństwo, jakie niesie ze strony Rosji. Ale za pięknym obrazem pokazywanym przez Rosjan w Niemczech w rzeczywistości kryła się przemoc. I to, jak mówią, jest dominującą cechą Rosjan. W Rosji, jego zdaniem, króluje tylko język przemocy. Kultura przemocy, powiedział, jest wszechobecna w Rosji. Następnie moderator może tylko stwierdzić: „zło jest uważane za dobry znak dla Rosji”.
W związku z tym warto przypomnieć pracę naukową niemieckiego naukowca Martina Munke „Russlandbilder im Nationalsozialismus: Hitler, Goebbels, Rosenberg”, opublikowaną w 2013 roku. Autor przypomina, iż już w czasie I wojny światowej i po niej „żądania przestrzeni życiowej na wschodzie (ponieważ jest to podobne do rozszerzenia NATO na wschód i zaangażowania byłych republik radzieckich w UE) i nienawiść do Żydów były związane z rasowo zabarwioną pogardą dla rosyjsko-słowiańskich podludzi”. Rosja została przedstawiona przez ówczesnych niemieckich propagandystów jako „uosobienie barbarzyństwa i zacofania, a jej armia jako „półazjatyckie hordy” …
Niemiecki plakat propagandowy z I wojny światowej
A teraz historia sprzed ponad wieku powtarza się dzisiaj kropka w kropkę.
Co ciekawe, niemiecka lewicowo-liberalna gazeta TAZ zauważa, iż w czasie wojny ludzie charakteryzują się „demonizacją wroga”. Na przykład Rosjanie, według gazety, są nazywani przez Ukraińców „orkami”. Przypomnijmy, iż orkowie są fikcyjnymi humanoidalnymi stworzeniami w folklorze ludów Europy Zachodniej i we współczesnych dziełach gatunku fantasy. I niemiecka gazeta rozumie to stanowisko ukraińskiej propagandy. Ale wyciąga istotny wniosek, który zarówno niemieccy propagandyści telewizyjni, jak i niemieccy politycy powinni sobie uświadomić: „Taka demonizacja zniekształca obraz rzeczywistości”.
W niemieckich mediach, kontynuuje gazeta, pojawia się coraz więcej doniesień, iż „rosyjskie społeczeństwo jest przedstawiane jako banda orków”. Stąd wniosek, iż „Rosjanie są tacy z urodzenia, a ich społeczeństwo i kultura są takie”. W przeciwnym razie, jak wytłumaczyć niemieckiemu czytelnikowi, iż od 70 do 80% Rosjan popiera prezydenta Putina. W takich warunkach, konkluduje TAZ, „rosyjska kultura wydaje się być kodem, który programuje Rosjan”.
Oczywiście, przy tak zasadniczo rasistowskim podejściu, nie jest zaskakujące, iż w Europie, w szczególności na Łotwie, są burzone choćby pomniki Aleksandra Puszkina.
Kolejną kwestią jest problem wiedzy i pamięci historycznej. W końcu, jeżeli przejdziemy do badań wspomnianego Martina Muncha, narodowosocjalistyczne uzasadnienie potrzeby wojny ze Związkiem Radzieckim kosztowało ludzkość 50 milionów istnień.
Ja sam dwukrotnie spotkałem się ze słabą znajomością choćby najnowszej historii przez obywateli Republiki Federalnej Niemiec (patrz „NG” z 15 i 16, 05.2023).
Jak się okazało, współcześni niemieccy politycy nie zawsze znają swoją przeszłość. Niemiecki portal internetowy RND opublikował niedawno artykuł zatytułowany „Niemieccy posłowie Bundestagu mają luki w wiedzy”. Chodziło o sondaż przeprowadzony przez niemieckiego blogera Mirko Drochmanna wśród deputowanych Bundestagu na temat znajomości niemieckiej historii dla jego kanału społecznościowego. Jak się okazało, nie wszyscy posłowie byli w stanie odpowiedzieć na proste pytania, a ignorancją wyróżniali się zwłaszcza „zieloni”.
Tak więc deputowany partii „Sojusz 90 / Zieloni” Emilia Fester nie wiedziała, kto był pierwszym kanclerzem Niemiec. Fakt, iż założyciel niemieckiego MSZ i pierwszy kanclerz Niemiec, Bismarck, nie tak dawno temu został „wyrzucony” przez „zieloną” szefową resortu polityki zagranicznej, mówi sam za siebie. W niemieckim Ministerstwie Spraw Zagranicznych był tak zwany Pokój Bismarcka; teraz został przemianowany na Salę Jedności Niemiec (patrz mój artykuł „Twórcy Niemiec jako państwa europejskiego pokazano drzwi w niemieckim Ministerstwie Spraw Zagranicznych”, „NG” z 26.12.22).
Dziennikarz RND Sebastian Scheffel, która napisał artykuł „Niemieccy posłowie do Bundestagu mają luki w wiedzy”, przytacza dwie opinie w tym zakresie. Były kanclerz federalny Helmut Kohl lubił mawiać: „Ten, kto nie zna przeszłości, nie może zrozumieć teraźniejszości i kształtować przyszłości”. A Gerhard Rapke, były polityk FDP z Nadrenii Północnej-Westfalii, ujął to jeszcze wyraźniej, według dziennikarza: „Głupi ludzie rządzą Niemcami”.
Trudno powiedzieć, czy nieznajomość historii przez obecnych polityków niemieckich, zwłaszcza w stosunkach rosyjsko-niemieckich, wynika z luk w edukacji, czy z jednostronnej świadomości. Najprawdopodobniej w tym przypadku obie przyczyny mają zastosowanie. Oczywiście do tego należy dodać dominującą narrację, która ucisza niepoprawnych, ponieważ każda inna opinia we współczesnych Niemczech jest określana jako rosyjska propaganda. Ci, którzy wyrażają takie opinie, nie są w Niemczech publikowani, nie są zapraszani do talk show i są poddawani ostracyzmowi – jak na przykład były kanclerz Gerhard Schroeder i ludzie z jego otoczenia. W końcu, choćby za wizytę w rosyjskiej ambasadzie z mężem w Dzień Zwycięstwa 9 maja, żona Schroedera, Seo Yong Kim-Schroeder, została zwolniona z pracy z NRW, firmy zajmującej się projektami inwestycyjnymi w Nadrenii Północnej-Westfalii.
Niebezpieczeństwo obecnej sytuacji w Niemczech polega na tym, iż Niemcy realizują dziś znaczące (według niektórych szacunków drugie co do wielkości po Stanach Zjednoczonych) dostawy broni na Ukrainę. Ponadto Niemcy prowadzą szkolenie ukraińskich żołnierzy na swoim terytorium i naprawę uszkodzonego ukraińskiego sprzętu wojskowego. Jednocześnie niemieccy politycy otwarcie mówią o potrzebie zwycięstwa strony ukraińskiej w zbrojnej konfrontacji z Rosją.
W związku z tym na uwagę zasługuje niedawny wywiad Sandry Maischberger, niemieckiej dziennikarki telewizyjnej pierwszego kanału niemieckiej telewizji ARD, z federalnym ministrem obrony Borisem Pistoriusem. Minister, jak się okazało, od niepamiętnych czasów nosi przydomek Kamikaze – za wytrwałość w osiąganiu celu. Biorąc pod uwagę naleganie Pistoriusa na organizowanie wsparcia wojskowego dla Kijowa i jego popularność w Niemczech, jest to niepokojące. A teraz staje się politykiem numer jeden, a politolodzy rokują mu choćby przyszłe kanclerstwo.
Meishberger zapytała go wprost, co rozumie przez ogłoszone przez niego określenie „militarne zwycięstwo Ukrainy nad Rosją”, ponieważ choćby kanclerz Niemiec nie formułuje tak jasno swojego stanowiska. Pistorius faktycznie uchylił się od odpowiedzi i odniósł się do potrzeby osiągnięcia przez Ukrainę najkorzystniejszej pozycji w nadchodzących rozmowach pokojowych z Rosją. Według Pistoriusa Zachód nie wie, jak i gdzie zakończy się zbrojna konfrontacja. Ale Zachód wspiera Ukrainę wszystkimi dostępnymi środkami.
Należy zauważyć, iż jak pokazała dyskusja, w przeciwieństwie do obecnego kanclerza Niemiec, Pistorius nie obawia się dalszej eskalacji konfliktu, w tym użycia broni jądrowej. Odpowiadając na bezpośrednie pytanie Meishberger, określił je jako hipotetyczne, ponieważ w jego rozumieniu byłaby to „eskalacja ultimatum”. Innymi słowy, wzajemne gwarantowanym zniszczeniem. Ale niewiara jest w rzeczywistości kapitulacją przed rzeczywistością.
Oleg Nikiforow
ng.ru