Czasów, w których niemal każdy wydany tytuł budził publiczną dyskusję, ożywiał krytykę literacką, inspirował myślenie i pozostawał w pamięci. Kiedy skończył się romantyzm i zaczął pozytywizm, skończyła się bohaterszczyzna, a nastał kult nauki, najważniejsze role społeczne zaczęli grać profesorowie. I wykształciły się trzy grupy uczonych: a) traktujących politykę jak brud; b) ogłaszających subiektywne interpretacje zjawisk oraz c) profesorów zaangażowanych. Do grupy ostatniej należą profesorowie: Ryszard Legutko, filozof i europoseł, oraz Andrzej Nowak, historyk i publicysta. Obaj z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Zabłysnęli niedawno obaj na politycznym firmamencie. Pierwszy, pełniący funkcje partyjne w europarlamencie, został ich pozbawiony przez pisowskie politbiuro i zapowiedział wycofanie się z polityki. Kaczyńskiego znajomość z tłumaczem Platona i ekspertem od Sokratesa nobilitowała, nadając jego chropawej, żoliborskiej naturze szlachetny błysk. Z woli Kaczyńskiego Legutko kierował pisowskimi europosłami, choć musiał być świadomy, a pisał o tym w swoim znakomitym „Sokratesie”, iż on, uczony, „praktykując politykę, popełnia błąd”. Będąc uznanym naukowcem, miał Legutko prawo sądzić, iż „człowiek sprawiedliwy nie tylko będzie żył w dobrej pamięci przyszłych pokoleń, ale uzyska także nagrodę w zaświatach”.