Z Krzysztofem Lisem rozmawiamy o tym, co zrobić, gdy zabraknie prądu, jak przygotować się na konieczność ewakuacji, i dlaczego warto, żebyś zorganizował swojej rodzinie eksperyment „weekendowy koniec świata”.
Krzysztof Lis
Redaktor serwisu www.domowy-survival.pl. Współautor książki „Domowy survival. Zabezpiecz się i przygotuj na trudne czasy”. Redaktor książki „Jak przeżyć koniec świata. Plan na niepewne czasy”, której autorem jest James Wesley Rawles.
(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. Jak przeżyć koniec świata, jaki znasz? Kim jest preppers? Czym jest prepping?).
Rafał Górski: „Dochodzimy do takiego momentu, w którym każdy termostat, każdy grzejnik elektryczny, każdy klimatyzator, każda elektrownia, każde urządzenie medyczne, każdy szpital, każda sygnalizacja świetlna, każdy samochód będzie podłączony do Internetu. Należy przemyśleć ewentualne konsekwencje prawdopodobnego cyberataku na te urządzenia”, ostrzegał Brad Smith, prezes Microsoftu.
Co się stanie w Polsce, gdy dojdzie do cyberataku i nastąpi blackout? Jakie mogą być skutki dłuższej przerwy w dostawach prądu, w świecie, w którym wszystko jest podłączone do internetu?
Krzysztof Lis: Kiedyś dało się żyć bez prądu i nie było z tym problemów. Prąd to nie tylko to, iż mamy w mieszkaniu światło, chłód w lodówce i źródło energii, żeby zagotować obiad na kuchence elektrycznej. Prąd to też sprawne działanie wszystkich systemów, którym zawdzięczamy dzisiejszy komfort oraz bezpieczeństwo.
Jeśli zabraknie prądu, nie będzie również wody.
Po kilku dniach przestanie działać łączność komórkowa oraz naziemna. Nie będzie można więc zapłacić kartą płatniczą czy wykonać przelewu ani przez internet, ani w oddziale banku. O ile sklepy mają obowiązek posiadać zasilanie awaryjne dla kas fiskalnych, to wielu obywateli nie będzie na to przygotowanych i nie będą mieli gotówki, bo wszyscy płacą telefonami, kartą, blikiem. Taki sposób płacenia jest wygodny, ale nie daje możliwości działania, gdy nie ma energii elektrycznej.
W związku z brakiem prądu, zostaną również wstrzymane wszystkie systemy łączące dostawców z odbiorcami produktów, a więc do sklepów towar nie dojedzie. Będzie to koniec życia, jakie znamy. Dziś mamy doskonałą opiekę medyczną, gdy porównamy ją z tą sprzed stu lat. Mamy łączność z bliskimi, informacje o tym, co dzieje się na świecie, a więc także o tym, jakie zagrożenia przed nami stoją. Gdy zabraknie prądu, już tak nie będzie. Stopniowo wszystkie systemy będą się wyłączać. Nie będzie choćby gazu.
Bardzo łatwo jest, myśląc o zagrożeniu, ograniczać się tylko do tego, co zauważamy, kiedy u nas w domu nie będzie prądu, bo jest awaria w mniejszym zakresie. Musimy jednak spojrzeć również na pośrednie skutki jak np. brak wody czy fakt, iż ludzie po kilku dniach zaczną głodować i szukać żywności. Będzie również ogromny problem z gaszeniem pożarów, bo zabraknie wody w hydrantach. Pojawi się też problem z karetkami, które będą stać na ulicach zakorkowanych permanentnie przez samochody, ponieważ nie będzie działać sygnalizacja świetlna.
Świetnie jednak będą funkcjonować bandyci, którzy teraz może nie do końca chcą ludzi okradać, włamywać się czy gwałcić, ale będą mieli troszkę łatwiej, kiedy służby będą musiały reagować na innego typu zgłoszenia.
James Wesley Rawles, autor książki „Jak przeżyć koniec świata” pisze tak: „Amerykańska populacja jest w tak wielkim stopniu zurbanizowana, iż w przypadku trwającej dłużej niż tydzień awarii wschodniej albo zachodniej sieci energetycznej wszystkie miasta w bardzo krótkim czasie przestaną nadawać się do życia. Przewiduję w takim przypadku niemal niemożliwą do powstrzymania lawinę zdarzeń: awaria sieci energetycznej, a po niej awaria sieci wodociągowej, a po niej zakłócenia w dostawach żywności, a po nich upadek ładu i porządku publicznego, a po nich pożary i powszechne grabieże, a po nich ogromne »złote hordy« migrujące z największych miast”.
Co oznaczają przytoczone przez autora „złote hordy”?
Hordy oznaczają ludzi, którzy dla zaspokojenia swoich podstawowych potrzeb życiowych, przemieszczą się na wieś i będą szukać przede wszystkim żywności. Wodę z kolei będą musieli gwałtownie nauczyć się uzdatniać, aby pobierać z Wisły czy z parkowej sadzawki.
Żyjąc w dużym mieście, jesteśmy bardzo uzależnieni od dostaw z zewnątrz ogromnej większości produktów. Nie ma w nim praktycznie żadnych źródeł żywności ani źródeł wody. Wyjątek stanowią pojedyncze studnie, które gdzieniegdzie w miastach jeszcze są oraz te, które mają ludzie w domach jednorodzinnych na obrzeżach miast. W Warszawie znajdują się ujęcia wody pod dnem Wisły.
Jednak choćby posiadając studnię, bez prądu, nie wypompujemy z niej nic.
W sytuacji kryzysu, ludzie, którzy nie będą mieli żywności w miastach, bo już wszystko zostanie skradzione z dyskontów, które padną ofiarą głodnych w pierwszej kolejności, z piwnic i restauracji, udadzą się do mniejszych miejscowości i wsi, licząc, iż są tam rolnicy, którzy uprawiają żywność własnoręcznie i jeszcze ją mają. Jednak prawda jest taka, iż coraz mniej mieszkańców wsi rzeczywiście pracuje w rolnictwie, a jeżeli już, to mają duże gospodarstwa, w których produkują np. pszenicę, którą z kolei od razu wysyłają do odbiorcy, nie trzymając jej u siebie w magazynach.
Ostro i bez znieczulenia
– tak działamy od 2020 roku. Dziennikarstwo, które nie jest obojętne. Tygodnik Spraw Obywatelskich nagłaśnia nadużycia, edukuje i daje narzędzia do realnej, obywatelskiej zmiany.
Przekaż darowiznę i stań się naszym współwydawcą
Według raportu Państwowej Straży Pożarnej „dwa lata po wybuchu wojny w Ukrainie w Polsce na miejsce w schronach i ukryciach może liczyć niecałe 4% mieszkańców”. Skomentowała to Najwyższa Izba Kontroli pisząc: „Obrona cywilna nie istnieje, a obywatele nie wiedzą, gdzie w razie zagrożeń mają szukać bezpiecznego miejsca schronienia”.
Wynika z tego, iż w naszym kraju brakuje schronów dla ludności cywilnej. Co Pan na to?
Ludzie zainteresowani tematem wiedzą od dawna, iż tych schronów nie ma. Ich się teraz nie buduje, ewentualnie można próbować wykombinować doraźne ukrycie przed wichurą w garażu czy w piwnicy pod blokiem.
Dziś część schronów jest wykorzystywana jako lokale usługowe.
Pewien odcinek warszawskiego metra był budowany pod tym kątem, żeby mógł służyć jako schron, jednak nie oznacza to, iż będzie mógł być fizycznie wykorzystywany w tym celu. Jest tak ponieważ, oprócz fizycznej konstrukcji wejścia do metra, trzeba zadbać również np. o zapasy dla ludzi, którzy potem będą w tych schronach siedzieć, a tego brakuje. Pomińmy fakt, iż nowa linia metra ma piękne przeszklone wejścia, które są kompletnym bezsensem z perspektywy potencjalnych ataków bombowych czy rakietowych na miasta w czasie wojny. Gdyby spadły bomby, to te piękne szklane zadaszenia nad wejściami będą robić ludziom krzywdę.
Polacy, którzy myślą o zabezpieczeniu swoich rodzin na sytuacje awaryjne, wiedzą, iż powinni schronienia szukać poza miastem, bo tutaj nie ma gdzie się schować.
Oczywiście są piwnice, garaże podziemne, ale one się nadają tylko do tego, żeby schronić się przed zerwanymi przez wichurę dachami czy wyrywanymi z korzeniami drzewami. Jest tak, ponieważ nie zostały skonstruowane tak, żeby wytrzymały zawalenie się np. sześciu kondygnacji, które są nad powierzchnią ziemi.
Jakie są trzy najważniejsze zasady filozofii przetrwania autora książki „Jak przeżyć koniec świata”?
Podstawową zasadą, która jest w moim życiu najważniejsza, jest to, żeby zadbać o zaspokojenie swoich potrzeb życiowych bez względu na to, w jakiej sytuacji się znajdziemy. Tzn. musimy być gotowi na każdą okoliczność. Nieistotne czy będzie to wojna czy długotrwały blackout, ponieważ nasze potrzeby życiowe będą zawsze takie same. Trzeba zadbać o to, aby mieć wodę, żywność i kuchenkę turystyczną.
Ważne jest również to, by z przygotowanego sprzętu oraz zapasów korzystać na co dzień.
Przede wszystkim dlatego, iż wtedy obniżymy ich koszty. jeżeli chodzi np. o żywność, to na bieżąco będziemy ją zjadać, a nie kupować na wyrost, dzięki czemu dużo oszczędzimy. Z kolei kuchenką turystyczną umiemy się posługiwać dopiero wtedy, gdy korzystamy z niej regularnie. Wiemy, ile zużywa gazu lub benzyny, dzięki czemu wiemy, jaki zapas paliwa powinniśmy zgromadzić.
Ważne jest również, iż nie powinniśmy za bardzo ufać takim rozwiązaniom technologicznym, jak na przykład telefon komórkowy. W dzisiejszym świecie jest on jednym z podstawowych narzędzi komunikacji i przetrwania codziennych nietypowych sytuacji. To nim często płacimy czy znajdujemy trasę w nawigacji, żeby wrócić do domu. Są to świetne rozwiązania, ale gdy nie będzie prądu, przestaną działać. W przypadku nawigacji warto jest ściągnąć mapę do pamięci telefonu. Później, gdyby nie działała łączność komórkowa, telefon być może naładujemy w samochodzie czy dzięki powerbanka i będziemy mogli skorzystać z informacji, które mamy w nim zawarte.
Czy uważa Pan, iż poza zasadami przytoczonymi przez autora książki, warto dodać coś jeszcze, co może być ważne?
Warto położyć większy nacisk na codzienne korzystanie z rzeczy, które zbieramy na trudne czasy. Dlatego iż o prawdziwą synergię możemy zadbać dopiero wtedy, kiedy budujemy naszą strategię przetrwania z użyciem rzeczy, które na co dzień przynoszą nam korzyści.
Doskonałym przykładem, który jest trudny do zastosowania dla kogoś, kto mieszka w bloku, jest instalacja fotowoltaiczna. Budując ją sobie w domu, mamy własny prąd, z którym możemy za darmo naładować samochód, uruchomić klimatyzację czy nagrzać wodę. Więc na co dzień oszczędzamy na tym pieniądze, a w sytuacji awaryjnej, gdy nikt nie będzie mieć prądu dookoła, a nasz inwerter może pracować w trybie wyspowym, czyli bez zasilania z zewnątrz, będziemy mieli prąd do zaspokojenia podstawowych życiowych potrzeb. Jest to dobre ubezpieczenie na brak prądu. Jest to znacznie lepsze niż wykupienie ubezpieczenia i płacenie składek, bo z takiego ubezpieczenia nie ma żadnej korzyści w życiu codziennym. Z kolei z instalacji fotowoltaicznej, ogrodu czy roweru możemy ją mieć.
Rower może być świetnym środkiem transportu, gdy coś złego się stanie, ale na co dzień można nim jeździć dla zdrowia i dla oszczędzania pieniędzy.
Takich synergii, moim zdaniem, trzeba szukać.
„Doskonałym sposobem, aby nabrać zdroworozsądkowego wyczucia jest weekendowy eksperyment z rodziną. Zabawa w koniec świata. W piątkowe popołudnie po powrocie z pracy wyłączcie główny bezpiecznik, zakręćcie zawór z gazem, zakręćcie wodę albo włączcie pompę. Spędźcie cały weekend w prymitywnych warunkach. Korzystajcie tylko z zapasów zgromadzonych w spiżarni, przyrządzajcie posiłki na kuchni na drewno albo kuchence turystycznej”, to kolejny z książki „Jak przeżyć koniec świata”.
Na czym polega eksperyment „weekendowy koniec świata”?
W tym eksperymencie chodzi o to, żeby spróbować przez tydzień funkcjonować jak w sytuacji kryzysowej. Tak jakby nie było prądu i wszystkiego, co się z nim wiąże, czyli m.in. gazu i wody. Pamiętajmy, iż ani lodówka, ani zamrażarka nie ochłodzą się od razu po zaniku prądu. Ten eksperyment pozwala nam sprawdzić, ile mamy czasu, zanim żywność w zamrażarce zacznie się rozmrażać. Zwykle jest to dzień lub choćby dwa, co daje nam mnóstwo czasu, żeby zjeść tę żywność z zapasu. Końcowo, dzięki temu możemy powoli się przyzwyczajać do nowych warunków, troszkę oswoić się z dyskomfortem.
Nasze życie jest dziś bardzo łatwe dzięki temu, iż mamy energię elektryczną w gniazdkach, która wykonuje za nas mnóstwo pracy.
Jest to jeden z fajniejszych pomysłów na sprawdzenie własnych przygotowań do sytuacji ekstremalnej i poszukanie w nich słabych punktów, ale też daje możliwości na zdobycie wiedzy o sprzęcie, który mamy. Trochę też o sobie samych, o potrzebach, jakie ma nasza rodzina i jak potrafimy je zaspokajać. Podczas eksperymentu powinniśmy nie korzystać z windy, wodę pobierać ze studni, a później ją oszczędzać, żeby mieć czym spłukać w toalecie. Dopiero wtedy zaczynamy rozumieć, co nas czeka i możemy się do tego troszkę lepiej przygotować.
Działaj!
Ludzie rzadko zastanawiają się nad tym, jak członkowie rodziny będą odczuwać kryzys. Uważają, iż każdy sobie w takiej sytuacji poradzi. Jednak często nie bierzemy pod uwagę faktu, iż np. dzieci bardzo by marudziły podczas takiej sytuacji. Byłoby to dla nich ciężkie, iż nagle ich życie wygląda zupełnie inaczej i choćby nie mogą jeść tego, co na co dzień. Prawdą jest, iż po kilku dniach głodne dziecko z pewnością zje wszystko. Jednak w momencie, w którym mamy tak dużo zmartwień na głowie, bo nie ma prądu, nie ma wody, nie ma żywności w sklepach, za kilka dni poziom bezpieczeństwa na ulicach spadnie, nie chcemy mieć kolejnego. Ludzie posiadają też różne alergie pokarmowe, potrzebują konkretnych leków, o czym warto pamiętać przy organizowaniu zapasów.
Weekendowy eksperyment może bardzo otworzyć oczy. Prościej jest tym ludziom, którzy lubią jeździć pod namiot, bo tam z natury ma się tego komfortu troszkę mniej i trzeba pewne potrzeby życiowe zaspokajać nieco inaczej.
Kim jest preppers? Na czym polega preppering?
Prepper to osoba przygotowująca się na sytuacje awaryjne. Pojęcie to weszło do języka przez serial National Geographic pt. „Doomsday Preppers”. Pochodzi od czasownika „to prepare”, co oznacza „przygotowywać się”. Prepperzy zbierają różne rzeczy na trudne czasy. Starają się mieć większy zapas żywności niż tylko taki, który ułatwia życie oraz jakieś awaryjne źródło ciepła do przygotowywania posiłków, ogrzania domu czy mieszkania. Prepperzy zawsze tankują bak samochodu, kiedy jest w nim jeszcze połowa, by w razie czego móc pojechać z żoną na porodówkę. Starają się szukać rozwiązań do zaspokojenia własnych potrzeb, które są niezależne od prądu, działania internetu czy łączności komórkowej.
Wielu ludzi o takich zapatrywaniach wyprowadza się z miast po to, by bezpieczniej żyć bliżej natury. Na wsi jest łatwiej o własne źródło prądu czy wody niż w mieście. Jednak nie jest to nowe pojęcie, prepperem u nas w kraju był każdy, bo zawsze robiono zapas żywności na zimę, by nie umrzeć z głodu. Nasi dziadkowie za czasów komuny też byli prepperami, bo z kolei w sklepach nie było niczego, a jak coś było, to było na krótko, mało i zwykle kiepskiej jakości.
Bardzo wiele rzeczy robiło się samemu.
Szyło się odzież z materiałów, które dało się kupić, gdy nie było spodni, robiło się przetwory, gdy tylko dało się kupić surowce lub samodzielnie wyhodować.
Nasze społeczeństwo z powodu dobrobytu o tym zapomniało, a dobrze byłoby sobie to powoli przypominać, bo dobre czasy powoli się kończą i nie tylko ze względu na zagrożenie wojną, ale jest mnóstwo takich czynników, które mogą drastycznie zmienić nasze życie. Wojna, zmiany klimatu, globalna awaria zasilania łączności komórkowej lub internetowej czy jednego z największych ekosystemów internetowych typu Facebook czy Google może naprawdę wywrócić życie wielu ludzi do góry nogami. Wtedy się okaże, iż wspaniale byłoby mieć kopię zapasową danych nie tylko w chmurze, ale także na domowym komputerze lub na dysku przenośnym.
Czym jest plecak ewakuacyjny i co powinien zawierać?
Jednym z aspektów przygotowania do sytuacji awaryjnej jest to, iż możemy być zmuszeni do ewakuowania się z domu. Żeby odbyło się to bezpiecznie, trzeba zrobić to szybko. W tym ma pomóc plecak ewakuacyjny. Są w nim wszystkie rzeczy, które powinniśmy zabrać z domu, żeby móc przeżyć kilka dni. Mówi się, iż zawartość powinna nam wystarczyć na 72 godziny, bo po trzech dniach państwowe służby powinny już dotrzeć do wszystkich potrzebujących.
Jeśli ktoś planuje swoją ewakuację do z góry określonego miejsca, np. ma działkę kilkadziesiąt kilometrów za miastem, gdzie czuje się bezpiecznie z dala od zagrożeń, to jak najbardziej może sobie taki obiekt wykorzystywać jako swój cel ewakuacji. W takiej sytuacji zestaw ewakuacyjny może nie mieć charakteru sprzętu na 3 dni, tylko sprzętu, który nam pozwoli bezpiecznie dotrzeć do wyznaczonego celu.
Każdy powinien dostosować go do swoich potrzeb i mieć już gotowy w sytuacji zagrożenia życia.
Nie pakujemy ich dopiero wtedy, kiedy to zagrożenie się pojawia i dzięki temu nie stoimy potem boso w skarpetkach na zaśnieżonym trawniku, kiedy nasz dom czy blok jest dogaszany przez straż pożarną.
Zapraszamy na staże, praktyki i wolontariat!
Dołącz do nas!Ronald Wright, autor książki „Krótka historia postępu”, w wywiadzie dla Tygodnika Spraw Obywatelskich mówi, iż w przypadku upadku cywilizacji przemysłowej, liczba ludzi zmniejszy się z 8 miliardów do miliarda. Mówiąc wprost: miliardy umrą. Czy przeżycie końca świata, jaki znamy, oznacza, iż będziemy jeść ludzkie zwłoki?
Wszystko będziezależało od tego, w jakim tempie się te zmiany dzieją. Część ludzi z pewnością umrze wskutek wojen o wodę, o żywność. Już dziś w niektórych społecznościach ludzie zabijają się nawzajem przez konflikty sąsiedzkie. Jednak część ludzi w ogóle się nie urodzi.
Gdy będzie panował głód, ludzie planujący rodzinę świadomie nie sprowadzą dzieci na świat.
Przy takim wzorcu powolnego upadku cywilizacji jaką znamy, uważam, iż problemu kanibalizmu by nie było. Jednak depopulacji możemy spodziewać się również z powodu zmiany klimatu. Mówi się, iż pod koniec wieku w roku 2100 będą albo 3 miliardy ludzi albo pół miliarda. Będziemy się wtedy jednak zmagać z głodem, brakiem żywności, wojnami i zmniejszoną liczbą narodzin. Natomiast, gdyby sytuacja rozwijała się bardzo szybko, błyskawicznie, to niewykluczone, iż trzeba będzie jeść zwłoki, tak jak było podczas hołodomoru w Ukrainie [hołodomor był sztucznie wywołanym przez władze sowieckie wielkim głodem w latach 1932–1933 na Ukrainie, który doprowadził do śmierci milionów ludzi – przyp. red.].
Jakiego ważnego pytania w sprawach, o których rozmawiamy, nikt Panu jeszcze nie zadał i jaka jest na nie odpowiedź?
Uważam, iż powinno ono dotyczyć psychologicznych aspektów przygotowywania się na sytuacje awaryjne.
Oznacza to, iż ludzie w sytuacjach kryzysowych działają bardzo różnie.
Są różne znane mechanizmy reakcji np. fight or flight, który polega na tym, iż w reakcji na zagrożenia mamy w sobie mobilizację i zaczynamy działać, walczyć z zagrożeniem lub przed nim uciekać. Znana jest również reakcja, w której z powodu silnych emocji człowiek się zamraża i przestaje funkcjonować. Nie umiera, ale przestaje mieć jakąkolwiek siłę sprawczą. Byłoby naprawdę dobrze, gdybyśmy więcej wysiłku włożyli w dbanie o psychiczny dobrostan ludzi i w próbę wyrobienia sobie odporności na sytuacje kryzysowe. Aktualnie młodzież jest wychowywana pod kloszem, wszystko się im ułatwia, co prowadzi do tego, iż mogą nie umieć odpowiednio zareagować, gdy dojdzie do nagłego zagrożenia ich życia i silnego stresu. Każdy powinien mieć choćby podstawową odporność na niedogodności, by umieć odpowiednio zareagować, a nie wpaść w histerię.
Jakie trzy książki lub filmy polecałby Pan, żeby rozwinąć wątki, o których dzisiaj Pan nam opowiadał?
Jedną z doskonałych książek na ten temat jest „Nuclear War Survival Skills” autorstwa Cressona Kearny’ego. Jest to amerykański podręcznik o tym, jak przetrwać wojnę atomową. Jest w nim opisany szereg doraźnych schronień, które pozwolą zabezpieczyć się przed radiacją oraz odłamkami czy przed latającymi konarami drzew.
Zbudowanie zaimprowizowanego schronu gdzieś u siebie na działce wcale nie musi być skomplikowane.
Wystarczy zabezpieczyć odpowiednią ilość drewna na ten cel, do czego nadadzą się choćby drzwi wyjęte z framugi. Sposób budowy jest w tej książce ładnie opisany. Oprócz tego zawiera ona mnóstwo innych aspektów, dotyczących np. tego, o jaką żywność warto zadbać, jak zorganizować sobie światło w zaimprowizowanym schronieniu. Książka jest dostępna bezpłatnie do pobrania i można sobie ją poczytać, jednak nie ma polskiej wersji językowej.
Drugą wartą polecenia lekturą jest poradnik opracowany przez Stowarzyszenie na rzecz rozwoju i historii obrony cywilnej pod tytułem „Jak wzmocnić piwnicę”. Również jest dostępny bezpłatnie do pobrania. W nim z kolei mowa jest o tym, jak wzmocnić strop w piwnicy, żeby w razie czego nie został zawalony. Jest to rozwiązanie dla ludzi, którzy mieszkają w blokach. Jest też bardzo interesująca książka Selco Begovica pt. „Survival w mieście”. Ona opowiada szczegółowo o wojnie w Jugosławii i o lekcjach z niej płynących.
Pokazuje, jak duże znaczenie ma lokalna społeczność, którą się buduje.
Część prepperów wierzy, iż będą funkcjonować jak samotne wilki, w razie czego uciekną do lasu, tam rozbiją swój namiot lub wykopią ziemiankę, będą się żywić tym, co znajdą w lesie albo co upolują i niczym się nie będą martwić. Tymczasem okazuje się, iż takiego człowieka wyłącza z funkcjonowania złamanie czy zwichnięcie nogi albo grypa czy zwykłe przeziębienie i okazuje się, iż ten samotny wilk jest nagi, tak jak król. Rodzina albo kilka rodzin blisko ze sobą współpracujących daje znacznie większe szanse na przeżycie, bo kiedyś trzeba spać i ktoś musi pilnować wtedy naszych pleców. Przy czym kolejność książek jest przypadkowa.
Dziękuję za rozmowę.





![Rosjanie osiągają postępy na Zaporożu. Ciężkie walki w Donbasie [PŁK LEWANDOWSKI O WOJNIE]](https://cdn.oko.press/cdn-cgi/image/trim=84;0;91;0,width=1200,quality=75/https://cdn.oko.press/2025/12/AFP__20251217__88EH4ZQ__v1__MidRes__UkraineRussiaConflictWar.jpg)




