Zacznę od siebie, bo teraz to wszyscy mądrzy, ale wcześniej sam się walnąłem i to sporo. Święto demokracji uczciła rekordowa frekwencja, której poza wyśmiewanym CBOS nie przewidział nikt. Jest to bardzo istotny parametr przy szacowaniu wyników, ale jednocześnie będę się upierał, iż to nie frekwencja doprowadziła do utraty władzy przez PiS, ale sponiewierani przez PiS wyborcy. Gdyby PiS udało się utrzymać wyborców z I tury wyborów prezydenckich, to 8 400 000 głosów dałoby 39% i około 220 mandatów. Tymczasem PiS straciło około 1 200 000 wyborców i zyskało tylko 450 000 nowych.
Przyczyny utraty głosów analitycy szukają zwykle według własnego uznania i preferencji, wśród demaskatorów „pandemii” i „wojny” na Ukrainie dominuje pogląd, iż to właśnie jest przyczyną porażki. Jest, ale tylko w połowie albo choćby mniej niż w połowie. Z badań IPSOS wynika, iż najwięcej PiS utraciło na rzecz „Trzeciej drogi”, a to niekoniecznie są „szury” i „antyszczepionkowcy”. Pierwsze poważne tąpnięcie w sondażach PiS zaliczyło po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Bezsensowny wniosek zgłoszony do TK miał być ekwiwalentem dla żądań radykałów, domagających się zaostrzenie ustawy w taki sposób, aby nie było możliwe dokonywanie aborcji eugenicznej. Zamiast łagodniejszej wersji i przerzucenia odpowiedzialności na TK zrobiło się prawdziwe społeczne piekło.
Naturalnie trzeba oddzielić dzicz biegającą po ulicach, którą prowadziła „generalica” Lempart, od autentycznego przerażania, które dopadło wiele kobiet, ale i mężczyzn. Wyrok TK w żadnym stopniu nie przełożył się na realia, kto chce dokonać aborcji zrobi to bez trudu po odpaleniu wyszukiwarki Gogle i to zarówno za granicą jak i w Polsce. Kaczyński powiedział prawdę, gdy stwierdził, iż w Warszawie aborcji można dokonać niemalże na każdym rogu, ale czym innym jest racjonalizm, a czym innym emocje odbierające rozum. Znacznej części społeczeństwa wyrok TK odebrał rozum lub przynajmniej zaburzył postrzeganie rzeczywistości i ta emocja okazała się na tyle trwała, iż utrzymała się do dnia wyborów.
PiS wygrał, ale przegrał, nie znaczy to bynajmniej, iż druga strona nie jest w bardzo podobnej sytuacji. Opozycja przegrała, ale niekoniecznie wygra i idzie za tym 100 zagrożeń, które zastąpią 100 konkretów. Tusk był o włos od wielkiej przegranej, którym byłoby zatopienie „Trzeciej drogi”, dopiero głosy „ekspertów” i mediów wybiły Tuskowi ten plan z głowy i wtedy nastąpiło pompowanie przyszłego koalicjanta. Super, udało się, tyle tylko, iż to pokazuje, jaki poziom zaufania i wzajemnego szacunku panuje po stronie „demokratycznej opozycji” i to dopiero początek. Nie minął tydzień i już jest bardzo śmiesznie, Lewica kłóci się z „Trzecią drogę” o aborcję, na czym wyłożyło się PiS. Leszczyna z TVN24 odpala akcję „dziura Morawieckiego”, czyli „piniendzy nie ma i nie będzie”. Wierchuszka PO wrzuca do zaprzyjaźnionych mediów informację, iż zamiast umowy będzie deklaracja spisana na dwóch stronach.
Przypomnijmy w tym miejscu, iż ta trójka: KO, „Trzecia droga” i Lewica, to tak naprawdę kilkanaście różnych mniejszych i większych partyjek i wszystkich interesów choćby w teorii pogodzić się nie da. Nowe rozdanie polityczne doprowadzi do dużych zmian i po stronie PiS i po stronie niedawnej „demokratycznej opozycji”. Kto na tym gorzej wyjdzie, to czas pokaże, ale znacznie więcej okoliczności i symptomów wskazuje na to, iż to Tusk z przystawkami zaliczy totalną porażkę, która przebuduje scenę polityczną. W PiS zmiany muszą zajść, jeżeli chcą się odbudować, jednak na razie refleksji tam nie widać, raczej tradycyjne histerie i brednie, jak to „lewactwo” sfałszowało wybory. Najwyraźniej potrzebują czasu w ochłonięcie.