A więc stało się. Pomimo obietnic gigantycznych zmian, masy wydarzeń w całej Polsce i wielkich nadziei, w tegorocznych wyborach parlamentarnych Konfederacja odniosła wynik znacznie poniżej oczekiwań zarówno jej sympatyków, jak i samych liderów.
Nie jest to jednak do końca całkowita porażka, jaką odtrąbiły niektóre liberalne media. W porównaniu z wyborami z 2019 roku partia wprowadziła więcej posłów do Sejmu, i jest w stanie stworzyć własny klub parlamentarny. Widać jednak, iż to nie o to walczyli konfederaci. Dlaczego więc podczas tej kadencji nie dojdzie do tak szumnie ogłaszanego “wywrócenia stolika”?
Przede wszystkim należy tutaj wskazać wewnętrzny kryzys tożsamości Konfederacji jako koalicji. Przez ostatnie miesiące kampanii wyborczej wydawać się mogło, iż partia nie miała żadnej konkretnej grupy docelowej, do której kierowała swój przekaz. Żadnej niszy, w którą mogłaby się wstrzelić. Wyborców nastawionych na wartości konserwatywne i narodowe skupiło w swoich rękach Prawo i Sprawiedliwość oraz jego przybudówki. Sporą część z nich od Konfederacji odrzucił brak akcentowania jakichkolwiek kwestii światopoglądowych podczas kampanii oraz mocno antysocjalny program forsowany przez liberalne skrzydło partii.
Program, który teoretycznie przyciągnąć miał bardziej centroprawicowo nastawionych wyborców. Tych z kolei odpychała otoczka kontrowersji wokół liderów partii oraz fakt istnienia znacznie bardziej wyważonej alternatywy w postaci koalicji PSL-Trzecia Droga, która znalazła się na trzecim miejscu pod względem ilości głosów.
W efekcie pomysły Konfederacji nie przekonały do partii nikogo poza żelaznym elektoratem, pośród którego również widać było pewne tarcia. Wyborców o nastawieniu narodowym odepchnął tani populizm Sławomira Mentzena oraz niewyrazistość liderów pochodzących z Ruchu Narodowego, których wpływu w kampanii Konfederacji praktycznie nie było widać.
Wypadali niezwykle blado przy charakterystycznych postaciach z Nowej Nadziei. Postać Mentzena przez pewien czas była praktycznie synonimiczna z Konfederacją. I to okazało się błędem.
Mentzen nie zrobił dobrego wrażenia na nieprzekonanych wyborcach. Szczególnie jaskrawym przypadkiem tego jest seria interakcji z Ryszardem Petru, począwszy od tragicznej debaty w RMF FM, na konfrontacji obydwu polityków podczas wiecu w Poznaniu. Brakowało jakiejkolwiek merytorycznej odpowiedzi, w miejsce znanych fanom toruńskiego polityka szybkich, “zabawnych” odpowiedzi rodem z TikToka.
Dopisać trzeba tutaj również kontrowersyjne postaci z list wyborczych Konfederacji, które naraziły partię na niepotrzebne baty ze strony już i tak negatywnie nastawionych mediów. Liberał-zwolennik aborcji i autonomii Śląska czy modelka rozbierająca się za pieniądze do erotycznych magazynów to przecież idealni kandydaci partii mieniącej się jako konserwatywna. Nie wolno również zapominać o, nie bójmy się tego słowa, idiotycznych wypowiedziach wielu polityków pod sam koniec kampanii.
Niechlubnym zwycięzcą w tej kategorii stał się Janusz Korwin-Mikke, który w trakcie odkrywania wielkiej afery pedofilskiej w polskim środowisku influencerów zaczął głosić skandaliczne twierdzenia pochwalające te zboczenia seksualne.
Te wszystkie problemy złożyły się na wielki efekt kuli śnieżnej, od którego politycy Konfederacji woleli odwracać uwagi hasłami o “wywracaniu stolika” i pierdyliardami złotych z podobizną premiera rozrzucanymi podczas wystąpień Bosaka oraz Mentzena.
I publika to widziała. Ignorowanie coraz bardziej wybijających spod populistycznej narracji problemów raziło w oczy choćby najbardziej zatwardziały elektorat.
Efektów nie trzeba szukać długo, wystarczy spojrzeć tylko na wyniki.