Kill the "green cargo" or the short memory of politicians

wysokienapiecie.pl 1 day ago
Zdjęcie: Terminal LNG w Świnoujściu po rozbudowaniu o trzeci zbiornik. Fot. Gaz-System


Zaprzysiężenie Trumpa, amerykański zwrot od technologii odnawialnych w kierunku gazu i nafty łączyć się z nagłą amnezją polskich polityków. Nikt nie wie, nikt nic nie pamięta.

Green Deal stał się czymś wstydliwym, a choćby wrogiem publicznym numer jeden – każdy jest przeciw. Oczywiście, nikt nic nie podpisywał, nikt nie głosował, a tak naprawdę choćby nie wiemy, o co chodzi.

Jeśli ktoś pyta – mów, iż nie pamiętasz, ale na pewno nie popierałeś. jeżeli ktoś pokaże dowód – mów, iż to za mała czcionka. To akurat prawda – nikt przecież nie czytał żadnych dokumentów, nie uczestniczył w negocjacjach, nie pisał opracowań.

Polskich europarlamentarzystów na próżno szukać na posiedzeniach zespołów opracowujących Fit for 55, ale teraz można z czystym sumieniem powiedzieć: „nic nie wiem, nic nie pamiętam”.

Nowa obowiązująca narracja – zabić „Zielonego Łada”. Entuzjazm dla Trumpowego „Drill, baby, drill” rozbrzmiewa na ustach wielu polskich polityków. Marzenie, żeby wiercić, kopać, jeszcze raz wiercić i znaleźć nieprzebrane pokłady polskich surowców energetycznych…

Jak zawsze… politycy piszą, a wyborcy czytają tylko pierwsze zdanie i nie próbują zgłębić tematu.

  • Polska wydaje 100 mld na import paliw kopalnych rocznie (ropa, gaz, a także węgiel).

  • Zasoby surowców w Polsce zostały bardzo dobrze zbadane (brak nowych możliwości wydobycia).

  • Wydobycie gazu się nie zwiększy (można spojrzeć na strategię Orlenu), bo więcej polskiego gazu po prostu nie ma.

  • Polski gaz łupkowy to iluzja, ponieważ ewentualne pokłady znajdują się dwa razy głębiej niż w USA (wydobycie kilkakrotnie droższe, problemy techniczne – już to testowano).

  • Ostatni raz dokopano się do ropy naftowej w latach 80-tych ubiegłego wieku (słynne Karlino), ale już ropa się skończyła.

  • Cena wydobycia węgla kamiennego w polskich kopalniach to 800-900 zł/t (oficjalne dane), podczas gdy na światowych rynkach (ARA) węgiel kosztuje 450 zł/t.

  • 600 zł od każdej rodziny (2024) na dotacje dla górnictwa (co najmniej), a w tym roku prawdopodobnie dwa razy więcej.

  • Drill, baby – można się dokopać pewnie do wody mineralnej, wód termalnych, ale też raczej o niezbyt wysokiej emperaturze, więc nie da się postawić dobrej elektrociepłowni – przynajmniej w zurbanizowanych regionach. Ewentualnie można też „podrillować” i przepalić pieniądze.

  • Za kilka lat „trumpizm” przygaśnie, a świat wróci do zielonych inwestycji, i znowu będziemy walczyć o Zielony Ład, montując chińskie instalacje.

Nikt z polityków nie będzie też nic pamiętać.

Smog w górskich wioskach czyli biznesowo-medyczne perpetuum mobile

Coś dla gorących zwolenników dalszego kopania węgla i używania go w domowych paleniskach. Zaczynają się ferie i narciarski okres wyjazdowy. Śnieg w górach, piękne słońce, miastowi przyjeżdżają tłumnie i… wpadają w objęcia smogu.

O regularnych porach, tuż przed kolacją, kilka godzin nad ranem i w okolicach obiadu (czyli w godzinach, kiedy do pieców wrzucany jest węgiel niskiej jakości), jakość powietrza gwałtownie się pogarsza, a kolejne górskie wioski pogrążają się w smogu. Dla wizualnego zobrazowania sytuacji – zdjęcie z Gubałówki (perspektywa na drugą stronę od Zakopanego), gdzie można dostrzec miłą, szaroburo-brązową kołderkę otulającą dolinę. Tak, poniżej znajduje się wioska, w której palą węglem.

Powietrze było doskonale przejrzyste – to był dzień, w którym można było dostrzec szczyty gór daleko za polską granicą, a ponad wioskami unosił się ładny smog. Fot. autora

Na początku się zżymałem, potem zacząłem mocno kaszleć. W Zakopanem widać różnicę przed konkursem skoków – w piątek zjechali turyści, ruszyły wszystkie kwatery w prywatnych domach i, oczywiście, zaczęły działać piece na węgiel.

Potem nagle mnie oświeciło i zrozumiałem. W tym szaleństwie jest metoda. Turyści przyjeżdżają, bo tak zalecają im lekarze. Mają oddychać świeżym powietrzem. Ale jak zachęcić ich, żeby wrócili? Najlepiej popalić im węglem, kazać oddychać smogiem, niech rozwiną się u nich dolegliwości układu oddechowego, astma, bronchit i inne choroby, a lekarze… znowu zalecą im zimowy wyjazd w góry. Alleluja… samonapędzająca się koniunktura. Gratuluję tylko wszystkim rodzimym mieszkańcom i ich dzieciom – za dwadzieścia, trzydzieści lat regularne wizyty w gabinecie pneumologa i wziewne lekarstwa – gwarantowane. Nie ma jak polski kurort i świeże górskie powietrze.

Ten zielony wodór w ogóle nie ma sensu, ale Chińczycy go produkują

Moderowałem konferencję gazową. Absolutna większość panelistów i publiczności głosowała, iż zielony wodór nie ma sensu i są to niepotrzebne technologie. To samo słyszymy od dużej części polityków, a choćby naukowców i przemysłowców. Nie ma sensu, żeby Polska inwestowała, a choćby patrzyła na te nowe technologie – to się nie przyjmie.

Trochę przypomina mi to dyskusję państwowych operatorów analogowej sieci telefonicznej, kiedy wchodziły telefony komórkowe – duże, ciężkie, z ograniczonym zasięgiem, trzeba było zbudować tyle masztów – to na pewno się nie przyjmie, albo będzie za drogie.

Warto popatrzeć na niemiecki projekt budowy sieci wodorowej – lata 2032-2039; inwestycje za prawie 20 mld euro, ponad 9 tys. km rurociągów i docelowo przesył do 280 TWh wodoru rocznie (!). Oczywiście można powiedzieć, iż znowu coś planują bez sensu. T

Tak samo ocenialiśmy niemiecki plan transformacji, kiedy mieli 25% OZE i potykali się o brak połączenia sieci północ (produkcja) – południe (zużycie w fabrykach). To miał się nie przyjąć. Dziś w Niemczech produkcja OZE podchodzi pod 60%, a w Polsce – nowy plan modernizacji sieci przesyłowej do 2034 – a w nim m.in. już wielki kabel HVDC północ-południe i możliwość absorpcji do sieci choćby 160 TWh OZE rocznie.

W pewien sposób powtarzamy niemiecką drogę transformacji energetycznej (mając już ok. 29% OZE w 2024) i delikatnie planujemy gospodarkę wodorową (1 mln ton rocznie w 2030 – moim zdaniem to nieosiągalne). Wstępnie też myślimy o sieci wodorowej – ale to odległe plany – pewnie popatrzymy, co zrobią Niemcy.

Największym problemem nie jest jednak ani ogólnoświatowe spowolnienie zielonej polityki, ani obawy o konieczność kupowania w przyszłości niemieckich technologii w postaci nowych systemów rurociągów wodorowych czy wielkich elektrolizerów. Otóż będziemy je kupować… ale w Chinach.

Podczas gdy Trump skręca w stronę paliw kopalnych (nic dziwnego – USA są ich największym światowym producentem), Chiny „kradną Zielony Ład” – robiąc zwrot w kierunku technologii OZE. W tej chwili 50% wszystkich zielonych projektów pochodzi z Chin. W 2025, przy spowolnieniu w USA i problemach Europy, będzie to co najmniej 60%.

Chińskie firmy są już absolutnym liderem w produkcji paneli PV, a największe firmy wiatrakowe (pierwsze trzy miejsca – Goldwind, Envision, Enercon, a z pierwszej piątki – MingYang) to także oni. Trwa walka chińsko-koreańska z Teslą o zwycięstwo na rynku bateryjnych magazynów energii. To samo dzieje się z zielonym wodorem. W Europie i na świecie (np. Arabia Saudyjska) duże projekty pilotowe się spóźniają.

Ambitne plany, takie jak 1 mln ton wodoru w Polsce czy 30 mln ton w UE w 2030 roku, coraz bardziej stają się nierealistyczne. A w Chinach? Plan na dziś to 50 mln ton w 2030 roku. Największa światowa instalacja (i największe komercyjne elektrolizery) to projekt Kuqa Green Hydrogen Project firmy Sinopec – 300 MW w elektrolizerach (zużycie wodoru na procesy przemysłowe). Kolejne podobnej wielkości instalacje powstaną w tym i przyszłym roku. W tym tempie cały światowy rynek komercyjnych systemów produkcji zielonego wodoru będzie w większości opanowany przez kolejne chińskie koncerny.

Dla zamknięcia energetyki pewnie potrzeba im technologii turbin gazowych na wodór (tu projekty inżynierskie się opóźniają, zamiast dużych mocy mamy wciąż maksymalnie 30% domieszek wodoru objętościowo i małe turbiny (1 MW) całkowicie na wodór). Ale znając ekspansywność chińskich korporacji, do końca dekady kupią (lub może w inny sposób przejmą) te technologie.

Dochodzimy do sedna Zielonego Ładu. Tak naprawdę… on wcale nie jest wrogiem Europy. Problemem jest to, iż ukradli go Chińczycy i rozwijają go jeszcze szybciej niż UE.

Ale zawsze jest szansa, iż znów uratuje nas Trump, przy pomocy nowej wojny.

Read Entire Article