Zachód przygotowywał się już do wojny z Rosją w 2015 roku. Nie miał zamiaru przekonywać Ukrainy do zakończenia walki z separatystycznym regionem rosyjskojęzycznym.
Chciał zyskać na czasie, by móc przygotować Ukrainę do wojny. I pozorując rozmowy zastawił na Moskwę pułapkę. To naprawdę wygląda na dolewanie oliwy do ognia. Komisja Europejska przyjęła propozycję prezydenta Ukrainy Zełenskiego i zwołała szczyt UE w Kijowie na początku przyszłego miesiąca, przede wszystkim w celu omówienia dalszej pomocy dla Ukrainy. Głównym tematem będzie skala wsparcia wojskowego, stworzenie zaplecza finansowego dla odbudowy.
Ambitne plany, ponieważ odbudowa wymaga przede wszystkim pokoju, którego choćby nie ma na horyzoncie. Wysocy rangą urzędnicy UE nie przejmują się ani przez chwilę tym, iż Moskwa przygotowuje w tej chwili ofensywę na większą skalę przeciwko Kijowowi, mogą myśleć, iż szczęście sprzyja odważnym. To nie odwaga, ale prowokacja, która czyni osiągnięcie pokoju jeszcze bardziej beznadziejnym, ponieważ Kreml uzyskuje dowody na to, iż atak na Ukrainę był uzasadniony z jego punktu widzenia.
Dlaczego? Władimir Putin wyjaśnił wiele lat temu na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, dlaczego Ukraina powinna należeć do rosyjskiej strefy interesów z powodów historycznych, kulturowych i językowych. Oczywiście można zapytać, na jakiej podstawie wielkie mocarstwo chce stworzyć dla siebie sferę interesów? Ale trzeba też zadać hipotetyczne pytanie: co powiedziałby Waszyngton, gdyby Meksyk powoli zaczął „prześlizgiwać się” na drugą stronę? Z pewnością by na to nie pozwolił, na coś takiego nigdy nie pozwoliłoby wielkie mocarstwo. Sąsiad nie powinien być jego wrogiem.
I tak się stało. Pojawiła się jednak iskierka nadziei, iż po próbie oderwania Donbasu, zamieszkanego w przeważającej mierze przez Rosjan, co ludność rosyjskojęzyczna chciała osiągnąć poprzez walkę zbrojną, strony zasiądą jednak do stołu negocjacyjnego i dojdzie do pokojowego rozwiązania.
Jednak nadzieje na to były płonne, ponieważ w 2014 roku Stany Zjednoczone, za „ledwo” pięć miliardów dolarów, zorganizowały zamach stanu w Kijowie i obaliły legalnie wybranego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza. Tylko dlatego, iż odmówił podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską i zaczął zbliżać się w kierunku Moskwy. A jego następca, Petro Poroszenko, zrobił zwrot o 180 stopni, ponieważ był gotów zapisać choćby w ukraińskiej konstytucji, iż jego kraj stanie się członkiem NATO i UE.
Porozumienie zawarte między nieżyjącym już sowieckim przywódcą Michaiłem Gorbaczowem a ówczesnym prezydentem USA Georgem Bushem jest dziś dość dobrze znane: Związek Radziecki nie będzie ingerował w zmiany społeczne w Europie Wschodniej, w zamian Stany Zjednoczone nie przesuną infrastruktury wojskowej NATO ani milimetra na wschód. Umowa nie wygasła choćby po połączeniu dwóch państw niemieckich. To prezydent USA Bill Clinton złamał zwyczajowe prawo, iż każdy następny lokator Białego Domu dotrzymuje obietnic swoich poprzedników. w tej chwili cała Europa Wschodnia i trzy byłe radzieckie republiki bałtyckie są członkami NATO.
Ale to nie wszystko, bo po zamachu stanu w 2014 roku, który obalił ukraińskiego prezydenta, Zachód zastawił pułapkę na Moskwę, co dopiero z opóźnieniem ona zauważyła. Pod wpływem silnych nacisków Zachodu pod koniec 2014 roku strony zasiadły do stołu negocjacyjnego w stolicy Białorusi i ostatecznie podpisały w Mińsku w lutym 2015 roku kilkakrotnie nowelizowane porozumienie. Zapisano tam, oprócz natychmiastowego zawieszenia broni, iż ukraińska armia oddzielona będzie od separatystycznych bojowników 30-kilometrową strefą buforową, wycofana będzie ciężka broń, uwolnieni zakładnicy i jeńcy wojenni. Jednak umowa była od początku skazana na niepowodzenie, ponieważ obejmowała postulat rozpoczęcia przez Kijów dialogu na temat przyszłego statusu obwodu donieckiego i ługańskiego (Donbasu) oraz przeprowadzenia reformy konstytucyjnej decentralizującej państwo, co oznaczałoby nadanie Donbasowi statusu autonomicznego.
Tych dwóch ostatnich warunków choćby nie rozpoczęto realizować. W tym czasie w Kijowie nacjonaliści, skrajna prawica, neofaszyści zdominowali scenę polityczną. Jednak na papierze umowa istniała, a jedynym pozytywnym rezultatem było to, iż chociaż walki zbrojne cały czas trwały, konflikt nie eskalował.
I to była pułapka Zachodu zastawiona na Rosję. Istniał rosyjsko-ukraiński „zamrożony” konflikt, którego rozwiązanie zapisano na papierze, ale w rzeczywistości sytuacja była coraz trudniejsza. Innymi słowy, Moskwa mogła sądzić, iż wynegocjowane przez Francję i Niemcy porozumienie mińskie będzie ostatecznie wystarczającą gwarancją dalszych negocjacji w celu osiągnięcia rozejmu i pokoju.
Minęło siedem lat od porozumienia z Mińska i pewnego dnia Kreml zorientował się, iż wspierana przez NATO agresywna armia ustawiła się wzdłuż zachodnich granic Rosji, mimo iż Ukraina nie jest członkiem zachodniego systemu obronnego. W tym czasie Zachód poważnie wyposażył ukraińską armię. Jeszcze przed wybuchem wojny Zełenski bezczelnie oświadczył: „Porozumienia mińskie nie istnieją!”.
Co się adekwatnie stało? „Zachód nie miał zamiaru przekonać Kijowa do przestrzegania porozumienia z Mińska. Zamiast tego celem było zyskanie czasu i wykorzystanie go do wzmocnienia ukraińskiej armii” – powiedziała była kanclerz Niemiec Angela Merkel w wywiadzie dla niemieckiej gazety „Die Zeit”. Oznacza to, iż już w 2015 roku Zachód postanowił sprowokować jakiś konflikt zbrojny w celu osłabienia Rosji. Zachód wykorzystał więc porozumienia mińskie nie do pojednania stron, ale do przygotowania Ukrainy do wojny z Rosją. Moskwa jednak, ufając w dobre intencje niemieckie polegające m.in. na współpracy gospodarczej, zareagowała z opóźnieniem na tę pułapkę.
Według Merkel porozumienia mińskie były udane pod jednym względem, ponieważ „Ukraina wykorzystała czas, aby stać się silniejszą, jak widzimy dzisiaj. Ukraina tamtych czasów nie jest dzisiejszą Ukrainą. Wtedy Putin mógłby łatwo wygrać. I bardzo wątpię, czy kraje NATO mogły zrobić tak wiele, jak dzisiaj, aby pomóc Kijowowi” – przekonywała Merkel.
Dla Moskwy formuła jest jasna: Zachodowi nie można ufać, więc trzeba go postawić przed faktem dokonanym. Nie było nic innego do zrobienia.
Kto więc rozpoczął tę wojnę?
Péter G. Fehér
Fot. Izviestia
„Za: „Magyar Hirlap”