W podróży po Dolnym Śląsku całkiem niespodzianie natknęliśmy się w Buczynach (niedaleko przejścia granicznego w Olszynie, między Trzebielem a Żarkami Wielkimi) na prywatny skansen łużycki. Prowadzą go wraz z gospodarstwem agroturystycznym i Karczmą Łużycką Zdzisława i Jan Solarzowie. W jednej z chat znajduje się niewielkie Muzeum Kultury Łużyckiej.
Pomysł jest wyśmienity – tuż za Buczynami przebiegała granica między Łużycami Górnymi i Dolnymi. W Górnych była pobliska Łęknica, w Dolnych – Żary i Lubsko. Część obu, leżąca na prawym brzegu Nysy Łużyckiej, nosiła nazwę Łużyc Wschodnich. Łużyczanie zostali tu wyparci z miast już w XVI wieku, po 1945 r. na wsi zostały pojedyncze rodziny.
Łużyce dzisiejsze leżą na zachód od Odry i na północ od Gór Łużyckich; zajmują około 30 tys. km2 w dorzeczach Szprewy, Czarnej Elstery i Nysy. Dzielą się na Górne z ośrodkiem w Budziszynie, i Dolne z centrum w Chociebużu. Łużyce Wschodnie weszły w 1945 r. w skład Dolnego Śląska.
Ziemie te zasiedlili Słowianie w VI w. Łużyczanie – mniej poprawnie: Serbowie łużyccy, Serbołużyczanie, Wendowie – dzielą się na Górnych, przeważnie katolików, i Dolnych – protestantów. Języki obu grup są podobne, ale nieco się różnią.
Choć jeszcze w VIII w Łużyczanie prowadzili walki z wojskami frankońskimi, nigdy nie utworzyli własnego państwa. Marchia (margrabstwo) łużycka dostawała się pod panowanie Niemców, Czechów, choćby Polaków (1002-1031). Od 1462 r. Łużyce Dolne były pod władzą Brandenburgii, w wojnie 30-letniej (1618-1648) zginęła połowa Łużyczan, a zajmowane terytorium znacznie się zmniejszyło. Napoleon zjednoczył na krótko obie części Łużyc, ale Kongres Wiedeński (1815) podzielił je znowu na część południową saską (mniejszą) i północną pruską (większą).
Proces germanizacji nasilił się, ale równocześnie nastąpiło odrodzenie narodowe, głównie przez lansowanie języka – po raz pierwszy można było czytać Biblię po łużycku. Powstawały organizacje społeczno-kulturalne, rozwijała się literatura, choć ograniczona do poezji i nowel – w nielicznych gazetach nie było miejsca na powieści…
Po 1. wojnie światowej delegacji Łużyczan nie udało się uzyskać w Wersalu ani państwa, ani choćby autonomii. W latach 1935-1938 rozwiązano wszystkie organizacje łużyckie, a działaczy osadzono w obozach koncentracyjnych. W latach 1942-1944 działał w Warszawie Łużycki Komitet Narodowy, ale po 2. wojnie światowej również nie powstało państwo łużyckie, choć postulowano federację z Czechami – zwycięskie mocarstwa nie chciały osłabiać Niemiec. W Sprawach Polaków (1946) Edmund Osmańczyk poświęcił cały rozdział Łużyczanom, ich tysiącletniemu dążeniu do samodzielności i walce z germanizacją. Później tematyka łużycka znikła z prasy i radia polskiego.
W 1950 r. Łużyce uzyskały od NRD autonomię kulturalną, wznowiono działalność organizacji narodowych, zezwolono na dwujęzyczne nazwy miejscowości, reaktywowano szkolnictwo, powstawały zespoły artystyczne.
Liczebność Łużyczan stopniowo malała. Oficjalne spisy niemieckie przed wojną zaniżały ich liczbę, łużyckie były bardziej optymistyczne. Jeszcze w 1945 r. szacowano, iż jest 150-200 tysięcy Łużyczan, w 1987 r. znało języki łużyckie 89 tysięcy, ale do narodowości łużyckiej przyznawało się tylko 45 tysięcy.
Po przyłączeniu NRD do RFN nastąpiła przyspieszona migracja (głównie młodych) do landów zachodnich, gdzie było łatwiej o pracę i dobrobyt. Na Łużycach ożywił się ruch narodowy, szczególnie w prasie, literaturze, muzyce, nauce. Jednak poza regularnymi, krótkimi audycjami radiowymi tylko telewizja brandenburska nadaje co miesiąc półgodzinną audycję dolnołużycką – Górni Łużyczanie nie mieli w 1996 r. choćby tego w telewizji saskiej.
Niemcy nie uznają, jak wiadomo, mniejszości narodowych – poza Duńczykami i Fryzami w Szlezwiku; Łużyczanie uważani są za autochtonów, „miejscowych”. Ich starania o wpisywanie w dowodach osobistych: „narodowość łużycka” nie powiodły się. [Zauważmy, iż to nie to samo, co starania grupy krzykaczy o „narodowość śląską”]
Łużyczanie są narodem dwujęzycznym i dwukulturowym, co stanowi ich siłę, ale jest równocześnie zagrożeniem. Asymilacja (germanizacja) Łużyczan trwa od wieków. Ułatwiło ją uprzemysłowienie kraju, ograniczające zasięg dotychczasowej kultury wiejskiej. Olbrzymi wpływ ma panujący państwowy język niemiecki, małżeństwa mieszane, odchodzenie od dawnych obyczajów i wiary przodków. Działaczka łużycka Ewa Czornakec powiedziała z goryczą: „Choć nie ma już wroga w ateistycznym państwie, do asymilacji Łużyczan przyczynia się myślenie konsumpcyjne, wrodzone lenistwo, bojaźliwość, postępujące zobojętnienie religijne i nieużywanie mowy łużyckiej na co dzień, a także wzrastająca niechęć Niemców do cudzoziemców, w tym do Łużyczan w ich własnym kraju”. A Tomasz Nawka podsumowuje: „Pieniądz stał się teraz wartością większą niż świadomość narodowa, szczególnie w środowisku atrakcyjnym kulturowo i cywilizacyjnie. Problemy z nauczaniem języka łużyckiego nie wynikają po 1990 r. tylko z ograniczeń finansowych państwa, ale także ze zmian mentalności społecznej: dzieci pytają o opłacalność nauki swego języka rodzinnego!”.
Czy można się dziwić, iż liczebność Łużyczan ocenia się w tej chwili na 30-35 tysięcy osób? Czy może być pocieszeniem, iż według Jana Solarza w szkołach na terenie Łużyc Wschodnich, czyli w Polsce, uczy się łużyckiego już 135 dzieci?
Emigracja Łużyczan nie jest zjawiskiem nowym. W XIX wieku emigrowali z powodu kryzysu ekonomicznego do Ameryki i Australii. Zdarzało się, iż u podstaw decyzji o opuszczeniu ojczyzny leżały pobudki patriotyczne (podobnie, jak wiek później emigrowano nie z Polski, ale z PRL). Na przykład pastor Jan Kilian pociągnął za sobą sześciuset parafian, aby w Teksasie stworzyć Nowe Łużyce, w których osiedliłby się następnie cały naród łużycki, unikając germanizacji i dyskryminacji. Protokoły z zebrań pisano po łużycku, księgi po niemiecku. Teraz panuje w osadzie język angielski, a łużyckiego nikt nie zna.
Podobnie było w Australii, gdzie emigranci łużyccy osiedlali się w okolicach Melbourne i Adelajdy. Osiedla zanikają, język łużycki zginął ze śmiercią pierwszych osiedleńców, od 1900 r. nie mówi się też po niemiecku.
Nie ma w tym nic dziwnego, taki jest los każdej emigracji. W pierwszym pokoleniu uważa się za patriotów, choćby „lepszych” od „zniewolonych” rodaków pozostałych w kraju Dalsze dzieje toczą się według znanego schematu: emigranci tworzą przeważnie małżeństwa mieszane. językiem porozumiewania się w rodzinie staje się wtedy język kraju pobytu. Najpierw zrywa się kontakt z literaturą i kulturą krajową, chłonie się nową, od dobranocek po filmy i książki, potem zanika świadomość tożsamości narodowej, przyjęcie – słusznej zresztą – postawy lojalnego obywatela nowej ojczyzny, albo kosmopolitycznego obywatela świata. Najdłużej realizowane są zwyczaje i obrzędy religijne i ludowe, ale i one tracą treść, zachowując formę. Pozostaje tylko świadomość korzeni, czasem udział w stowarzyszeniach kulturalnych, zespołach artystycznych i w ogóle emocjonalny stosunek do kraju przodków – zwykle pozytywny, choć nie jest to regułą.
Pozostaje mi jeszcze wytłumaczenie tytułu. Otóż w 1996 r. widziałem łużycki film dokumentalny o losach i wciąż zmniejszającej się liczbie Łużyczan. Film nosił tytuł Topniejąca bryłka lodu. Wizyta w Buczynach przypomniała mi temat, znowu sięgnąłem po Osmańczyka.
Nie sądzę, aby inne narody i państwa narodowe podzieliły los Łużyczan i Łużyc. Nie można jednak nie wiedzieć, co czeka największą choćby górę lodową, która oderwie się od macierzystego lodowca i dryfuje po oceanie…
Krzysztof Gutorski
Autor jest seniorem Obozu Narodowego, był wieloletnim publicystą „Tygodnika Ojczyzna”. W styczniu 2023 roku, kończy 94 lata.