Karolina Stefanowska: Modlitwa o odwagę, by nie zmarnować szansy
Niechęć do zmian leży w ludzkiej naturze. Wolimy trwać w swojej strefie komfortu, racjonalizując choćby najbardziej absurdalne powody, dla których nie jesteśmy w stanie porzucić choćby najbardziej szkodzących nam zachowań czy nawyków, niż zaryzykować zmianę.
Prawa rozwoju duchowego nie od dziś opierają się na przekraczaniu swojej sterfy komfortu, bo dopiero wtedy pojawia się szansa na prawdziwy wzrost. Wzrost duchowy, społeczny, kulturalny. Abraham nie stałby się ojcem wielkiego narodu, gdyby nie wyszedł z Ur. Izraelici nie doszliby do Ziemi Obiecanej, gdyby nie zaryzykowali marszu po pustyni, i to przez czterdzieści (sic!) lat. Maryja nie stałaby się matką Zbawiciela, gdyby nie zaryzykowała wyjścia ze strefy komfortu, w której widziano ją jako kobietę ściśle przestrzegającą żydowskiego prawa. Te wszystkie wielkie rzeczy działy się dlatego, iż ludzie, mając przed oczami Boży plan, Boże wartości, obiektywne dobro porzucali utarte schematy i ryzykowali, ufając bezgranicznie.
A my? Codziennie ten sam papieros, choć wiem, iż szkodzi. Co tydzień puszka piwa, bo przecież to jeszcze nie jest nałóg. Co spowiedź odtworzona z pamięci lista tych samych grzechów, nie poprzedzona już przecież choćby rachunkiem sumienia, a jeżeli nawet, to tym, który wydrukowali nam dekady temu w książeczce do nabożeństwa z pierwszej Komunii Świętej. Ta sama gazeta, ta sama stacja telewizyjna czy radiowa, ten sam serwis informacyjny, ta sama partia przy wyborach od lat.
Ale świat się zmienia, nawet, jeżeli tego nie widzimy. Książeczka do nabożeństwa sprzed dekad może mieć już nieaktualny rachunek sumienia, bo nie pyta o grzechy popełnione na przykład w sieci. Gazeta, choć ma ten sam tytuł, taka sama już nie jest, nie jest taka sama stacja radiowa, serwis informacyjny, popierana od lat partia też nie jest już taka sama. Ale my już tego nie widzimy, tak jak nie widzi rodzic tego, jak gwałtownie rosną jego dzieci. Dopiero dłuższe rozstanie albo spojrzenie na zdjęcia sprzed lat pozwala to dostrzec.
Czy zatem zmiana, ciągła zmiana jest celem? Nie, zmiana nie jest celem, może być tylko środkiem do celu. Celem jest zbawienie, wieczność z Bogiem w niebie. By to osiągnąć, musimy należeć z każdym dniem coraz bardziej do Niego. jeżeli należymy już w stopniu wystarczającym, nie musimy niczego zmieniać, trzeba tylko pilnować kursu, bo choćby niewielkie odchylenie na początku doprowadzi nas do zupełnie innego miejsca. Ale jeżeli nie należymy jeszcze wystarczająco do Boga?
Nasze życie to paleta barw, katalog rozmaitych aspektów, a każdy z nich musi zostać Bogu poddany, jeżeli kwestię zbawienia traktujemy serio. Nie zmienimy wszystkiego naraz, nie zmienimy wszystkiego w jeden dzień. Ale potężne narzędzie zmiany, również wewnętrznej przemiany człowieka, dostaniemy do ręki wraz z kartą wyborczą w najbliższą niedzielę. Bóg jest z nami wszędzie, będzie w lokalu wyborczym, będzie stał nad urną, kiedy będziemy wrzucać do niej kartę.
W obliczu milionów głosujących jeden głos nie znaczy prawie nic, ale przed Bożym trybunałem kiedyś może znaczyć wszystko.
Czy traktujemy wybory poważnie? Czy staramy się spojrzeć na Polskę oczami wiary, czy szukamy dla niej włodarzy, którzy wierzą w Boga i Bogu polecają swoją pracę i działania? A może wybraliśmy raz, dawno temu, i teraz po prostu powtarzamy ten wybór bez weryfikacji i bez upewnienia się, iż przez cały czas jest najlepszy, bo boimy się zmiany, weryfikacji, boimy się wyrzutów sumienia, jeżeli doszlibyśmy do wniosku, iż jednak się myliliśmy?
Tylko Bóg zna przyszłość, więc nie oczekuje On od nas, iż przewidzimy przyszłość, rozkład głosów, podział mandatów… my mamy wybrać najbardziej odpowiednich ludzi, a resztę zostawić Jemu, Temu, Który otworzył morze, pokonał śmierć, powstrzymał bolszewików w 1920. Bo tylko On, Bóg Najwyższy, jest święty, nieomylny i wieczny, nie my.
Karolina Stefanowska