Wielu przez cały czas zachodzi w głowę co takiego stało się w Rosji w dniach 23-24 czerwca, kiedy to formacja zbrojna Prigożyna, działająca na terenie Ukrainy, postanowiła nagle przeprowadzić operację militarną w samej Rosji i uczyniła to w sposób spektakularny, jednocześnie zajmując milionowe miasto Rostów nad Donem, oraz wyruszając w 800 kilometrowy rajd, którego celem miała być sama Moskwa.
My Polacy kawaleryjską fantazję cenić umiemy, przeto nie bez podziwu obserwowałem poczynania kolumn „Grupy Wagnera”.
Na dodatek cała sprawa wydaje się być efektem na poły prywatnego sporu między Prigożynem, a kierownictwem resortu obrony Federacji Rosyjskiej, w osobach Siergieja Szojgu i Walerija Gierasimowa.
Ponieważ Prigożynowi nie udało się schwytać Szojgu i Gierasimowa w Rostowie, skąd mieli oni uciec śmigłowcem, przeto, zgodnie z logiką, chciał ich dopaść w samej Moskwie, w siedzibie ich ministerstwa. Ale Rosja to duży kraj, więc pewnie Prigożyn uświadomił sobie, iż mogą oni uciec jeszcze dalej, do Sankt Petersburga, albo i na Kamczatkę, i w końcu zdecydował się ściągania ich poniechać i zgodzić się przyjąć wynegocjowane warunki zakończenia swojego „marszu sprawiedliwości”.
O samej istocie i znaczeniu „Grupy Wagnera” Prigożyna pisałem już wcześniej i nie będę się powtarzał. Warto zaś, opierając się na nowych informacjach, postarać się o dotarcie do rzeczywistych przyczyn konfliktu Prigożyna z ministrem Szojgu. Według Prigożyna, miało to być niewystarczające zaopatrywanie jego walczących oddziałów w amunicję artyleryjską, której brak miał, z kolei, powodować zwiększone straty wśród, nacierających na ukraińskie umocnienia, bojowników Wagnera.
Dla mnie jednak, ta prezentowana przez Prigożyna, wrażliwość na los jego bojowników, nie wydaje się szczególnie wiarygodna i należy przypuszczać, iż rzeczywista przyczyna leżała gdzie indziej.
Otóż, jak nie można się zorientować co do istoty konfliktu, to prawdopodobnie chodzić może o pieniądze, i to wielkie pieniądze.
Według przedstawionych, przez władze rosyjskie, informacji, spółki Jewgienija Prigożyna, w tym i „Grupa Wagnera”, otrzymały od państwa rosyjskiego łącznie 1,7 bln rubli. Według obecnego kursu jest to prawie 19 mld dolarów, a ponieważ transfery miała miejsce przez kilka lat, gdy kurs rubla był zdecydowanie wyższy niż obecnie, zatem faktyczna wartość tych transferów istotnie przewyższyła 20 mld dolarów – kwotę astronomiczną.
Była ona na tyle duża, że, w obecnych trudnych czasach, wielu moskiewskich oligarchów z kręgów władzy, w tym sam minister Siergiej Szojgu, zapragnęli to przejąć, wyobrażając sobie, iż to nic takiego stworzyć podobną organizację militarną jak „Grupa Wagnera”, lub też wprost przejąć jego interesy, a wraz z nimi olbrzymie wypłaty z Kremla.
I tak też to miało wyglądać; członkowie „Grupy Wagnera” mieli podpisywać indywidualne kontrakty z ministerstwem, zaś cała struktura zostać zlikwidowana i zaprzestać działalności w Rosji od 1 lipca.
I to też było faktyczną przyczyną owego buntu Prigożyna i jego rady dowódców, którzy nie chcieli się zgodzić na likwidację całej struktury i odcięcie od strumienia rządowych pieniędzy.
Celem zaś całej akcji było wynegocjowanie dla siebie nowych, lepszych warunków tej zmiany i wszystko wskazuje, iż faktycznie Prigożyn to osiągnął, a jeszcze dodatkowo zapewnił sobie pełną bezkarność, zaś strącenie kilku rządowych śmigłowców i jednego samolotu to, przy tym, tylko pewien mało istotny detal. Ot zwyczajnie: gdzie drwa rąbią tam wióry lecą.
Wygląda też na to, iż dzisiejsza Rosja przypomina bardziej kraj przednowoczesny, gdzie potężni oligarchowie walczą miedzy sobą o pieniądze i wpływy, nie przejmując się za bardzo formalnym władcą, Putinem, który kilka może, a jeszcze mniej jakimś, formalnie tylko istniejącym, prawem, które może dotykać boleśnie maluczkich, ale w żadnym razie nie oligarchów.
Tam zawsze buldogi walczyły pod dywanem, jednak tym razem wypadły na światło dzienne i wszyscy to zobaczyli, a poniektórzy mocno się zdziwili i przestraszyli.
Jakie będą następstwa tych zdarzeń dla Rosji? Nie należy się spodziewać niczego szczególnego. Bunty i wszelkiego rodzaju, skuteczne i nieskuteczne, próby przejęcia władzy mają w Rosji długą i bogatą historię i wydają się stanowić immanentny element funkcjonowania systemu władzy w tym kraju. Tylko od roku 1991 miały tam miejsce cztery takie próby: pucz w roku 1991, wydarzenia w roku 1993, zakończone rozstrzelaniem Białego Domu w Moskwie, mało znana próba zbrojnego marszu na Moskwę generała Lwa Rochlina w roku 1997 oraz obecny „marsz sprawiedliwości” Prigożyna.
Możliwe, iż te wydarzenia większą ekscytację wywołują poza Rosją, niż w samej Rosji. Nie znaczy to jednak, iż i w samej Rosji nie będzie poważniejszych następstw. Takie nastąpią, ale prawdopodobnie ograniczą się do zmian konfiguracji w najwyższych kręgach władzy.
Zapewne też myliłby się ten, kto uznałby, iż w rozgrywce między Szojgu a Prigożynem, ten ostatni zwyciężył i jego pozycja ulegnie wzmocnieniu.
Tak nie będzie, już choćby dlatego, iż nieudolność Szojgu, który nie tylko, iż nie potrafi wygrać wojny na Ukrainie, to jeszcze nie zdołał powstrzymać narastania konfliktu z Prigożinem, co skutkowało zbrojnym buntem, w którego opanowanie musiał się zaangażować sam Putin, co naocznie pokazało miałkość całego systemu władzy.
Zmiana na stanowisku ministra obrony nie nastąpi jednak szybko, żeby nie stwarzać wrażenia, iż Prigożyn miał rację, ale ta zmiana nastąpić musi.
Zresztą Putin już od dłuższego czasu sygnalizuje brak akceptacji dla Szojgu i publicznie okazuje mu niełaskę, czego wyrazem była całkiem niedawna scena, kiedy to, natknąwszy się na niego, podczas odwiedzin rannych żołnierzy w szpitalu klinicznym w Moskwie, choćby się z nim nie przywitał i odwrócił się do niego tyłem.
Nawiązując do metod analizy, stosowanych w czasach sowieckich, przez tzw. kremlinologów, można przyjąć, iż to zdarzenie ewidentnie pokazuje obniżenie statusu Szojgu w hierarchii władzy.
To zresztą nie jest odosobniony przypadek. Już od dłuższego czasu można zaobserwować pewien powtarzający się schemat związany z obecnością Szojgu na spotkaniach organizowanych na Kremlu, gdzie on, jako minister, uczestniczy.
Otóż, we wszystkich tego rodzaju spotkaniach, Szojgu występuje w cywilnym ubraniu, choć przecież wiadomo jak wielką wagę przywiązuje on do swego uniformu generała armii z gwiazdą orderu Bohatera Rosji. Widać Putin, w sposób kategoryczny, musiał mu zakomunikować, iż na spotkaniach gdzie jest obecny także on, Szojgu ma występować wyłącznie w cywilnym ubraniu i bez żadnych orderów. Na wspomnianej powyżej uroczystości w klinice, Szojgu próbował złamać ten zakaz i został, w efekcie, przez Putina publicznie mocno upokorzony.
Kremlinologia to interesujące zajęcie, jednak pora także odnieść się do sprawy znaczenia tych wydarzeń dla Polski i jej otoczenia.
Wiele niepokoju wzbudziła wiadomość, iż Prigożyn i jego bojownicy mają znaleźć się w obozach polowych na Białorusi. Odezwało się wiele alarmujących głosów, iż może stanowić to wielkie zagrożenie dla bezpieczeństwa polskiej granicy z Białorusią, która i bez tego jest bardzo wrażliwym miejscem.
W najbliższym czasie jednak najbardziej zaniepokojone muszą być władze litewskie, gdyż w Wilnie, za parę dni, rozpocznie się Szczyt NATO, czyli zgromadzenie przywódców wszystkich państw NATO, łącznie z prezydentem Bidenem.
Tymczasem nieopodal, tuż za granicą, ma instalować się grupa zbrojna, która niedawno samodzielnie zajęła dwa milionowe rosyjskie miasta i przeprowadziła prawie 800 kilometrowy rajd na Moskwę.
Spójrzmy, jak w tym kontekście wygląda położenie Wilna i problem zapewnienia bezpieczeństwa zbliżającego się Szczytu NATO.
Samo Wilno leży w odległości tylko trzydziestu kilku kilometrów od białoruskiej granicy. Na dodatek od tej granicy prowadzi kilka dróg, które koncentrycznie zbiegają się w Wilnie.
W takich warunkach, biorąc pod uwagę pokazane zdolności „Grupy Wagnera”, wykonanie rajdu od granicy białoruskiej na Wilno, z opanowaniem portu lotniczego, który jest po drodze, nie wydaje się zadaniem szczególnie trudnym.
Pamiętajmy, iż Wilno jest zdecydowanie mniejszym miastem od Rostowa i Woroneża, z których każde liczy ponad milion mieszkańców, a z zajęciem ich kolumny „Grupy Wagnera” nie miały trudności.
Wobec powyższego, gdyby zanotowano, podczas trwania Szczytu NATO, jakiekolwiek niebezpieczne zdarzenia na granicy Litwy i Białorusi, do której to granicy można dość łatwo skrycie podejść z uwagi na duże kompleksy leśne, to czas pozostały na ewentualną bezpieczną ewakuację przywódców biorących udział w Szczycie, należałoby liczyć bardziej w minutach, niż godzinach.
Ocenę zwiększonego ryzyka dla Szczytu, związanego z możliwą obecnością „Grupy Wagnera” na Białorusi, prawdopodobnie wykonano i efektem tego była decyzja o wysłaniu, przez Polskę na Litwę, kontyngentu wojskowego, złożonego z 75 żołnierzy sił specjalnych i pracowników wraz z trzema śmigłowcami.
Nie wydaje się to dużo, zważywszy, iż tylko podczas rajdu na Moskwę siły Prigożyna zestrzeliły sześć śmigłowców i jeden samolot rosyjskich sił federalnych. Takie obawy są chyba bardziej powszechne, gdyż w sobotę podano wiadomość, iż w ramach akcji „Bezpieczne Podlasie” 1000 żołnierzy WP i 200 jednostek sprzętu przemieszcza się na wschód kraju.
To nasze duże zaangażowanie w zapewnienie bezpieczeństwa Szczytu NATO w Wilnie, pewnie oczekiwane przez naszych partnerów, budzić jednak musi pewne zdziwienie, gdyż to Niemcy są państwem ramowym dla sił NATO na Litwie, i to Niemcy, wraz z siłami litewskimi, powinny, przede wszystkim, zadbać o bezpieczeństwo Szczytu NATO w Wilnie.
Tymczasem tego rodzaju realnych działań niemieckich nie widać, za to dyskontują oni swoje polityczne wpływy na Litwie, i kilka dni temu Niemcy podpisały z Litwą specjalną umowę dotyczącą zasad przebywania sił zbrojnych obu państw na swoich terytoriach. Ma to być podstawa do stacjonowania, w odległej przyszłości, całej niemieckiej brygady na Litwie.
Ponadto rząd Litwy największe zakupy broni dokonuje w Niemczech. Chodzi o dostawy bojowych wozów piechoty Vilkas i samobieżnych haubic PzH 2000.
Okazuje się, iż tu głównym partnerem i sojusznikiem Litwy są Niemcy, ale jak chodzi o zabezpieczenie prestiżowej, dla władz litewskich, imprezy, to mają to zapewnić Polacy. Zaś w podzięce za to, władze litewskie przez cały czas pewnie nie będą ustawać w likwidacji szkół mniejszości polskiej na Litwie.
Może byłaby wreszcie pora się zastanowić nad zmianą tego dziwnego paradygmatu funkcjonowania naszych relacji z innymi państwami, gdzie tak często dajemy się wykorzystywać bez dbania o własne interesy. Może już tego wystarczy?
Stanisław Lewicki