„Matka mówiła, żeby broń Boże w nikim się nie zakochała. Bo przecież zaraz wracają do Polski”. Historia, o której nie uczy się w szkole

news.5v.pl 1 day ago

Może się wydawać, iż na temat II wojny światowej napisano i powiedziano już prawie wszystko. Dlaczego postanowiłaś napisać tę książkę?

Studiowałam iranistykę, regularnie jeździłam do Iranu, byłam tam pilotką wycieczek. Często odwiedzałam tzw. polski cmentarz w Teheranie. Temat Polaków wielokrotnie pojawiał się w moim życiu. Miałam też okazję tłumaczyć fragmenty pamiętnika pani, która trafiła do Iranu i tam została. Jest jedną z bohaterek książki.

Okazało się też, iż ewakuacja do Iranu to też część mojej rodzinnej historii.

Dopiero po latach dowiedziałam się, iż mój wujek, który mieszka w Londynie, również był tam ewakuowany. Nie pamięta zbyt wiele, bo miał zaledwie cztery lata. Do Iranu trafił z mamą, jego tata był wtedy w wojsku. Potem trafił do Afryki Wschodniej, następnie do Wielkiej Brytanii. To, iż dziś mieszka w Londynie, to nie przypadek. Na zdjęciu, które otwiera książkę, jest on ze swoją mamą. W Iranie.

Ostatnim elementem układanki stała się historia kolegi wujka. To starszy pan, który dużo jeździł na rowerze. Zabierał rower w podróże po świecie. Zamierzał też pojechać z nim do Iranu. Odwiedzić cmentarz, na którym jest pochowanych wielu Polaków. Chciał zobaczyć grób swojej siostry Alicji, która zmarła w wieku dziewięciu lat w Teheranie. Udało mu się załatwić już praktycznie wszystkie formalności. Ale zdrowie nie pozwoliło mu na podróż. Zapytał mnie, czy będąc w Teheranie, mogę odwiedzić grób i wysłać mu zdjęcie. Mnie też się to nie udało, byłam wtedy w Isfahanie, gdzie zresztą również jest polska kwatera na cmentarzu. W Iranie każdy cmentarz ma swojego opiekuna. Skontaktowałam się więc z osobą, która dba o teherańską kwaterę, podałam wszystkie dane i otrzymałam dokładne namiary. Który rząd, które miejsce. Znajomi byli akurat w Teheranie i tam poszli. Znaleźli nagrobek. Kolega wujka zobaczył grób siostry na zdjęciu.

Iran stał się dla wielu Polaków ziemią obiecaną.

To w Iranie tysiące Polaków, którzy wydostali się z łagrów, mogło po raz pierwszy od dawna spać pod ciepłą kołdrą, świętować polską wigilię.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

„To nasz religijny obowiązek pomóc uchodźcom. To nie jest istotne, iż wierzą w innego Boga” — powiedział jeden z lokalnych irańskich duchownych, gdy do portów w Iranie zaczęli docierać ewakuowani Polacy.

Czytałam wspomnienia Iranki, której dziadek opowiadał, iż jak ludzie z Pahlawi dowiedzieli się o transportach Polaków, natychmiast zaczęli działać. To było jak wezwanie do pomocy, społeczny zryw. Nieśli jedzenie na plaże, gdzie dopływały statki z Polakami.

Słynna irańska gościnność. Ale my też skądś to znamy.

Gdy Rosja rozpoczęła wojnę przeciwko Ukrainie, kilka się zastanawialiśmy. Ukraińcy uciekali, przekraczali naszą granicę, a my woziliśmy kanapki na dworce, otwieraliśmy drzwi domów. Książkę zaczęłam pisać dwa lata przed inwazją na pełną skalę. To było dla mnie zaskakujące. Bo myślałam, iż tamten zryw to po prostu irańska gościnność. choćby dziś Irańczycy chcą zagadać, częstować, są otwarci i życzliwi. Polacy, którzy trafili tam w latach 40., mówili to samo.

Dlaczego adekwatnie Polacy trafiali do Iranu?

Sytuacje były najróżniejsze, ale to głównie osoby, które w lutym 1940 r. zostały deportowane z Kresów. Jechały wagonami bydlęcymi i trafiały do łagrów w Związku Sowieckim. Tam ci ludzie musieli pracować w nieludzkich warunkach, wielu tego nie przeżyło. W czerwcu 1941 r. Niemcy zaatakowały Sowietów, przestali być sojusznikami. My, alianci, musieliśmy sprzymierzyć się z Rosjanami przeciwko nazistom. W lipcu 1941 r. został zawarty układ Sikorski-Majski, przywracający stosunki dyplomatyczne między Polską i Związkiem Sowieckim. Jeden z punktów mówił o tym, iż Polacy mają zostać zwolnieni z łagrów. Była mowa o amnestii, ale to złe słowo — w końcu oznacza, iż ktoś jest przestępcą i zostaje zwolniony z więzienia.

A to byli niewinni ludzie, którzy zostali siłą przesiedleni.

Ta niewinność jest ważna w kontekście słownictwa w całej książce. Na przykład słowo „uchodźca” zostało w niej użyte świadomie, ale nie jest ono adekwatne: „uchodźca” to ktoś, kto musi opuścić swój kraj ze względu na zagrożenie, strach przed prześladowaniem we własnym kraju. A tamci Polacy zostali siłą wywiezieni z ojczyzny. Pojęcie „uchodźca” zostało zdefiniowane dopiero w 1951 r. W latach czterdziestych wśród Polonii w Iranie i ówczesnej polskiej administracji to słowo było tożsame z wyrazami „zesłaniec”, „tułacz”. Dlatego w książce świadomie używam ich zamiennie.

Imperial War Museum / Wikimedia Commons

Polacy ewakuowani do Iranu, 1942 r.

Polscy zesłańcy byli zwalniani z łagrów. Jak wyglądała ich dalsza droga?

W praktyce nie wszyscy komendanci obozów, w których pracowali Polacy, pozwalali na to, by polscy zesłańcy wychodzili na wolność. W końcu byli bezpłatną siłą roboczą. Sporo osób dowiedziało się o tej możliwości z opóźnieniem. Rozeszły się też wieści, iż na terenie Związku Sowieckiego będzie formowana polska armia. Dla wielu stała się sposobem na ucieczkę od tragicznych warunków: Polacy chcieli wstępować do wojska i szli tam, gdzie powstawały oddziały pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Liczyli na to, iż będą mogli opuścić Związek Sowiecki wraz z żołnierzami. Istniały bowiem obawy, iż Sowieci nie dadzą rady wyżywić tej armii. Faktycznie tak się stało, racje żywnościowe zostały obcięte. Brytyjczycy postanowili, iż polska armia zostanie ewakuowana, żeby móc ją wyszkolić do pomocy na froncie. Wtedy pojawił się pomysł z Iranem.

Polacy musieli najpierw dotrzeć do Krasnowodzka na terenie dzisiejszego Turkmenistanu, do portu nad Morzem Kaspijskim, tam wsiadali na statki. Tylko ok. 7 proc. ludzi, którzy trafili do łagrów, udało się wyjechać ze Związku Sowieckiego. Tak naprawdę to była mała grupa szczęśliwców.

Ale niektórzy nie mieli tyle szczęścia, by ostatecznie do Iranu dotrzeć.

Ewakuowani mieli być przede wszystkim żołnierze, natomiast gen. Anders naciskał też na ewakuację cywilów. Ostatecznie na statek do Iranu mogły zaokrętować się także rodziny wojskowych. W praktyce dochodziło do wielu kombinacji, nie każdy miał rodzinę w wojsku. A każdy chciał się ratować. Na statki nie wpuszczano chorych ze względu na strach przed epidemią, na przykład tyfusu. W dodatku to były statki transportowe. Upał, ścisk, brak dostępu do wody. Osoby, które wsiadły na pokład, miały zakaz wnoszenia własnych rzeczy. Bo miejsce walizki mógł przecież zająć człowiek. W takich warunkach Polacy dopływali do portu w Pahlawi, dziś Bandar-e Anzali. Część umierała po drodze. Niektórzy dosłownie po tym, jak zeszli ze statku. Tuż po tym, jak postawili stopę na gorącym irańskim piasku.

Materiały prasowe

Katarzyna Rodacka „Domy na piasku. Polacy w Iranie (1942-1945)”, wyd. Znak

Gorący piasek pojawia się we wspomnieniach wielu Polaków. Czy dotarcie do osób, które pamiętają ewakuację do Iranu, było łatwe albo w ogóle możliwe?

Wielu z nich trafiało do Iranu jako dzieci, jak mój wujek. Takie osoby pamiętają niewiele. Albo nic. Czasem mają jakieś jedno mocne wspomnienie, jak to o piasku. Dałam choćby ogłoszenie, iż szukam takich ludzi. Nawiązały ze mną kontakt dzieci jednej z kobiet, której postać pojawia się często w opowieściach z Isfahanu. Niestety zmarła w 1989 r. Choćby 15 lat temu byłoby mi łatwiej. Bo świadkowie i bohaterowie tej historii jeszcze żyli.

Zgłaszałam się więc do związków Sybiraków w całej Polsce. Obdzwoniłam wszystkie, w wielu z nich nie było już nikogo, kto przeszedł szlak przez Iran. Pisząc książkę, odkryłam też moc archiwów, na przykład Ośrodka Karta, Archiwum Akt Nowych czy Archiwum Historii Mówionej. Tam można było znaleźć spisane wspomnienia wielu osób.

Czy wiemy zatem, jak wyglądały obozy, do których trafiali Polacy?

Wyglądały tak, jak możemy sobie wyobrażać. Jak obozy dalej funkcjonujące w różnych miejscach na świecie. Albo były to duże tereny pełne namiotów, albo zaadaptowane przestrzenie w hangarach, fabrykach, halach. Rzędy prycz, zero intymności. Ludzie często wieszali koce w roli przepierzenia, żeby zyskać nieco prywatności.

Obozy zwykle znajdowały się na obrzeżach miast, ludzie mieli utrudniony dostęp do centrum. Brakowało transportu, więc aby coś załatwić, trzeba było pieszo pokonać wiele kilometrów. Z kolei w Isfahanie, który jest nazywany miastem polskich dzieci, funkcjonowały słynne polskie szkoły. Często tworzone były w pałacach lub budynkach bogatszych Irańczyków, którzy postanowili oddać swoje rezydencje, by wesprzeć uchodźców.

Polacy trafiali do obozów, ale co dalej?

Trafiali do obozów głównie na terenie Teheranu i Isfahanu. I rzeczywiście się organizowali. Wielu było zaangażowanych w tworzenie polskiej administracji. Powstała delegatura cywilna, urzędowy organ, który dzielił się na wiele sekcji. Polacy zajmowali się zaopatrzeniem, inni pracowali w warsztatach, jeszcze inni zajmowali się administracją. Część miała doświadczenie w edukacji, więc dzięki temu mogła pracować w szkołach. Ale też na przykład mężczyzna, który wcześniej był inżynierem, mógł uczyć ścisłych przedmiotów. Sporo osób pracowało u Irańczyków, na przykład w restauracjach.

Imperial War Museum / Wikimedia Commons

Polacy ewakuowani do Iranu, 1942 r.

Czy polskie ślady są dziś w Iranie widoczne?

W Isfahanie można trafić do miejsca, gdzie istniała Cafe Polonia — restauracja założona przez Irańczyka, który postanowił zatrudnić polski personel. Nie jest to spektakularne miejsce, nie ma tu żadnych informacji o jego przeszłości. Dziś to zwykły pasaż.

Są też słynne cmentarze. Część z nich, na przykład Dulab w Teheranie lub kwatera polska na cmentarzu w Isfahanie, jest odnowiona i zadbana. Inne zostały zniszczone. Takie miejsca są często trudne do znalezienia, upamiętnione małą tabliczką, o szczegóły trzeba pytać.

W Teheranie na Dulab, tzw. polskim cmentarzu, w większości pochowani są Polacy, prawie 2 tys. osób. Jego początki sięgają XIX w. Młody francuski lekarz Louis Andre Ernest Cloquet zmarł i spoczął w pobliżu cmentarza ormiańskiego. Później to miejsce stało się miejscem pochówku dla katolików, także dla cudzoziemców.

Jakie polskie historie w Iranie najbardziej cię poruszyły?

Najbardziej porusza mnie to, iż ci ludzie trafiali do obcego kraju i tkwili w zawieszeniu, w niepewności. Na przykład historia Heleny, która do Iranu przyjechała tu z mamą. Matka cały czas powtarzała „zaraz wrócimy”. Zabraniała córce kontaktów z ludźmi, mówiła, żeby broń Boże w nikim się nie zakochała. Bo przecież zaraz wracają do Polski. A nigdy nie wróciły.

Losy tych osób nie zależały od nich. Nie wiedziały, co będzie dalej. Jak długo potrwa wojna. Czy wrócą do kraju, za którym tęskniły. Dzieci były tysiące kilometrów od Polski, ale uczyły się polskich tradycji, organizowane były różne patriotyczne akademie, dbano o język, by pozbyć się z niego rusycyzmów. Nauczyciele, rodziny, administracja – wszyscy wierzyli, iż to ewakuowane dzieci kiedyś wrócą i odbudują Polskę. Więc muszą mieć podbudowę. Części rzeczywiście udało się wrócić w latach 40. czy 50, jednak nie znalazłam statystyk na ten temat.

A czy w Iranie musieli mierzyć się z problemami w postaci osób przeciwnych „uchodźcom”?

Przez to, iż książka jest o Polakach, można mieć wrażenie, iż było ich w Iranie pełno. Tak naprawdę to 41 tys. osób, w tym ok. połowa to dzieci, także sieroty. A Iran był krajem, który pod względem wielkości powierzchni jest ok. pięć razy większy od Polski. Więc mimo iż Polacy pojawiają się we wspomnieniach Irańczyków, którzy mieli z nimi kontakt, nie byli aż tak widoczni na co dzień. Dla większości społeczeństwa irańskiego pozostawali enigmatycznymi przybyszami, Irańczycy nie znali za bardzo tragicznej historii Polaków.

Wikimedia Commons

Pomnik wdzięczności

Udało mi się skontaktować z historykiem z Isfahanu, który zajmował się tematem Polaków od strony irańskiej. I tak, negatywne podejście też się zdarzało. Podesłał mi sporo informacji na przykład o tym, jak dziennikarze z tamtych czasów krytykowali aliantów i co za tym idzie – także obecność Polaków. Albo o Irańczykach, którzy chcieli poderwać polskie dziewczyny. Bardziej konserwatywne środowiskach krytykowały z kolei to, co z Zachodu, modę, żeby kobiety się nie zakrywały, obcą kulturę, która może mieć zły wpływ na Irańczyków. Ale to były raczej pojedyncze przypadki.

Niebezpieczna wyprawa przez morze, zryw, by pomagać innym — ta opowieść jest też ważna w kontekście aktualnej sytuacji na świecie.

To nie tylko historia o Polakach, którzy zostali ewakuowani do Iranu. O wydarzeniach z przeszłości. Chciałam, żeby to była uniwersalna opowieść o tym, jak człowiek zostaje oderwany od swojego miejsca. Musi rozpocząć życie od zera, w nowym miejscu i nie wie, kiedy wróci do domu. I czy w ogóle wróci. To opowieść o tęsknocie i nadziei, a także o rozczarowaniu i braku wpływu na własny los.

Pisząc tę książkę, miałam nadzieję, iż portret zbiorowy Polaków w Iranie pomoże nam lepiej zrozumieć osoby, które z różnych powodów musiały opuścić swoje domy. Konieczność opuszczenia domu zawsze smakuje tak samo. To się nie zmienia.

Read Entire Article