W mediach pojawiła się informacja o spotkaniu w Berlinie dwóch tzw. „minister” ds. równości, Katarzyny Kotuli i Lisy Paus. Panie mówiły o wzmocnieniu polsko-niemieckiej „współpracy w zakresie walki o równe traktowanie i przeciwdziałanie przemocy”. Podpisały choćby porozumienie „w sprawie pogłębienia dwustronnej współpracy na rzecz zwalczania przemocy wobec kobiet, a także zapewnienia ochrony społeczności osób LGBT+”.
Lewica nie znosi konkurencji
Oznacza to dosypywanie pieniędzy na rozmaite „progresywne” pomysły i działania, które w rzeczywistości podważają tradycyjne wartości i starają się przemodelować społeczeństwo. Pieniądze podatników obracane są na ich „edukowanie” w kierunku, którego nie koniecznie sobie życzą. Trzeba przyznać, iż lewica i jej organizacje opanowały doskonale technikę życia i działania z „grantów”, dotacji i subwencji państwowych. Kiedy w Polsce, za czasów rządów PiS, próbowano stworzyć w tej dziedzinie pewną „konkurencję” ideologiczną, po zmianie władzy skończyło się to uruchomieniem prokuratur, „aresztami wydobywczymi” urzędników i wykreślaniem z listy dotowanych instytucji niemal wszystkich podmiotów, które miały w nazwie coś wspólnego np. z katolicyzmem. Lewica zawłaszcza dla siebie funkcje pomocniczości państwa i nie znosi w tym temacie żadnej konkurencji.
Przykład francuski
We Francji moda na dotowanie „progresywnych” stowarzyszeń weszła już dawno na wyższy poziom i stała się niemal „sztuką dla sztuki”. Np. polityka państwa idzie ostatnio w kierunku ograniczenia nielegalnej imigracji, a tymczasem budżety lokalne i centralne z rozpędu sypią przez cały czas wcale nie małym groszem na stowarzyszenia wspomagające nielegalnych migrantów i ich sprowadzanie do Europy. Osobna sprawa to LGBT i stowarzyszenia feministyczne oraz właśnie temat „walki z przemocą”, o której mówiła „ministra” Kotula. Nad Sekwaną dotacje na ten cel osiągnęły tak absurdalny poziom, iż wymykają się wszelkiej kontroli.
Przykład Francji to interesująca ilustracja marnotrawstwa publicznych pieniędzy i sposobu „urządzania” się aktywistów lewicowych w imię „progresywnych” haseł. Analizy takich działań dokonała Élodie Messéant, pracownik naukowy w IREF (Instytut Badań Ekonomicznych i Podatkowych), która zakwestionowała skuteczność środków udostępnionych przez państwo organizacjom prawa prywatnego, których celem jest rzekoma „obrona praw kobiet”. Stowarzyszenia takie nigdy nie mają dość i np. 27 października ich „kolektyw stowarzyszeń feministycznych” opublikował w gazecie „Le Monde” apel o… zwiększenie środków na „zapobieganie, słuchanie i wspieranie ofiar przemocy”. Z licznych raportów publicznych wynika jednak, iż takie organizacje już otrzymują kolosalne dotacje, efektów nie widać, a w dodatku efektywności takich działań nikt nie monitoruje.
Studnia bez dna
Messeant twierdzi, iż ilość przyznawanych na różnych poziomach dotacji nie pozwala ich choćby dokładnie policzyć. Duża ich część przypada na „przemoc wobec kobiet”. Według raportu Fundacji Kobiet „pomoc” państwa przeznaczona na takie działania prywatnych stowrzyszeń wyniosła w 2023 roku 184,4 mln euro, rośnie z roku na rok (o 37% więcej niż pięć lat wcześniej). Wspomniana Fundacja szacuje jednak potrzeby na znacznie wyższą sumę… od 2,6 do 5,4 miliarda euro. Zachłanność tego typu organizacji jest nieskończona i zawsze potrafią uzasadnić nowe potrzeby. Ta studnia nie ma dna…
Badaczka pyta, czy czy naprawdę potrzebne są na takie cele większe dotacje publiczne? W opublikowanym w 2020 roku raporcie informacyjnym Senatu, wykazano, iż polityka „przeciwdziałania przemocy wobec kobiet” jest w dużej mierze finansowana przez samorządy lokalne, a już „fundusze prywatne” mają tu niewielki udział i nie są specjalnie pozyskiwane. Raport zwrócił też uwagę na „nieprzejrzystość” kryteriów przyznawania dotacji, a także zamieszanie administracyjne wynikające z rozmaitych form finansowania.
Rząd mnoży „plany równości”
Francuski Trybunał Obrachunkowy (odpowiednik NIK) już dawno mowił o „niedbałości” wydatków , „przypadkowości w udzielaniu dotacji” oraz o „całkowitym brakiem kontroli nad efektami dotowanych działań i ich realnym wpływem na sytuację kobiet i równość płci”. Departament ds. Praw Kobiet i Równości nie zna choćby dokładnej liczby stowarzyszeń-beneficjentów dotacji. Już wówczas Senat kwestionował związek celu stowarzyszeń z ich finansowaniem. Trybunał Obrachunkowy zauważył, iż „często jedynym uzasadnieniem przyznania funduszy było podkreślanie słowa „kobieta”, jako skutecznego klucza do uzyskania dotacji”. W 2023 r. Trybunał badał skuteczność „polityk publicznych na rzecz równości kobiet i mężczyzn”. Zauważono brak jakiejkolwiek koordynacji, niejasność celów, niewystarczające monitorowane działań. Rząd wspierał takie działania w ramach kolejnych inicjatyw, które też nijak się do sibie nie miały. Byly to m.in. „międzyresortowy plan na rzecz równości zawodowej” (2016-2020), „plan mobilizowania i zwalczania przemocy wobec kobiet” (2017-2019), czy „konwencja o równości płci w systemie edukacji” (2019-2024). Wydano duże pieniądze bez praktycznie żadnych wyników. Dla przykładu, Międzyresortowy Komitet ds. Równości Kobiet i Mężczyzn (CIEFH) choćby się nie spotykał, chociaż powinien to czynić minimum dwa razy w roku.
Ostatnio wprowadzono we Francji nowy, rządowy, międzyresortowy plan na rzecz równości płci na lata 2023–2027. Nie ma w nim żadnej oceny poprzednich „planów”, ani zasad oceny. W dodatku środki budżetowe na takie programy są odnawiane co roku praktycznie „z automatu”. Nic dziwnego, iż badaczka podsumowuje owe „progresywne” działania państwa w sprawie „walki z przemocą wobec kobiet”, jako „wielkie oszustwo”.
Rośnie biurokracja – feministyczne organizacje tyją coraz bardziej
Wspomniany Trybunał mówił w tym temacie, iż powoływane przez rząd instytucje zajmują się same sobą, mnożą liczbę urzędników i referentów w dyrekcjach centralnych, służbach regionalnych i departamentalnych. Odpowiedzialność za wydawane pieniądze jest roztopiona, a zobowiązania zawarte pomiędzy stowarzyszeniami a administracją nie są kontrolowane i sprawdzane. Na program „Równość kobiet i mężczyzn” dotacje państwowe wyniosły 2,4 miliarda euro w 2023 r. To wzrost o 84% w porównaniu z rokiem 2022. Takie działania promują zjawisko „feminizmu instytucjonalnego”. Powstała cała klasa aktywistów wyspecjalizowanych we wprowadzaniu „postępu społecznego”.
Messeant stwierdza, iż „feminizm instytucjonalny”, który jest zadomowiony we Francji, ale zapuszcza korzenie i w Polsce, da się za ekonomistą Burtonem Folsomem nazwać „przedsiębiorczością polityczną”. W przeciwieństwie jednak do przedsiębiorców prywatnych, „przedsiębiorcy polityczni” żyją z dotacji i nie muszą przejmować się zasadami rynku, rentowności. szukania oszczędności, czy efektywności działań. Stowarzyszenia feministyczne korzystają na ogół z okresowego finansowania niezależnie od wyników swojej pracy. Zdaniem badaczki takie stowarzyszenia i organizacje przestały pełnić rolę „wektora realnego postępu społecznego”, ale stały się elementem niemal pasożytniczym. Przykład francuski może być ostrzeżeniem przed działaniami naszych krajowych odpowiedniczek towarzyszki Kołłontaj… Warto być mądrym przed szkodą…
Bogdan Dobosz
„Nienawistne komentarze, kłamstwa i półprawdy prosto z Kremla”. Minister Kotula nie ma nic przeciwko udziałowi mężczyzn w kobiecym boksie?