Każda wojna ma wiele wymiarów i ta obecna na Ukrainie również. Różni obserwatorzy i analitycy wydobywają jej sens i niekiedy ukrywane znaczenie. Ze względu na jej głębokie pomieszanie z losem Eurazji i stosunkami europejskiego Wschodu z Zachodem (Atlantydą naszych czasów).
Ma ona także mocno osadzony swój wymiar duchowy. Ale co to znaczy, iż coś takiego jak wojna zakotwiczona w świecie materii ma swój niematerialny aspekt? Aż choćby ich wiele! Popatrzmy zatem na to czego nie widać, a co jest adekwatnie najważniejsze? Przede wszystkim tę wojnę można traktować jako jedną z kolejnych między narodami białej rasy, czyli bitwy o dominację. Ale o ile wszystkie poprzednie: trzydziestoletnia, północna, pierwsza razem z drugą, rzeczywiście takie były, to ta tutaj omawiana może okazać się już ostatnią z tej serii, kończącą czasy europejskiego panowania nad światem.
Burzliwe i wielkie dzieje tych ludów doprowadziły do tego, iż na jednym skrzydle pozostała Rosja, zaś na drugim już tylko Stanu Zjednoczone. I być może ten nasz świat, którym się w końcu tak szczycimy, to już zaledwie dawny cień. Czasami bój o ostatki bywa najzajadlejszy. Jeśli, by tak spojrzeć na sprawę pozostaje pytanie kto jest winny, a mówiąc ściślej, która z wojujących stron bardziej zawiniła? Każdy z czytelników może postawić sobie takie pytanie, starając się nań odpowiedzieć.
Dodam, na koniec tego wątku, iż ten kto był w stanie większej desperacji. A jeżeli tak: to znaczy, iż tę rozgrywkę żadna ze stron nie może przegrać. Ale w takiej sytuacji najpewniej przegrają obie. Tę sugestię bardziej geopolitycznie doprecyzujmy, iż adekwatnie to Stanom Zjednoczonym zaczyna odpływać statek znany nam pod mianem „losy świata”. Można by zatem rzec, iż to koniec cywilizacji Zachodu, zaś Rosja wciąż pozostanie tam, gdzie jest, czyli adekwatnie sama w sobie odrębnym kontynentem. Tyle, iż w większym stopniu niż dotąd musi sobie przypomnieć, iż jej żywotnymi arteriami płynie również tatarsko – mongolska spuścizna. Jej niejednoznaczna sytuacja doprasza się więc o syntezę, w ostatecznym rachunku wygrywają ci, którzy tę umiejętność posiadają i praktykują. Ameryka Północna być może z wolna wraca do czasów, gdy przez autochtoniczną ludność zwana była Żółwią Wyspą. Jest to oczywiście pewna przesada i po stronie USA wciąż tkwi duży potencjał niszczenia. Ale czy tworzenia?
Niektórzy powiadają, iż jest to wojna ekonomiczna: o zasoby, przepływy, krocie pieniędzy. Ja w to nie wierzę. Ten rys oczywiście również istnieje, ale ma on charakter wtórny, może ma choćby duże znaczenie, ale jednak przy okazji. Podobny sąd należy również wyrazić, rozpatrując wariant, iż to jakby dalszy ciąg waśni wewnątrz chrześcijańskich: rytów Zachodu z bizantyjskim prawosławiem. Oczywiście też, ale to bardzo odległy plan tej batalii.
Do rozważenia pozostaje nam jeszcze jedna możliwość. Gdy w latach osiemdziesiątych i następnych minionego wieku uruchomiono zniesienie wersalsko-poczdamskiego porządku europejskiego świata, głównymi ofiarami tej sytuacji stały się państwa słowiańskie: Związek Radziecki, Jugosławia i Czechosłowacja. I to prawda. Odwrotną zaś stroną owego medalu jest zaś obserwacja, iż tylko te narody zachowały wciąż zdolność do prowadzenia choćby krwawych wojen. Zachód już tylko boksuje z dystansu. Może to nie tylko spryt i przebiegłość, ale przede wszystkim duchowy uwiąd? choćby głównie on. Ten aspekt sytuacji pewnie niedługo historia zweryfikuje. Kolorowe ludy stoją już u wrót, co bardzo, a choćby łudząco przypomina sytuację starożytnego Rzymu w V wieku n.e.
Antoni Koniuszewski
fot. public domain
Myśl Polska, nr 29-30 (16-23.07.2023)