Marcin Drewicz: TRACIMY ZIEMIĘ SKĄD NASZ RÓD – Część 4

magnapolonia.org 13 hours ago

Marcin Drewicz: TRACIMY ZIEMIĘ SKĄD NASZ RÓD, czyli kilka słów o wynikach spisów rolnych w Polsce. Część 4: Symbionty „Eurokołchozu”, a nasza krzywda.

Skoro „pogrom XXI wieku” objął w Polsce gospodarstwa najmniejsze i choćby te średnie, warto się zastanowić nad ich lokalizacją, gdy jeszcze istniały. Jeden wariant jest – jak wyżej – wiejski: oto na dalekiej wsi dziadziuś z babusią gospodarowali sobie na tych kilku hektarach, a jeżeli na dziesięciu lub kilkunastu, to jeszcze ktoś musiał tam u nich być zatrudniony. Ale staruszkowie pomarli, a ich ziemia taką lub inną legalną drogą (darowizna, spadek, sprzedaż) zasiliła swoim areałem inne, pobliskie gospodarstwa rolne – jedno lub więcej niż jedno. Średni areał gospodarstw w tamtej wsi zatem wzrósł. Jak na razie my to wszystko rozumiemy.

ale mamy też wariant inny, ten miejski lub podmiejski, powiązany ze sławnym już „odrolnianiem gruntów” i z nieodłączną „deweloperką”. Pojęcie „deweloperki” kojarzy się nam tak jakoś z panoszeniem się obcych nachodźców na świętej polskiej ziemi. Niechże znawcy przedmiotu skorygują to nasze potoczne mniemanie.

Już bez niczyjej podpowiedzi stwierdzamy atoli, iż to dzisiejsze masowe budownictwo jest niezmiernie i nieodmiennie brzydkie – brzydotą wszakże inną jeszcze, aniżeli ta PRL-owska. Kto na to pozwala?

Spójrzmy na naszą powyższą tabelę (vide: część 2): w ciągu zaledwie kilkunastu pierwszych lat XXI stulecia prawie zupełna anihilacja do niedawna milionowego zbioru gospodarstw „do 1 ha”, czyli „dwumorgowych” (jeszcze w roku 2002 1/3 liczby wszystkich gospodarstw rolnych w Polsce; już jednak spis rolny z roku 2010! wykazał liczbę najmniejszych gospodarstw tak małą, jak ten późniejszy z roku 2020!) i zarazem prawie dwu i półkrotny spadek liczby gospodarstw „czteromorgowych” (1-2 ha). Gdzie to takie małe gospodarstwa były? Czy na wsi, na jakichś nieurodzajnych piaseczkach? Kogo by one tam wyżywiły?

Nie, raczej nie na wsi. Ale wokół miasta, i to raczej dużego, oraz tego największego; lub także w administracyjnych granicach tegoż miasta. O ile się orientujemy, owe „graniczne dwa hektary” jest to już troszkę za dużo, aby jedna rodzina podołała uprawiać taki areał pod szkłem (szklarnie) lub pod folią (tzw. tunele), no a na otwarte uprawy oczywiście za mało.

Na tę okoliczność nałóżmy owe „kłody pod nogi” już „systemowo” i od lat rzucane przez Polskie Państwo polskim rolnikom, ogrodnikom, hodowcom i innym prywatnym rodzimym przedsiębiorcom; ostatnio zaś – ale to już po Spisie Rolnym 2020 – masowe pseudo-importowe uderzenie unijno-ukraińskie oraz najnowsze unijno-południowoamerykańskie (tak je tu nazwijmy).

ale przecież dzielni „polaczkowie” (mała litera, cudzysłów) w mig swoją nie dalej niż „na końcu własnego nosa” korzyść zwęszyli, na pohybel (!) całym rzeszom swoich własnych rodaków-Polaków, o czym świadczy owa bodaj około pięćset (!) pozycji licząca lista firm polskich, dużych i małych, które rzuciły się skupywać i wykupywać za taniochę te masy badziewiastego pożywienia („czyściwo młynarskie”) wpychanego tu nam jakże gwałtownie z obszaru post-sowieckiego za poparciem władz Unii Europejskiej i władz Republiki Polskiej!

Co za piramida narodowego upadku! Od tamtego czasu zwykły chleb w Warszawie nie ma już smaku, żadnego! Bo tu podobno jeszcze „doszły” owe „unijne mielone świerszcze”.

Objawia się więc mentalność podobna do tej okazywanej przed stu kilkudziesięciu laty przez ludzi wyprzedających się wówczas ze świętej polskiej ziemi na rzecz polakożerców hakatystów (kto to taki?) z pruskiej Komisji Kolonizacyjnej.

Powiada się, iż kapitał – wszakże dobro ruchome – ma narodowość. A co dopiero ziemia! Właśnie ona! I płody tej ziemi! Doprawdy, uprawiany w niektórych politycznych kręgach ów kult (!) „dzielnego polskiego przedsiębiorcy” powinien być poddany zasadniczej korekcie pod kątem stosowania określnika „polski”. Przekonujemy się albowiem, iż niejeden polskojęzyczny jest zarazem… antypolski.

A na to wszystko nałóżmy te teraz już wręcz modne i jakże powabne „odrolnienia” wywołujące skokowy wzrost cen gruntów. Co za wymarzone warunki dla owej „deweloperki” i tej nieokiełznanej „betonozy”, z przyczyny „deweloperki” polski dotąd przepiękny krajobraz przesłaniającej. „Deweloperka” zaś, i to przecież ta „w Polsce nie-polska”, jest to osobny temat, którego tu już, li tylko go przywoławszy, podejmować szerzej nie będziemy.

Sam GUS zdaje się nie za bardzo wiedzieć, jak to przedstawić. We wspomnianej publikacji z roku 2021 owe już resztówkowe 25-26 tysięcy gospodarstw o areale do 1 ha, zarówno dla roku 2010, jak i dla roku 2020, jest prezentowane zarówno w kolumnie „ogółem”, jak i w kolumnie „indywidualne”. W publikacji zaś z roku następnego, 2022, a w ślad za nią w naszej ww. tabeli (vide: część 2), pole „indywidualne” w odniesieniu do liczby najmniejszych gospodarstw zionie pustką. To jakaś kolejna zagadka.

Aha? Może tu chodzi o to – my się przecież tylko domyślamy – iż owa, wedle naszej ww. hipotezy, „deweloperka”, co to – jak przypuszczamy – łapę na tych jakże licznych skrawkach gruntu położyła, jest nie wiadomo czy „indywidulana”, czy może jakaś „grupowa”, „wspólnotowa” lub, dajmy na to, „korporacyjna”, iż zatem GUS zdecydował się… A zresztą, niech te rzeczy wyjaśniają znawcy tematu.

Lecz… co to adekwatnie dzisiaj znaczy w rolnictwie pojęcie „indywidualny”? W PRL-u było jasne: prywatny chłop-właściciel w odróżnieniu od własności państwowej „PGR-owskiej”. Ale dzisiaj, ów działający w Polsce (teraz to choćby i na post-sowieckiej Ukrainie!) koncern czy jakiś agroholding niemiecki, duński, holenderski, amerykański, „międzynarodowy” lub inny jeszcze, czy on też jest… „właścicielem indywidualnym”? Bo przecież nie państwowym! W przywoływanych tu statystykach wyjaśnienia nie znajdujemy.

Aliści przychodzi tu na myśl owo porównanie pomiędzy „kapitalizmem państwowym”, takim jak ten klasyczny sowiecki, a „kapitalizmem monopolistycznym”, wprawdzie „prywatnym”, ale co do struktury i zarazem co do oddziaływania na życie państw i narodów bardzo podobnym do tamtego „państwowego”.

I pomyśleć, iż sto lat temu upowszechnienie właśnie tych o małym areale podmiejskich gospodarstw warzywniczo-sadowniczych było troską polskich patriotów dbających o zaopatrzenie miast oraz osiedli przemysłowych w warzywa i owoce, ale zarazem widzących w tym jeden ze sposobów na złagodzenie ówczesnego przeludnienia wsi w przynajmniej niektórych regionach naszego kraju.

A za PRL-u mieliśmy przecież owych „badylarzy”, którymi jedni pogardzali (sic! z różnych powodów), inni im zazdrościli, a jeszcze inni cenili ich za w ogóle podtrzymywanie i funkcjonowanie w Polsce rodzimej produkcji i handlu owocowo-warzywnego. W latach 80. XX wieku mawiano: „w socjalistycznej Polsce są już dwa wolne rynki: warzywno-owocowy oraz komputerowy (sic!)”.

Krotność, o jaką w latach 2002-2020 zmalały liczby gospodarstw o areałach 2-20 ha, wynosi zasadniczo półtora raza.

Co wzrosło? Oto liczba gospodarstw o areale 20-50 ha, które przed drugą wojną światową nazywano wielkokmiecymi (!); i zwłaszcza liczba gospodarstw o areale ponad te „graniczne” 50 ha, dozwolone przez komunistyczną „reformę rolną” z lat 1944-1945 – ta się aż podwoiła w ciągu owych niecałych dwudziestu lat (powtarzamy, iż nie wiemy, co się działo całkiem już ostatnio, czyli w latach 2020-2025).

Tu właśnie wtrąćmy ograną już uwagę. Skoro od wielu już lat mamy w obecnej Polsce indywidualne gospodarstwa rolne o powierzchni daleko ponad 50 ha, i choćby kilkusethektarowe (sic!), to dlaczego nie została dotąd unieważniona komunistyczna „reforma rolna” z lat 1944-1945, na mocy której wywłaszczano i parcelowano areały właśnie ponad 50 ha? A często i mniejsze, co już było wszakże rozpowszechnionym w komunizmie łamaniem owego „bezprawnego prawa” przez samych komunistów ustanowionego.

Areał użytków rolnych w Polsce, w granicach jakie kiedy ona miała, w roku 1921, 2002, 2020 wynosił odpowiednio: 19.447 tys. ha, 16.899 tys. ha, 14.684 tys. ha. Dwie ostatnie liczby dotyczą obszaru w tych samych granicach państwowych. W pierwszym blisko dwudziestoleciu XXI w. zostało „odrolnione” – iż na użytek niniejszych wywodów tak to zjawisko nazwiemy – więc zniknęło jako „użytki rolne” ponad dwa miliony dwieście tysięcy hektarów, tj. aż ponad 13 (!) procent zasobu z roku 2002. Jest to odpowiednik blisko 43-krotnej powierzchni miasta stołecznego Warszawy!

Co to się wyrabia? Dlaczego właśnie tak? I co to się teraz dzieje na tych niezmierzonych obszarach i niezliczonych kawałkach gruntu przez wieki i jeszcze do niedawna wykorzystywanych rolniczo przez Polaków? Pokolenie za pokoleniem, pokolenie za pokoleniem… Czy to już nie są jakieś nowe „czyjeś ulice, a kogoś innego kamienice”? Teraz nie kamienice w pojęciu XIX wieku, ale owe rozległe, zwykle brzydkie blokowiska-apartamentowiska, liczne spośród nich okolone murem lub płotem z elektronicznymi bramkami i z budkami strażniczymi (sic!). Kto dzisiaj jest właścicielem tychże gruntów? Tych budynków?

A nam się teraz zwala na głowę z opanowanej przez „międzynarodowy kapitał” post-sowieckiej Ukrainy masy żywności gorszej jakości i grozi się nam, iż druga taka nawała ma za pośrednictwem „Eurokołchozu” nadciągnąć z dalekiej Ameryki Południowej.

My się pytamy: ale… po co? W jakim celu? Przecież Polska zawsze była eksporterem żywności! Owszem, za wyjątkiem kilkuletnich okresów wojenno-rewolucyjnych; a właśnie wtedy docierała tutaj oraz do innych państw Europy pomoc żywnościowa z Ameryki, tej Północnej zwłaszcza. Dodajmy dla porządku, iż w takich właśnie okresach, i to choćby już po zakończeniu działań wojennych, na sąsiedniej arcy-urodzajnej Ukrainie, ale i na podobnie urodzajnym Powołżu miliony ludzi marły z głodu. Doprawdy, „wszystko już było”.

Co do Ameryki Południowej i Środkowej, to chcielibyśmy, i owszem, podjąć i w ogóle ożywić wielorakie kontakty z tamtymi narodami, ale nie na takich zasadach! ale na innych! Wiele by o tym mówić. Przecież i z sąsiednimi narodami i państwami chcemy mieć stosunki, ale normalne, dobrosąsiedzkie, cywilizowane.

To wielka szkoda, iż wobec zaistniałych i wciąż zmieniających się okoliczności GUS w swoich statystycznych prezentacjach przez cały czas poprzestaje na grupie obszarowej „50 ha i więcej” jako na najwyższej. Przypominamy: komuniści tego „więcej” ponad 50 ha ludziom nie pozostawili; to „prawo” wciąż jest w Polsce obowiązujące! Bo przecież nie odwołane! Nieprawdaż?

Dzisiaj przydałyby się kolejne kategorie, jak np. „50-100 ha”, „100-300 ha” i prawdopodobnie jeszcze większe, a na końcu kategoria otwarta na tysiące hektarów. Czy może już takie, jakie były one „przed wojną”?

Ale… powraca nieuchronne pytanie o to, kto to taki rozpiera się dziś w Polsce na tych wielusethektarowych i tysiąchektarowych „latyfundiach”, skoro w jedynej spośród byłych KDL-ów Polsce choćby częściowa restytucja mienia polskich rodzin nie została dotąd przeprowadzona.

I skoro wnukowie i prawnukowie wywłaszczonych osiemdziesiąt już lat temu „obszarników” i „kułaków” przez cały czas nie mają wstępu na owe będące ich dziedzictwem setki, a w niektórych przypadkach tysiące hektarów świętej ziemi polskiej. Mówimy tu o obecnym terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, a co powiedzieć o polskich Kresach Wschodnich objętych granicami sąsiadujących z nami od wschodu post-sowieckich państw. ale nie o tym tutaj.

W roku 2002 grupa obszarowa gospodarstw rolnych „50 ha i więcej” zajmowała w Polsce areał o powierzchni łącznej 4.327 tys. ha, co stanowiło wówczas 25.6 procent użytków rolnych w naszym kraju. Minęło ledwie lat 18 i obydwie stosowne liczby są następujące (rok 2020): 5 mln. i 34.0 procent; odsetek WIĘKSZY NIŻ W ROKU 1921, kiedy to wynosił on 30.7 procent!!! Łączny areał w tej grupie gospodarstw wzrósł od roku 2002 o ponad 15 procent.

Ciekawe, iż w obu publikacjach GUS-u wartości liczbowych łącznych areałów dla poszczególnych grup obszarowych nie znaleźliśmy. Owe „5 milionów” odczytujemy z wykresu słupkowego zamieszczonego w prezentacji z roku 2021.

Rośnie nam tu więc po cichu, koniecznie po cichu, jakaś nowa „na miarę nowego XXI stulecia” arystokracja ziemska. Ale… kto to jest? Skąd ci ludzie wyszli? Skąd przyszli? Czy są to Polacy? W jakiej części swej zbiorowości są to Polacy? Kto składa się na pozostałą jej część? Którędy i jak te rodziny, ci ludzie szli poprzez 45-lecie PRL-u i poprzez już 35-lecie post-PRL-u? Jakie są ich cele? Czy to są właściciele „po dawnemu indywidualni”, czy może jacyś „korporacyjni”, czy przez cały czas „państwowi” post-PGR-owscy?

Jacy krajowi-polskojęzyczni, a jacy spoza Polski? Czy osobiście uprawiają/nadzorują oni swoje grunta? Czy mają rządców? Co do zbiorowości rządców/powierników formułujemy te same pytania.

Jaka jest, z jednej strony, socjologiczna charakterystyka tejże właścicielskiej/rządcowskiej zbiorowości? A jaka jest jej charakterystyka instytucjonalno-organizacyjna? Kto siedzi i gospodaruje na areałach „50-100 ha”? A kto siedzi i gospodaruje na areałach „500 (słownie: pięćset) ha i więcej”, kto na „1000 (słownie: tysiąc) ha i więcej”? O ile ktoś tam „siedzi”; bo może traktorami steruje z antypodów jakaś „sztuczna inteligencja”, bez najmniejszej wiedzy ani kontroli ze strony jakiegokolwiek czynnika polskiego, choćby i zwłaszcza tego fito-sanitarnego.

Kim są pracownicy tych wielkich gospodarstw? Czy Polacy? Czy cudzoziemcy? Gdzie trafiają plony z tych gospodarstw? Czy te gospodarstwa płacą podatki? A jeżeli płacą, to gdzie trafiają płacone kwoty?

I tak dalej, i dalej… Władztwo gruntowe daje siłę, daje ono oparcie dosłownie i w przenośni. To ono – o czym przypominaliśmy powyżej – wyznacza na powierzchni globu ziemskiego zasięg zasiedlenia danego narodu oraz granice pomiędzy państwami-narodami.

Tym gorzej dla owych rzesz dzisiejszych ludzi polskojęzycznych (Polaków), iż oni się tego, niechby choćby niskohektarowego, ale jednak władztwa gruntowego tak lekko wyzbywają. Dlaczego? Po co? Jakie to wyższe dobro oni tym sposobem uzyskują w zamian? Jaki to dzisiejszy „kinematograf” ich zwodzi? Pozostałych Polaków narażają oni przecież poprzez to na wielkie NIEBEZPIECZEŃSTWO!

To już się dzieje, iż wspomnimy choćby na niedawne ułamkowe medialne wiadomości o jakichś „przewałkach” dotyczących… polskich świętych lasów; iż w następstwie tego wszystkiego Polak w Polsce raptem… nie będzie miał wstępu do lasu. WSTĘPU DO LASU! I to już ćwiczono w roku 2020 pod pretekstem „covidowym”. Były mandaty! Były szykany! Czyżbyście już zapomnieli?

Lasy w latach 1944-1945 też uległy wywłaszczeniu, którego to kapitalnego zagadnienia już tu nie rozwijamy.

Możemy na zakończenie postraszyć pewną wizją, brutalną niestety; jak ta sprzed ponad stu dwudziestu już lat: „miałeś chamie Złoty Róg”.

Oto uległeś, chamie (!), szatańskim podszeptom; inne narody także. Własnego rodzimego pana mieć nie chciałeś i przez pokolenia pracowałeś nad tegoż własnego pana rewolucyjnym zniszczeniem i upodleniem. Aliści życie społeczo-polityczne nie znosi próżni. Teraz więc nadciąga jakże możny pan pod wszystkimi względami OBCY zarówno tobie, chamie (!), jak i tamtemu pogromionemu przez ciebie rodzimemu-swojskiemu panu.

Ale ten OBCY – jak widzimy – pozostaje „w cieniu”, w innych krajach także. Jemu wystarczy, iż z oddali i przy pomocy sprzedajnych tutejszych obywateli będzie ciebie, chamie, wyciskał jak cytrynę i strzygł do cna – na zatracenie tego, co się dotąd przez z górą tysiąc lat nazywało katolicką Polską i Polakami-katolikami.

Tysiąc lat – tysięczna rocznica podniesienia Korony Polskiej przypada w bieżącym roku.

Sięgnijmy też, pro memoria, do historii Wielkiego Stepu – tego jakże urodzajnego nadczarnomorskiego, dońskiego, przedkaukazkiego i wołżańsko-nadkaspijskiego sprzed zaledwie dziewięćdziesięciu-stu lat. Tamtejsza zasobna prawosławna ludność, i to choćby pomimo uprzednich prowłasnościowych reform Stołypina (!), w ramach Rewolucji tych już teraz nie bezpośrednio swoich, ale przecież miejscowych-swojskich panów wymordowała.

Lecz jej nowy bolszewicki pan – my w Polsce znamy tę historię – w „podzięce” za tę „usługę” po prostu wkrótce… zagłodził tę ludność na śmierć, milionami, milionami… A działo się to – iż przypomnimy raz jeszcze – na tamtym jakże urodzajnym stepie. „Wszystko już było”.

Polecamy również: Ukraina straszy Polskę sankcjami gospodarczymi

Read Entire Article