„Przywódca zawsze równany z glebą”
Podnośmy, nie równajmy z glebą
Postać Lecha Wałęsy trzeba przypominać. Dobrze więc, iż w „Angorze” nr 40 ukazał się wywiad z byłym prezydentem pod jakże znamiennym tytułem: Przywódca zawsze równany z glebą, a jeszcze lepiej, iż tygodnik umówił się na następną taką rozmowę za trzy lata, kiedy legendarny przywódca „Solidarności” będzie miał prawie 85 lat. Po lekturze wywiadu odnoszę bowiem wrażenie, iż Wałęsa jest jak wino – im starszy, tym lepszy. Lecha Wałęsy nie spotkałem nigdy osobiście. Głównie dlatego, iż jakoś o to szczególnie nie zabiegałem. Nie liczę – co zrozumiałe – sytuacji, gdy byłem uczestnikiem zgromadzeń, w których – najczęściej gdzieś w prezydium, czyli daleko – Wałęsa był i przemawiał.
Kiedy się w 1980 roku pojawił na polskiej scenie (wtedy jeszcze chyba nie mówiło się, iż na scenie politycznej), budził we mnie mieszane uczucia. Jak wielu innych, nie wierzyłem, iż system socjalistyczny jest do rozmontowania. Wprawdzie w gronie znajomych pokazywało się przykłady absurdów i często padało pytanie: „kiedy to wszystko padnie?”, ale jakoś bez wiary, iż za naszego życia. To „padnięcie” określano wprawdzie inaczej, ale nikt by tego nie puścił w druku. Okazało się, iż byliśmy małej wiary. Wałęsa wierzył, a ja dziś jestem przekonany, iż zgodnie z tą wiarą konsekwentnie postępował. choćby w najbliższej rodzinie różniliśmy się kiedyś bardzo podejściem do Wałęsy jako człowieka. Wielu z moich bliskich uważało, iż to „dobry człowiek”, bo nosi wizerunek Matki Boskiej w klapie.
Dla mnie był to raczej argument w drugą stronę: manifestacyjna religijność nigdy nie miała w moim przekonaniu waloru autentycznej wiary i przestrzegania Dekalogu. Mimo iż byłem młodym człowiekiem (jestem młodszy od Wałęsy o kilka lat), doświadczyłem wcześniej postaw i zachowań ludzi niegodnych noszenia ostentacyjnie chrześcijańskich atrybutów wiary: medalików, różańców, obrazków. Do tego worka wrzucałem też Wałęsę. Dla mnie ta jego klapa z obrazkiem była może nie tyle śmieszna, ile niewiarygodna. On coś chciał tym zademonstrować. To jasne. I do wielu to przemawiało, choć nie do mnie. Z drugiej strony Wałęsa był fenomenem. Stale pokazywano jego lapsusy językowe, jego przekonanie o własnej wyjątkowości i przypisywanie sobie wszystkich zasług, czasem także brak obycia. A sława Wałęsy, szczególnie za granicą, stale rosła. Nie mogli wymówić tego nazwiska, a jednak je choćby honorowali.
Od Pokojowej Nagrody Nobla, poprzez doktoraty h.c. i inne tytuły, do nazw ulic. Skoro o ulicach mowa, to taka mała dygresja charakteryzująca osobowość Wałęsy. W San Francisco widziałem ulicę Lecha Wałęsy. Wprawdzie nie była to jakaś imponująca arteria, ale maleńka uliczka, choć blisko ratusza. Imię przywódcy „Solidarności” nosiła od 1986 roku. Zrobiłem pamiątkowe zdjęcie na tle tabliczki. Niestety, kilka lat temu dowiedziałem się, iż „odebrano” Wałęsie tę ulicę – podobno za jakąś wypowiedź na temat osób LGBT, bo miasto jest uważane za bardzo tolerancyjne pod tym względem. Ulicę przemianowano „po złości” i nadano imię amerykańskiego działacza homoseksualnego.
Taki jest Wałęsa – mówi, co myśli. Kiedy pojawiły się głosy o współpracy Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa, jakoś nie miałem wątpliwości. Tamten system łamał wszystkich, choć na różne sposoby. Kiedy więc zaczęto opowieści o Lechu Wałęsie jako „Bolku”, podejrzewałem, iż są one prawdziwe. Niepotrzebnie Wałęsa tracił siły, a przy tym jeszcze w większym stopniu wiarygodność, gdy tym doniesieniom zaprzeczał, wikłał się w polityczne rozgrywki i procesy sądowe. Znam takich, którzy się przyznali i nic złego z tego powodu ich nie spotkało. Przecież żyło i żyje wśród nas wielu ludzi, którzy w SB choćby pracowali. Czy z tego powodu ktoś ich kamienował? Taki był wtedy system. Dziś bardzo bym chciał spotkać Lecha Wałęsę osobiście, choć wiem, iż to trudne. Musi mi zatem wystarczyć autograf byłego prezydenta na okładce wydawnictwa Leaders Banku Światowego z roku 1994, który to autograf zdobyłem bez problemów drogą korespondencyjną. A teraz jeszcze o tytule wywiadu. Nie jestem w stanie potwierdzić, iż jako społeczeństwo zawsze przywódcę równamy z glebą, ale z pewnością zawsze są tacy, którzy próbują to robić. Niektórzy, i to jest szczególnie obrzydliwe, robią to po to, by podkreś lić swoje zasługi. No, czasem brata bliźniaka. ANDRZEJ ZAWADZKI
Kto do podziału tortu?
Po każdorazowej zmianie władzy w firmach zależnych od zwycięzcy oglądamy kadrowe trzęsienie kadr. Kto wygrywa – bierze wszystko, konsumuje tort. I na tym tle dochodzi do ostrych sporów. Przegrani prezesi i ich zaplecze z polityczną opozycją na czele takie postępowanie nazywają kadrowym wymiataniem, natomiast zwycięzcy, pamiętający hurrra prezesa Kaczyńskiego – obwieszczają: Teraz, k…, my! Ostatnio byliśmy świadkami wrzawy po zmianach kadrowych w Totalizatorze Sportowym. Następne awantury wybuchną lada chwila. Czy można ich uniknąć?
Teoretycznie tak, o ile kierownicze stanowiska obejmą zwycięzcy konkursów niezależnie od reprezentowanej partii. Jednak znowu „ale”. Otóż rządzący odpowiadają, iż nie po to wygrali wybory i nie po to elektorat im zaufał, żeby obsadzali „obcymi” (czytaj tymi z opozycji) Orlen, Eneę czy np. elektrownie. Bo kto zaręczy – myślą ci z rządu – iż pisowiec nie dopuści się dywersji, bo po głowie krąży mu przesłanie z Nowogrodzkiej, iż im gorzej, tym lepiej? Z kontrowersyjnym obsadzaniem spółek Skarbu Państwa mieliśmy do czynienia choćby w Orlenie, gdzie prezes wszystkich prezesów na czele największej spółki Skarbu Państwa posadził Daniela Obajtka, wójta Pcimia, człowieka bez kompetencji i wykształcenia, wcześniej karanego sądownie, ale za to w 100 proc. posłusznego.
Obliczanie szkód i faktów naruszeń prawa, jakich dopuścił się Obajtek, trwa, ale Kaczyński już go wyposażył w fotel europarlamentarzysty, by ten pozostał bezkarny. Ten z kolei zrewanżował się wpłatą 100 tys. zł na partię przekrętów przedwyborczych i zapowiedział, iż zapłaci także należność za prezesa Kaczyńskiego. Dzisiaj wyborca zwycięskiej koalicji oczekuje jak najszybszego pozbawienia immunitetu nie tylko Obajtka, ale także Kamińskiego i Wąsika. Praworządna Polska wręcz domaga się osądzenia ich – przestępców z krwi i kości, do cna zepsutych! Niech posiedzą tam, gdzie bezprawiem i oszustwami wymościli sobie gniazdka. Tak jak były wiceminister Romanowski, jak cwaniacy Szopa i pan K. z Londynu. Kiedy budzę się rano i słyszę o kolejnych zatrzymaniach pisowskich przestępców, robi się lżej na duszy i patrzę raźniej w przyszłość. Może w końcu w naszej ojczyźnie zapanuje prawo i sprawiedliwość, a pisowscy uzurpatorzy tej nazwy znikną raz na zawsze? Pozdrawiam oczekujących na sprawiedliwość HENRYK KIN z Białegostoku
Kółko graniaste
Poraziła mnie informacja o kolejnej niepotrzebnej śmierci. Tym razem 16-letnia Julia z Lubina odebrała sobie życie z powodu pięcioletniego (!) hejtu rówieśników w trzech szkołach. Żal. Zgrozą bije fakt, iż do tragedii przyczynili się, według mnie, głównie dorośli figuranci na stanowiskach magistrów dydaktyki i psychologii oraz stróże prawa. Kartofle w polu zbierać tym, którzy zbywali rodziców Julii, dobijających się do nich po pomoc z problemem córki. Ci spośród dyrektorów szkół, wychowawców, pedagogów, psychologów, policjantów i sędziów, którzy wykazali się tumiwisizmem, powinni podać sobie ręce i wraz z rodzicami hejterów, tworząc krąg, zaśpiewać rymowankę z ich poziomu intelektualnego: „Kółko graniaste czworokanciaste…”.
Parlamentarzystom drepczącym od roku w kółku graniastym i oczekującym weny twórczej dedykuję drwinę ze strony zdegenerowanej młodzieży, bo to właśnie parlamentarzyści w cywilizowanym kraju doprowadzili do bezkarności prawnej, z której młodzi zabójcy słowem doskonale zdają sobie sprawę. Tak rzecze oto jedno hejterskie ścierwo ludzkie z Lubina (za WSJP PAN – osoba postępująca nieetycznie i zasługująca w związku z tym na potępienie): „Słuchaj, mamo, ja wygooglowałam i jedyne, co będzie, to to, iż przyjdzie pani kurator, pogrozi mi palcem i tak mi nic nie zrobią”.
Jak zachęcić posłów do przyspieszenia walki z bezkarnością w cywilizowanym kraju? Może kilka aktualnych haseł z transparentów: „Ani jednej (ofiary hejtu) więcej”; „Nigdy nie będziesz (ofiaro hejtu) szła sama”. Włączam wam licznik śmiertelnych ofiar hejtu, z terminem startu – sto dni po 15 października ub.r.! Mama 16-letniej Julii, Pani Monika, apelowała wraz z mężem do wszystkich osób dorosłych, rodziców, nauczycieli, pedagogów o tworzenie prawidłowych wzorców, wzbudzających empatię, szacunek do drugiego człowieka, o niebagatelizowanie zgłoszeń cierpienia dzieci. Prosiła młodzież o nieużywanie oręża, jakim jest raniące słowo, bo ono również zabija. Wspierajmy ten apel w miarę możliwości.
Moim zdaniem źródłem przypadków zarówno młodzieżowego hejtu, jak i dawnej fali w wojsku oraz grypsery więziennej była i jest tępota umysłowa ich twórców i współwykonawców. Powodem, co jasne, chęć dominacji nad osobą słabszą w celu jej poniżenia lub po prostu „dla beki”, czyli „dla jaj”. Podłożem jest małość intelektualna prowodyra, odwracającego uwagę od siebie, a kierującego ją na wyznaczony słabszy fizycznie i psychicznie obiekt ataku. Takie bydlę narzuca „ścieżkę zdrowia” ofierze i bezwolnym miernotom potakiwaczom, którzy godzą się na jej realizację w ramach „solidarności” grupy.
Domyślam się, iż wzorce dla grup, np. takich jak w Lubinie, tworzą „królowie” internetu – patoinfluencerzy promujący werbalnie chamstwo i rozbój oraz patostreamerzy, bezmózgie dranie, transmitujące w sieci wprowadzone w czyn działania przestępcze na słabszych, często kalekich ofiarach. Dodam, iż młodzież nie powinna brać również przykładu z wielu osób publicznych, celebrytów, tzw. influencerów łamiących prawo. Często taka bezkarna grupa, obserwowana jednak w social mediach, a zdziecinniała w przestępczych zachowaniach po alkoholu lub za kierownicą, staje się autorytetem dla podobnych sobie niezrównoważonych smarkaczy.
Daje się słyszeć echo z Lubina: „…przyjdzie pani (pro)kurator, pogrozi mi palcem i tak mi nic nie zrobią”. Dzięki niektórym influencer(k)om młodzi ludzie mogą być lepsi i mądrzejsi, ale przez patologiczną postawę celebrytów z kółka graniastego, będą tylko durniejsi. „Kółko nam się połamało, cztery grosze kosztowało, a my wszyscy bęc!”. JANUSZ G.
Coś tu… śmierdzi?
Podczas gdy dyskutowano, kto zawinił i co nie zadziałało, aby zmniejszyć skutki powodzi, młody rolnik ze wsi Grodzisk w Łódzkiem został ukarany za legalną chlewnię, którą wybudował w 2013 r., przejmując wcześniej gospodarstwo po rodzicach. Sąd Apelacyjny w Łodzi przychylił się do decyzji Sądu Okręgowego z 2023 r. Rolnik ma zapłacić 100 tys. zł kosztów sądowych i odszkodowań dwóm sąsiadom, którzy wnieśli przeciwko niemu pozew cywilny, choć jeden z nich – jak piszą miejscowi w sieci – wie z dzieciństwa, jakie zapachy wydzielają się z chlewni. Nie przeszkadzały im zapachy z chlewni, gdy się budowali, a chlewnia na 360 sztuk już funkcjonowała. No ale od czego są niedouczeni neosędziowie (to już wiadomo) w obu instancjach nakazujący rolnikowi „coś” zrobić. O tym niżej. Ci sąsiedzi ze wsi przenieśli się do miasta, tam im się chyba znudziło, kupili po sąsiedzku ziemię, odrolnili ją (ciekawe jak) i zbudowali domy. Oni i tysiące innych w kraju nie chcą słuchać piania kogutów o 4 rano, muczenia krów, kombajnów pracujących w dzień i w nocy, ani opryskiwaczy pracujących tylko nocą (wtedy są najlepsze warunki, ponieważ pszczoły nie cierpią).
No i oczywiście nie chcą chlewni, skąd docierają kwiki świnek i brzydkie zapachy. Rolnik nic złego nie zrobił, ale musi płacić, bo miastowi zapomnieli, kto zapełnia półki w sklepach, a potem garnki w domach. Jeden z tych neosędziów, albo sam, albo pod dyktando tychże sąsiadów (zakładam, iż zwolenników PiS) oprócz zasądzenia kary finansowej poinstruował, jakie ów rolnik ma zrobić „usprawnienia”. Oto tylko niektóre z nich. Ma on „unikać prowadzenia działalności w porach wieczornych i w dni wolne od pracy”. To w święta świnki też mają głodować i taplać się w odchodach? Ma również „mieszać gnojowicę w zbiorniku bezpośrednio przed jego opróżnieniem z jednoczesnym uwzględnieniem kierunku wiatru”. Wow! A jak będzie długo wiało nie tak, jak trzeba, to co?
Co więcej, ta „gnojowica ma być wywożona w dni bezwietrzne i niezwłocznie wymieszana z ziemią”. Słowem – czekaj rolniku, aż wiatru nie będzie. Najmij, zapłać komuś, kto od razu za rozlewającym gnojowicę po polu ma pojechać pługiem, kultywatorem lub talerzówką. A jak będzie w zimie, gdy spadnie śnieg i mróz skuje glebę, na którą nie można lać gnojowicy za dużo? Ma również „ograniczyć do koniecznego minimum zużycie wody używanej do mycia pomieszczeń inwentarskich”. Kuriozum.
No i ma jeszcze posadzić szpaler tui i ligustrów długości minimum 50 m i szerokości 3 – 4 m. Owszem. Można się z tego pośmiać, ale to ważny, bo pierwszy taki wyrok w Polsce. Chodzi o poczucie bezpieczeństwa prawnego, bo bez tego nikt nie będzie chciał inwestować w produkcję rolną. W sądach jest już kilkadziesiąt podobnych pozwów złożonych przez miastowych przeciwko rolnikom. Kiedy w 2019 r. sąd we Francji ukarał hodowcę bydła karą 8 tys. euro z podobnego pozwu, rząd gwałtownie wydał rozporządzenie chroniące producentów rolnych na terenach rolniczych. A jak ma być u nas? Izby rolnicze, wzorując się na Francji, domagają się od ministra rolnictwa obowiązku podpisywania zgody na prowadzenie produkcji rolnej od tych, którzy z miasta chcą się przenieść na wieś.
Słowem, chcesz mieszkać na wsi? Proszę bardzo, ale masz pod własnym nazwiskiem kupić ziemię i wytwarzać produkty rolne – jak się oczywiście na tym znasz i masz kwalifikacje. Co na to PSL? Dlaczego milczy? Aborcja ważniejsza? Tu nie trzeba ustawy. Trzeba ten nabrzmiewający od wielu lat wrzód jakoś w końcu przeciąć. Panie Piotrze Kołodziejczak, ma Pan pole do popisu, bo od jakiegoś czasu Pana nie widać. Chodzenie po marketach i sprawdzanie kodów kreskowych nie przystoi wiceministrowi rolnictwa. Nie czuje Pan tego, iż to „siara i obciach”, jak mówią młodzi? ZBIGNIEW
Jak zbijać polityczny kapitał na ludzkim nieszczęściu
To podstawowe motto władzy, która na szczęście już odeszła. Ludzie tamtej władzy robili tak po katastrofie smoleńskiej, w czasie pandemii koronawirusa, a teraz – w czasie katastrofalnej powodzi na południu Polski. Właśnie wystąpiło „sześciu wspaniałych” na konferencji prasowej, m.in. Fogiel, Bochenek i nieodzowny w takich przypadkach Błaszczak. Z jego przemowy wyraźnie wynikało, iż wszystkiemu jest winien Tusk. Że oni przez całe osiem lat nic innego nie robili, tylko budowali systemy przeciwpowodziowe, a ten podły Tusk wszystko zniweczył. prawdopodobnie robił to na polecenie Berlina, który jest przecież żywotnie zainteresowany zrujnowaniem naszego bogobojnego kraju i zamianą go w kraj parobków.
Biła od tego aparatczyka stuprocentowa pewność, iż gdyby oni dalej rządzili, to do takiej katastrofy nigdy by nie doszło. Udaliby się prawdopodobnie na Jasną Górę, zabierając ze sobą Rydzyka, żeby wspólnie prosić Matkę Boską o odparowanie nadmiaru wody, a najlepiej to o skierowanie fali powodziowej na Niemcy. Następnie udaliby się wszyscy na wały i włas nym ciałem zatykali w nim dziury. To wielce prawdopodobne, gdyż w żadnej innej partii nie ma tyle heroizmu, patriotyzmu i miłości do Polski, zwłaszcza do tej południowej. Kiedy słuchałem tego śmiesznego człowieczka, doszedłem do wniosku, iż więcej logiki można znaleźć w pierdzeniu kozy niż w jego pokrętnej przemowie. Żywioł to żywioł, nie ma takiego mądrego, który do końca przewidzi wszystko, co się może stać.
Ja natomiast nie zauważyłem, żeby premier Tusk wystąpił z inicjatywą stawiania w każdej gminie masztu z biało-czerwoną flagą z funduszu dla powodzian, jak niegdyś Morawiecki z funduszu COVID-19. Nie słyszałem, żeby na gwałt kupowano potrzebny sprzęt od handlarza bronią czy producenta odzieży. Dlatego tytuł mojego listu należałoby rozszerzyć również o kapitał finansowy. A do pisowskich dygnitarzy mam jedno przesłanie – w obliczu ludzkich nieszczęść lepiej byłoby, żebyście zamilkli i nie szerzyli swoich bezczelnych i kłamliwych oskarżeń. JACEK M.
Słup a sprawa polska
Kilka tygodni temu przeczytałam w „Angorze” list pani, która poza wieloma poważnymi sprawami, dokuczającymi nam w ojczyźnie, poruszyła jedną kwestię prywatną. jeżeli dobrze pamiętam, autorka listu postulowała, by pociąg, którym jeździ czasem na wypoczynek, wyjeżdżał z Łodzi pół godziny wcześniej, a wracał pół godziny później, co znacznie ułatwiłoby tej pani życie. Ośmielona tym przykładem pozwolę sobie napisać o sprawie, która nurtuje mnie, ale pewnie także tysiące innych osób, mianowicie o słupach i drutach energetycznych.
A dokładniej to o ich uciążliwości. Mam działkę położoną w bardzo atrakcyjnym miejscu podmiejskiego budownictwa jednorodzinnego. Jest uzbrojona i otoczona nowiutkimi domami, które całkiem niedawno zostały wybudowane. Natomiast moja nieruchomość jest niemal bezwartościowa, gdyż przebiegają nad nią przewody trakcji elektrycznej wysokiego, a może choćby bardzo wysokiego, napięcia. Druty są wysoko, choćby bardzo, ale to nie przeszkadza temu, by energetycy odmówili zgody na posadowienie na działce jakiegokolwiek obiektu. Czyli mam działkę, a tak naprawdę to należy ona do przedsiębiorstwa przesyłającego nią prąd.
Żadne próby odsprzedania nieruchomości temu zakładowi ani uzyskania od niego stosownego odszkodowania czy opłaty dzierżawy, także próby sądowe, nie przyniosły skutków. Oświadczono mi, iż linię pobudowano dawno, na podstawie specjalnego prawa „wywłaszczono” teren pod słupy i pod samą linię, więc nic mi się nie należy. Z tego wynika, iż jedyne „dobrodziejstwa” z tytułu jej posiadania to płacenie podatków za działkę gminie i za prąd zakładowi energetycznemu. Sądzę, iż osób w mojej sytuacji jest wiele.
Widzę, iż w niektórych przypadkach, gdy dotyczy to wybudowania na działce czegoś bardzo ważnego, przekłada się linię znad ziemi pod ziemię specjalnym kablem. W przypadku mojej działki i budowy zwykłego domu takie działanie nie ma żadnego uzasadnienia. Dlaczego to piszę i się żalę? Otóż dowiedziałam się, iż toczą się dyskusje o inwestycjach nad i pod gruntem, czyli o tak zwanej własności warstwowej. Może przy tej okazji uregulowano by również sprawę tysięcy działek zajętych bezumownie na linie przesyłowe i przyznano ustawowo ich właścicielom prawo do odszkodowania lub do czynszu dzierżawnego? ELA