W niedzielę w Wenezueli odbyło się referendum konsultacyjne dotyczącego statusu regionu Esequibo. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, iż region ten jest częścią terytorium sąsiedniej Gujany. A referendum dotyczyło sposobów przejęcia kontroli nad nim.
W ten oto sposób Caracas ponawia niemal tak stare jak dwa państwa roszczenia terytorialne, tworząc napięcia, które ze względu na (nie)równowagę sił mogą eskalować w stronę konfliktu zbrojnego. W czasach tak burzliwych jak obecne, a jednocześnie tak silnych współzależności, ewentualny konflikt zbrojny może mieć wpływ na sytuację w skali globalnej. Ale po kolei.
Często zapominamy, iż Ameryka Południowa jest, w tym jej podobieństwo do Afryki, kontynentem postkolonialnym. Różnica taka, iż dekolonizacja odbyła się na większości jej obszaru jeszcze w XIX w., a tubylcy zostali zdominowani biologicznie i kulturowo przez przybyszów (z Europy i Afryki) i ich potomków. Wenezuela to część dawnego imperium kolonialnego Hiszpanii. Gujana powstała natomiast z jedynej południowoamerykańskiej kolonii Imperium Brytyjskiego (nie licząc drobnicy: Trynidadu i Tobago oraz Falklandów/Malwinów). Wcześniej Esequibo było przedmiotem sporu między Hiszpanią, a powstałymi przeciw nim Niderlandom. Holendrom udało się zająć te obszary, ale jeszcze pod ich zwierzchnictwem zaczął się napływ kolonistów brytyjskich z kontrolowanych przez Londyn wysp karaibskich. Brytyjczycy czynili kilka podejść do opanowania kolonii i ostatecznie udało im się to w 1803 r., gdy skorzystali z panowania Napoleona nad metropolitalną Holandią. Holendrzy oficjalnie zatwierdzili cesję Esequibo i reszty gujańskich kolonii w 1814. Hiszpania nie zdążyła efektywnie przeciwdziałać, w tym czasie trwało już powstanie Simona Boliwara, które kładło podwaliny pod niepodległość Wenezueli. To państwo sukcesorskie nigdy nie uznało zachodniej granicy Gujany Brytyjskiej, tym bardziej, iż w połowie XIX w. w Esequibo odnaleziono złoża złota.
Czytaj także: Krystian Kamiński: Szczyt USA-Chiny
Spór doprowadził do powołania komisji arbitrażowej składającej się z dwóch Brytyjczyków, dwóch Amerykanów i jednego Rosjanina. Jej powołanie zostało wymuszone na Brytyjczykach przez potężniejące USA, które wtedy właśnie zaczęły egzekwować coraz natarczywiej imperialną doktrynę Monroe. Wspomniana komisja, pracująca zresztą na drugiej półkuli, w Paryżu, większością trzech głosów przeciwko dwóm zdecydowała w 1899 r. o przynależności 94 proc. powierzchni spornego regionu do Gujany Brytyjskiej. Przyznany obszar tworzy dziś około dwóch trzecich terytorium Gujany.
W kolejnym stuleciu, gdy Imperium Brytyjskie się rozpadało, Wenezuela ponowiła swoje pretensje. W 1966 r. w Genewie przedstawiciele Wenezueli, Wielkiej Brytanii i Gujany Brytyjskiej podpisali „Porozumienie w sprawie rozwiązania sporu dotyczącego granicy między Wenezuelą a Gujaną Brytyjską”. W dokumencie przewidziano utworzenie Komisji Mieszanej, która miała doprowadzić do nowego, zadowalającego obie strony rozstrzygnięcia sporu granicznego. Komisja jednak nie rozpoczęła działalności, gdyż Gujana, który uzyskała niepodległość pięć miesięcy po omawianym spotkaniu, uznała prawomocność decyzji z 1899 r. Wenezuela uznała, co prawda niepodległość Guajny, ale z zastrzeżeniem nie uznawania jej suwerenności nad Esequibo. Przez kolejne pół wieku Caracas podnosiło swoje roszczenia terytorialne z różną intensywnością. W 2015 r. nasiliło ją odkrycie przez ExxonMobil złóż ropy naftowej u wybrzeży spornego regionu.
Konfederacyjna Republika Gujany złożyła wniosek do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości o rozstrzygnięcie kwestii. Trybunał, daleki od ostatecznej decyzji, zdążył ustanowić środki tymczasowe nakazujące, by „Boliwariańska Republika Wenezueli powstrzymywała się od podejmowania jakichkolwiek działań, które zmieniałyby sytuację, która w tej chwili obowiązuje na terytorium spornym, w ramach której Konfederacyjna Republika Gujany administruje i sprawuje kontrolę nad tym obszarem”.
W ten sposób dotarliśmy do wenezuelskiego referendum przeprowadzonego w niedzielę. Składało się ono z pięciu pytań:
1. „Czy zgadzasz się na odrzucenie wszelkimi środkami i zgodnie z prawem nieuczciwego stanowiska wprowadzonego w orzeczeniu arbitrażowym z Paryża z 1899 r., które ma na celu pozbawienie nas naszej Gujany Esequiba?”
2. „Czy popierasz porozumienie genewskie z 1966 r. jako jedyny istotny instrument prawny umożliwiający osiągnięcie praktycznego i zadowalającego rozwiązania dla Wenezueli i Gujany w sprawie sporu wokół terytorium Gujany Esequiba?”
3. „Czy zgadzasz się z historycznym stanowiskiem Wenezueli, zgodnie z którym nie uznaje ona jurysdykcji Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w kwestii rozstrzygania sporu terytorialnego dotyczącego Gujany Esequiba?”
4. „Czy zgadzasz się, by wszelkimi środkami prawnymi sprzeciwić się żądaniu Gujany dotyczącemu jednostronnego dysponowania strefą morską do czasu wyznaczenia granic, nielegalnie i z naruszeniem prawa międzynarodowego?”
5. „Czy zgadzasz się na utworzenie stanu Gujana Esequiba i opracowanie przyspieszonego planu kompleksowej opieki nad obecną i przyszłą ludnością tego terytorium, który obejmuje m.in. nadanie obywatelstwa i dowodu osobistego? Wenezuela, zgodnie z Porozumieniem Genewskim i prawem międzynarodowym, w konsekwencji włączając ten stan na mapę terytorium Wenezueli?”
Wyniki: Pytanie nr 1 – 97,8 proc. na tak; nr 2 – 98,1 proc. na tak; nr 3 – 95,4 proc. na tak; nr 4 – 95,9 proc.; nr 5 – 95,9 proc. na tak.
Uczestniczyć w referendum miało, według państwowej komisji wyborczej, 10,5 mln obywateli. Opozycja kwestionowała tę liczbę, czy to dowodami anegdotycznymi, prezentując nagrania i zdjęcia pustych lokali do głosowania, czy poważniejszym argumentem skali emigracji ekonomicznej z Wenezueli mogącej sięgać nawet, według niej 8 mln, w państwie zamieszkanym oficjalnie przez około 30,5 mln ludzi. Część komentatorów zwraca jednak uwagę, iż przewodniczący Narodowej Komisji Wyborczej Elvis Amoroso powiedział o 10,5 mln „głosów”, co może oznaczać liczoną oddzielnie liczbę poszczególnych odpowiedzi oddanych na każde pytanie, a więc być może choćby pięciokrotnie mniejszą liczbę samych głosujących (jeśli przyjąć, iż wszyscy odpowiadali na wszystkie pytania).
Władze Wenezueli asekurowały się, zostawiając sobie wszelkie opcje otwarte, także odprężenia, bowiem referendum miało charakter niewiążący ale konsultacyjny. Niemniej, pytania choć odwołują się do „prawa” traktują je wybiórczo, jest w nich zawarta refutacja arbitrażu z 1899 r. i jurysdykcji MTS i otwarcie drogi do organizowania własnej administracji w spornym regionie.
Poza znaczeniem geopolitycznym i geoekonomicznym, kwestia może się obrócić na korzyść władz Wenezueli także na płaszczyźnie wewnątrzpolitycznej, pomagając wzmocnić legitymację i poparcie dla obozu prezydenta Nicolasa Maduro, bowiem także większość zwolenników opozycji uważa region Esequiba, za przynależny ich krajowi. Taką między innymi przesłanką kierowali się przywódca argentyńskiej junty Leopoldo Galtieri, gdy w 1982 r. próbował zrealizować zbrojnie roszczenia do Falklandów/Malwinów. Nie zrealizował, wojnę przegrał, w efekcie junta upadła. Maduro rozumie więc pewnie stawkę tej gry. Tyle, iż argentyńscy generałowie mierzyli się z jednym z potężniejszych militarnie państw świata, a rachunek potencjałów Wenezueli i Gujany wskazuje zdecydowanie na tę pierwszą. Wenezuela ma 20-30 mln mieszkańców. Gujana 816 tys. PKB Wenezueli to 99 mld dol., Gujany 16 mld dol. Wenezuela ma w końcu wszechstronne siły zbrojne wyposażone w ciężki sprzęt o liczebności ponad 100 tys., około 200 tys. sił paramilitarnych i licznych rezerwistów. Gujana dysponuje natomiast 4,6 tys. żołnierzy sił lądowych wyposażonych w kilkadziesiąt transporterów.
Według „The Telegraph” Wenezuelczycy przerzucili już cztery oddziały sił specjalnych pod granicę Gujany. Żołnierze ci są przygotowani do operowania na głębokim zapleczu przeciwnika. Zaznaczyć trzeba jednak, iż są to szczupłe siły. Wenezuelskie media eksploatowały też obraz ludzi, jak twierdziły mieszkańców Gujany, którzy na nagraniu wciągali na maszt wenezuelską flagę i śpiewali hymn Wenezueli.
Eskalacja konfliktu politycznego w militarny będzie mieć poważne implikacje. Przede wszystkim dla USA. Hegemonia na zachodniej półkuli, była przecież pierwszym i podstawowym krokiem do imperialnego status Stanów Zjednoczonych. Czy Waszyngton może sobie pozwolić na jednostronne zmiany terytorialne dokonywane na zachodniej półkuli, na jego miękkim podbrzuszu, przez swoich jawnych kontestatorów, a do takich zalicza się Wenezuela? To wyzwanie szczególnie w kontekście uprzedniej amerykańskiej niemocy „zmiany reżimu” w tym państwie, a przecież sięgano po takie środki jak zestaw rozległych sankcji, czy choćby uznanie przywódcy opozycji za tymczasowego prezydenta i zajmowanie rezerw złota (to akurat w Wielkiej Brytanii) w 2019 r.
USA są już silnie zaangażowane w konflikt z Rosją na Ukrainie. W październiku doszedł konflikt izraelsko-palestyński, w którym administracja Joe Bidena stara się nieco pohamować Izraelczyków, obwieszczając na przykład, iż Strefa Gazy nie powinna stać się kolejnym obszarem bezterminowo okupowanym przez Izrael. Tego rodzaju powściąganie jednego z najbliższych sojuszników uwidacznia obawę, przed rozlaniem się tej wojny, wejściem weń kolejnych bliskowschodnich graczy, a w konsekwencji bezpośredniego już zaangażowania USA, bo Izrael to nie Ukraina, nie ma żadnej głębi strategicznej, żadnego większego marginesu błędu i wytrzymałości.
Biden jest także obciążony rokiem wyborczym. Amerykanie nie tylko przestają już popierać zaangażowanie ich kraju w podtrzymywanie Ukrainy, ale, według listopadowego badania Instytutu Gallupa, o ile 50 proc. Amerykanów przez cały czas popiera działania Izraela, to już 45 proc. ich nie akceptuje (w tym większość kobiet czy nie-białych obywateli, częściej głosujących na demokratów). Ewentualna eskalacja i zaangażowanie w Ameryce Południowej zredukowałoby zdolności wpływu czy tym bardziej interwencji Waszyngtonu w innych częściach świata.
Krystian Kamiński - Ruch Narodowy, Konfederacja, poseł IX kadencji Sejmu RP
narodowcy.net/Krystian Kamiński