
— Trzeba było urodzić się w latach 50. Wtedy było dużo łatwiej. Bez większego problemu mogłeś kupić sobie dom. Dzisiaj twoje zarobki są tak niskie, a czynsz tak wysoki, iż nie masz jak odłożyć pieniędzy. Ceny zupełnie odjechały — nie kryje frustracji 28-letnia Jana, studentka, którą spotykamy przed berlińskim szpitalem klinicznym Charite.
Ona sama wynajmuje mieszkanie wspólnie z narzeczonym. To 80 m kw. na parterze na Moabicie, północno-zachodniej dzielnicy Berlina. Para płaci 1100 euro miesięcznie. Zdaniem Jany zdecydowanie za dużo, szczególnie, iż okolica uchodzi za raczej tanią.
— Stan mieszkania jest tragiczny. Na podwórku mieliśmy szczury. Mówiliśmy zarządcy, ale zupełnie to ignorował. Zrobił coś dopiero wtedy, gdy napisaliśmy do urzędu — wspomina studentka. Z właścicielem nie może porozmawiać. Nie wie nawet, kim jest. Wszystko dzieje się przez pośredniczącą firmę, która nie chce ujawnić, do kogo należy mieszkanie. Jana zaznacza, iż to całkiem normalna sytuacja w Berlinie.
— Od trzech czy czterech lat szukamy czegoś innego. Ale jest dramat. Wszystko jest pozajmowane, a ceny z kosmosu. Głos Jany nie jest odosobniony. 32-letni Henry zna tylko dwie osoby ze swojego pokolenia, którym udało się dostać pożyczkę z banku.
Spytaliśmy młodych berlińczyków, jak mieszka się w stolicy największego kraju Unii Europejskiej. Okazuje się, iż problemy, które dobrze znają Polacy, są nieobce także za naszą zachodnią granicą. Choć są też dość zaskakujące różnice.
Rodzicom było łatwiej
— To jasne, iż poprzednim pokoleniom było łatwiej — nie waha się Henry, 32-letni pracujący student z pobliskiego Uniwersytetu Humoldtów.
— Moi rodzice są pielęgniarzami, nigdy nie zarabiali kokosów. A kupili swój własny dom, gdy mieli mniej niż 25 lat. Byli w stanie dostać kredyt, kiedy na początku lat 90. dom kosztował 60 tys. euro. Oczywiście teraz ta cena wystrzeliła w niebo. A my nie mamy choćby szans na kredyt.

Julia i Jana przed szpitalem Charite w Berlinie
Henry po chwili zastanowienia przyznaje, iż zna tylko dwie osoby ze swojego pokolenia, którym udało się dostać pożyczkę z banku. Także zaledwie dwie osoby przychodzą do głowy Janie. — Nie zarabiam tyle, żeby myśleć o swoim własnym mieszkaniu. To w praktyce bardzo, bardzo trudne, jeżeli nie masz bogatych rodziców. Mój partner zarabia całkiem dużo, 50 tys. euro rocznie, a i tak nie mamy możliwości kupienia swojego mieszkania.
Inna studentka, 23-letnia Julia, wspomina jedną znajomą z kredytem. — Kupiła mieszkanie, tyle iż nie w Berlinie, ale na dalekich przedmieściach. Przy czym jej rodzice pracują w finansach, więc pomogli jej z formalnościami — dodaje.
Posiadanie swojej nieruchomości jest w Niemczech dużo mniej rozpowszechnione niż w Polsce. U naszych zachodnich sąsiadów zaledwie 47 proc. gospodarstw domowych zajmuje własne mieszkanie. To najmniej w całej Unii, w której średnia wynosi 69 proc. Polska pod tym względem znajduje się w europejskiej czołówce — ten wskaźnik to u nas 87 proc. — podawał w 2024 r. Polski Instytut Ekonomiczny (PIE).
Zdaniem PIE różnica ta wynika przede wszystkim z wysokiego stopnia urbanizacji w krajach takich jak Niemcy, a także ściślejszych regulacji prawnych, które lepiej chronią tam zarówno wynajmujących, jak i najemców. Choć berlińczycy, z którymi rozmawiamy, twierdzą, iż ochrona najemców stała się w tej chwili w dużej mierze iluzoryczna.
„Właściciele sr***ją na przepisy”
Henry przyznaje, iż chciałby mieć swoje mieszkanie, bo „ekonomicznie ma to sens”. Tyle, iż nie widzi takiej możliwości w „dającej się przewidzieć przyszłości”. Mimo tego, iż — jak zaznacza — ma niezłą pracę i dobre zarobki. Na tyle, iż pozwalają mu samodzielnie wynająć 70-metrowe mieszkanie w centrum Berlina. Płaci za nie 1700 euro miesięcznie.
32-latek uważa, iż to zdecydowanie za dużo. Rozgląda się za czymś mniejszym i tańszym. Ale on też ma problem.
— Na rynku jest duża konkurencja. Konkurencja między ludźmi, którzy chcą wynająć mieszkanie. Studenci są wykorzystywani przez chciwych właścicieli. Gdy patrzę na swoich znajomych, cały czas mają problemy z mieszkaniami. Instagram jest pełny ogłoszeń, iż ktoś szuka czegoś nowego na wynajem — tłumaczy Henry.

Henry i Jana na ulicy Berlina
W Niemczech teoretycznie obowiązuje regulacja cen wynajmu. Nie można podnosić ich z dnia na dzień o dowolną kwotę. Teoretycznie, bo — jak zaznaczają nasi rozmówcy — w praktyce prawo jest obchodzone.
— Właściciel wstawia nową kanapę i mówi, iż wartość mieszkania wzrosła. Więc nie musi już przejmować się rządowymi ograniczeniami i podnosi czynsz tak, jak chce — tłumaczy Henry.
Jana nie przebiera w słowach. — Właściciele sr***ją na przepisy. Podnoszą ceny i nic nie możesz z tym zrobić, bo nie masz żadnego innego miejsca, w którym mógłbyś mieszkać.
— A wnieść sprawę do sądu albo urzędu? W końcu to Niemcy.
— Niby możesz, ale to zajmuje masę czasu i kosztuje masę pieniędzy. A druga strona ma czas i pieniądze. Więc będą przedłużać, czekać i patrzeć, czy sobie odpuszczasz — odpowiada studentka z Charite.

Ulica w centrum Berlina
Dalej idzie 25-letnia Femke. — Rząd powinien znacjonalizować budynki mieszkalne i wynajmować mieszkania ludziom po rozsądnych, normalnych cenach — uważa. Ona sama wynajmuje tylko pokój w mieszkaniu dzielonym z dwiema innymi współlokatorkami. Płaci 550 euro miesięcznie. Mówi, iż to całkiem dobra cena, bo „w Berlinie trudno znaleźć coś takiego za mniej niż 500 euro”.
W naszych rozmowach uwagę zwraca spory rozmiar mieszkań, które wynajmują młodzi Niemcy. Pod tym względem standard jest tam dużo wyższy niż u nas. Według raportu agencji doradczej Cushman & Wakefield z 2024 r. średnia powierzchnia mieszkania na osobę w Polsce to 31,6 m kw., co stawia nas w ogonie europejskiego zestawienia. Tymczasem w Niemczech, według danych tamtejszego urzędu statystycznego z 2023 r., wskaźnik ten wynosił 47,7 m kw. — a więc o 50 proc. więcej niż w naszym kraju.
Obcokrajowcy przygnieceni dokumentami
Wynajem mieszkania w Niemczech to także walka z formalnościami. Przekonał się o tym niejeden z naszych rodaków, który zdecydował się na emigrację na zachód. Widzą to również inni obcokrajowcy.
50-letnia Ołeksandra uciekła z Ukrainy po rosyjskiej inwazji w 2022 r. Mieszkała w Dnieprze na wschodzie kraju. Za blisko frontu — tłumaczy. Ma dwoje dzieci i nie chciała „grać w rosyjską ruletkę”. Wyjechała do Niemiec. Jej mąż jest marynarzem i wybór padł na okolice Hamburga. Ona sama zatrudniona jest w ukraińskim banku, może pracować zdalnie, więc nie robiło jej to różnicy.
Na miejscu największym problemem nie okazały się wcale pieniądze. — Szukaliśmy mieszkania przez sześć miesięcy i nie mogliśmy znaleźć. To było bardzo stresujące — wspomina. — W Ukrainie to ty wybierasz mieszkanie, które chcesz wynająć. Tutaj właściciel wybiera, komu chce wynająć. To jest casting.

Ołeksandra z Ukrainy na ulicy Berlina
Kiedy w końcu udało im się coś znaleźć, zaczęły się kolejne schody. — Właściciele chcieli mnóstwo dokumentów, żeby być pewnym, iż możemy zapłacić. Dokumenty dotyczące moich zarobków, zarobków mojego męża, naszej historii kredytowej, poświadczenia opłat za poprzednie mieszkania. Do tego musieliśmy wypełniać długie formularze z różnymi informacjami o sobie, o swoich dzieciach, o swoim majątku, samochodzie, poprzednich domach. Chcą wiedzieć wszystko — tłumaczy Ołeksandra.
Ostatecznie się udało. Ukraińska rodzina płaci 1000 euro za trzy pokoje. Przy czym to mieszkanie w małym mieście na prowincji, 50 km od Hamburga.
— Obcokrajowcom jest trudniej — podkreśla 50-latka. — Mamy po prostu inne dokumenty. To prawdziwe wyzwanie, żeby to wszystko pozbierać i przetłumaczyć.
Los na loterii
Wróćmy do berlińskich studentów. Wszyscy podkreślają, iż rząd powinien coś zrobić z mieszkaniami.
— Państwo miało budować tanie mieszkania na wynajem — zaznacza Jana. — Tyle iż mu to nie wychodzi. Zaczynają budowy, a potem w ich trakcie sprzedają je prywatnym deweloperom. A oni już się nie przejmują i ostatecznie sprzedają mieszkania za dużo wyższe ceny.
Henry zwraca uwagę, iż kiedyś popularne było zakładanie małych spółdzielni. — Ludzie skrzykiwali się w sześć czy osiem rodzin i razem stawiali budynek. Ale teraz jest tego coraz mniej — mówi.
Są też większe spółdzielnie, które wynajmują tanie mieszkania. — Ale jest na nie dużo, dużo więcej chętnych niż miejsc. Wynająć takie mieszkanie to jak wygrać los na loterii — podkreśla Henry.
Taki los wygrał Kai, 31-letni pracownik sektora publicznego, którego spotykamy w centrum miasta. Wynajmuje 80 m kw. we wschodniej części Berlina za 710 euro miesięcznie. W tym są już wszystkie opłaty.

Kai na ulicy Berlina
— Miałem to szczęście, iż znałem kogoś, kto pomógł mi wynająć to mieszkanie od kooperatywy, takiej pozarządowej organizacji — przyznaje. — Dzięki temu jest tanie, bo właściciel nie działa dla zysku, tylko dla społeczeństwa.
On też chciałby, żeby rolę kooperatyw czy spółdzielni wzięło na siebie państwo. — Każdy rząd obiecuje, iż będzie budował mieszkania społeczne. I żaden tego nie spełnia. Jesteśmy z tym dużo poniżej założonych celów — wskazuje.
On sam nie zna nikogo w jego wieku, kto kupiłby już mieszkanie. — Oczywiście, iż wielu by chciało. Tyle iż w Berlinie to jest tak strasznie drogie, iż w praktyce niemożliwe.
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: [email protected]