Lewicka: Coalition politics like a bulldog fight under the carpet? They have already eaten it and are biting each another in public

natemat.pl 3 hours ago
Rząd koalicyjny z definicji skazany jest na pewien rodzaj napięć, wynikający tylko i wyłącznie z faktu, iż składa się z różnych – mniej lub bardziej pasujących do siebie – partii. Ugrupowania te mają swoje szefostwo, tradycję, elektorat i program. Oraz cele, które nie muszą być celami partnerów, a choćby mogą być z nimi w sprzeczności. Taki stan rzeczy prowokuje do przeciągania liny – kto przejmie więcej władzy w państwie albo kto przeforsuje więcej swoich pomysłów i rozwiązań. Im bliżej wyborów, tym silniejsze są emocje między partnerami w koalicji rządowej, ktoś stawia sprawę na ostrzu noża, ktoś się ucieka do politycznego szantażu, ktoś wreszcie dezerteruje, widzieliśmy w III RP niejedną taką dezintegrację koalicji na ostatniej prostej, wynikającą głównie z obawy o własny wynik wyborczy poszczególnych frakcji. To jednak przepis na katastrofę. Dlaczego? Już tłumaczę.


Rząd koalicyjny z definicji skazany jest na pewien rodzaj napięć, wynikający tylko i wyłącznie z faktu, iż składa się z różnych – mniej lub bardziej pasujących do siebie – partii.

Ugrupowania te mają swoje szefostwo, tradycję, elektorat i program. Oraz cele, które nie muszą być celami partnerów, a choćby mogą być z nimi w sprzeczności. Taki stan rzeczy prowokuje do przeciągania liny – kto przejmie więcej władzy w państwie albo kto przeforsuje więcej swoich pomysłów i rozwiązań.

Im bliżej wyborów, tym silniejsze są emocje między partnerami, ktoś stawia sprawę na ostrzu noża, ktoś się ucieka do politycznego szantażu, ktoś wreszcie dezerteruje, widzieliśmy w III RP niejedną taką dezintegrację koalicji na ostatniej prostej, wynikającą głównie z obawy o własny wynik wyborczy poszczególnych frakcji.

Utworzenie koalicji rządowej po ostatnich wyborach parlamentarnych było koniecznością, jeżeli partie demokratyczne chciały odebrać pierwszemu na mecie PiS władzę. Głosy wyborców rozproszyły się na trzy podmioty, także zresztą koalicyjne.

Jedna z tych "mniejszych" koalicji już nie istnieje – Partia Razem nie weszła do rządu, a jesienią wyszła też z klubu parlamentarnego Nowej Lewicy i w tej chwili jest opozycją wobec gabinetu Donalda Tuska, obok PiS i Konfederacji.

Druga "mniejsza" koalicja, Trzecia Droga, wydaje się już być bytem fasadowym, dokonującym swego żywota. Jej twórcy byli motywowani wyłącznie lękiem o wynik wyborczy – gdyby PSL i PL2050 wystartowały samodzielnie, mógłby się pojawić kłopot z przekroczeniem przez nie progu, a choćby jeśli, to system przeliczania głosów na mandaty, premiujący koalicje, dałby im osobno mniej posłów niż ostatecznie wprowadzili razem.

Strach to trwałe spoiwo


I wciąż w tym przypadku działa. To obawy Władysława Kosiniaka-Kamysza przed kolejną, wstydliwą porażką własną lub innego ludowca, bo wybory prezydenckie nie są sztandarową konkurencją PSL, trzymają go przy Hołowni. Bo lider Polski 2050 to ryzyko wziął na siebie i – jeżeli obecne sondaże zmaterializują się przy urnie – zaliczy słaby, jednocyfrowy wynik i będzie miał problem z utrzymaniem spoistości swojej młodej, nieokrzepłej jeszcze oraz niezakorzenionej w terenie partii.

Wielce prawdopodobny jest koniec Trzeciej Drogi jeszcze latem tego roku. Wskazują na to obecne konflikty w jej łonie. Gdy PL2050 postuluje obowiązkowe badania okresowe dla myśliwych, to PSL głosuje za odrzuceniem tego projektu w pierwszym czytaniu, a wcześniej głośno i wyraźnie wyraża dla tego rozwiązania swoją dezaprobatę.

To jeden tylko przykład z ostatnich dni. Ten protokół rozbieżności jest coraz grubszy, a wspólnego mianownika nie ma. Także kuluarowe wypowiedzi polityków obu formacji o sobie nawzajem świadczą o narastającym kryzysie i rozchodzących się drogach.

Najwięcej jednak napięć jest na linii największy aktor, Koalicja Obywatelska a mniejsi partnerzy z rządu. Modelowym przykładem jest zawstydzająca kłótnia o edukację zdrowotną, przedmiot, który od przyszłego roku szkolnego miał być obowiązkowym. Od wielu miesięcy (podstawę programową ogłoszono w październiku) prace nad nim prowadził MEN i Barbara Nowacka.

Kontrowersje i wątpliwości nie zostały wyjaśnione w trakcie konsultacji międzyrządowych, tylko – za sprawą ludowców – doprowadziły do publicznej awantury i upokorzenia Nowackiej (broniła obligatoryjności przedmiotu, a po sprzeciwie ludowców i deklaracji premiera, iż "lepsza dobrowolność niż przymus", musiała połknąć własny język). Nowacką wspierała lewica, stąd i ona musiała przełknąć gorycz porażki, a PL2050 próbowała ustawić się gdzieś pośrodku.

Nie ma dnia, by koalicjanci nie recenzowali się nawzajem, nie wyzłośliwiali się w mediach społecznościowych, nie zgłaszali weta czy nie dystansowali się od siebie – wręcz na tym głównie polega ich polityka komunikacyjna, coś w stylu: "proszę pamiętać, iż ja byłem przeciw".

Rozpoczęta w minionym tygodniu oficjalnie kampania wyborcza tylko to podbija – Szymon Hołownia prawdopodobnie przez cały czas będzie udawał polityka opozycji, recenzującego obcy rząd, a Magdalena Biejat, mimo wzięcia na sztandary głównie spraw socjalnych, będzie musiała w końcu upomnieć się o aborcję i związki partnerskie.

Wszyscy troje walczą o niemal ten sam kawałek tortu – im mniejszy kawałek przypadnie jednemu, tym dla drugiego szansa na dwa kęsy więcej. Zatem nie będzie sentymentów, z oczywistą szkodą dla wizerunku rządu i sejmowej większości. Ale też relacji międzyludzkich – niby wszyscy wiedzą, jaka jest polityczna logika, ale niesmak pozostaje, gdy wciąż jedni próbują postawić pod ścianą drugich. Nie lepiej zresztą wygląda sytuacja w terenie, o czym opowiadał mi jeden z liderów – na poziomie powiatów i województw partie rywalizują ze sobą na śmierć i życie.

Przy okazji rocznicowych podsumowań, obserwatorzy zwracali uwagę na lepiszcze – jest nim Jarosław Kaczyński i widmo zemsty, jaką PiS planuje, a choćby publicznie zapowiada. Wracamy więc do strachu. Tak, to KO, NL i TD trzyma w kupie. Ale nie zawsze udaje się kontrolować sytuację, stąd dalsze mnożenie nieporozumień oraz niechęci może w końcu zyskać własną dynamikę i wbrew zdrowemu rozsądkowi oraz pragmatycznym interesom doprowadzić do dezintegracji obecnego obozu władzy.

Wszak polityka to ludzie, a ludzie to emocje, często irracjonalne. Skłóconych koalicjantów mogą też ukarać wyborcy, bo nie znoszą, kiedy politycy zajmują się sami sobą, a tak są interpretowane konflikty na szczycie.

Wreszcie, nieustanne szachowanie siebie nawzajem, doprowadzi do tego, iż niczego nie będzie, prócz bieżącego administrowania sprawami państwa, czego obywatele nie zauważają, czekając na efekt w postaci faktycznej zmiany rzeczywistości i realizację obietnic.

Politykę koalicyjną często opisuje się jako walkę buldogów pod dywanem. Otóż w przypadku tego rządu buldogi już dawno zeżarły dywan, a teraz gryzą się publicznie. Nie wiem, czy w ferworze tej wewnętrznej wojny dostrzegają, iż od lipca ten rząd ma więcej przeciwników niż zwolenników (CBOS), a według najnowszych sondaży, gdyby do wyborów parlamentarnych doszło teraz, to Polską nie rządziliby oni, tylko koalicja PiS-u i Konfederacji.

Sygnały ostrzegawcze są wyraźne. Trzeba je tylko potraktować poważnie. Albo robić tak, jak do tej pory. Ale takiej strategii raczej niepisany jest sukces.

Read Entire Article