Mimo trwającej już na dobre kampanii wyborczej, sezon wakacyjny rządzi się swoimi prawami, więc Polacy chętnie ekscytują się tematami pozapolitycznymi – najczęściej są to jakieś rozdymane aferki obyczajowe, lub skandaliki branżowe (a to jakaś piosenkarka nie ma z czego żyć, a to znany sportowiec powiedział coś, co zachwyca jednych, a oburza innych).
Jednym z najgorętszych tematów ostatnich dni w ogóle (myślę, iż w kategorii wiekowej „poniżej 30 roku życia” sprawa mocno przebiła polityczną bieżączkę) stało się śledztwo dziennikarskie, jakie bardzo rzetelnie przeprowadził Krzysztof Stanowski na temat celebrytki i – jak się okazało – fałszywej miss / gwiazdy Bollywood i Hollywood Natalii Janoszek. W jednym z ostatnich odcinków cyklu „Dziennikarskiego zera” Stanowski krok po kroku, z imponującą dokładnością (wybrał się w tym celu do Indii) i niemałym nakładem pracy dziennikarskiej przeanalizował „karierę” młodej aktorki, bezpardonowo wykazując, iż niemal każdy jej „wielki sukces” został mocno podkoloryzowany, lub wręcz sfabrykowany przez samą aktorkę oraz jej „team managerski”.
Przypadkowe rozbawienie
Prawdę mówiąc, cała afera rozbawiła mnie bardzo, mimo, iż przed zapoznaniem się z materiałem na Kanale Sportowym nie miałem pojęcia o istnieniu Janoszek i na pewno nie będę teraz śledzić jej kariery, więc podsumuję to krótko na sam koniec tekstu, a tymczasem wyjaśnię dlaczego w ogóle zająłem się sprawą.
Tak, przyznaję: z ciekawości (zawsze powtarzam, iż jeżeli kiedyś zginę w wypadku, to przyczyną będzie ciekawość) włączyłem sobie ten odcinek „Dziennikarskiego zera”, ponieważ dosłownie wszyscy wokoło mówili o tym, jak to jakaś młoda dziewczyna od kilku lat latała po polskich mediach jako wielka gwiazda światowego kina, a ja choćby nie wiedziałem o kim mowa.
Muszę powiedzieć, iż naprawdę doskonale się ubawiłem oglądając to „przy okazji” w pracy. Jak to się dziś mówi, „materiał zrobił mi dzień”. Pan Stanowski z tematami, które porusza i gośćmi, których zaprasza niespecjalnie leży w kręgu moich zainteresowań. Wcześniej widziałem dosłownie kilka odcinków jego programów, które zresztą budziły u mnie bardzo ambiwalentne odczucia. O ile raczej gotów byłem się zgodzić z jego stanowiskiem wobec opłaty reprograficznej, która jest jakimś kuriozum, o tyle zapraszanie i „pompowanie” jako specjalistów od konfliktu na Ukrainie Jacka Bartosiaka i Jacka Zychowicza uważam za zwyczajnie szkodliwe zjawisko, które niestety w szerokiej opinii publicznej daje rozgłos bredniom, które ci dwaj opowiadają z minami mentorów. Doskonale się też ubawiłem oglądając odcinek z (jeszcze wówczas) prezesem Januszem Korwin-Mikke – czyste złoto i esencja, „nakorwinowane” pod korek!
Wracając jednak do tematu – odcinek na temat kariery Natalii Janoszek, która została „rozłożona na drobne” i zdemaskowana jako kompletnie fikcyjna, dostarczył mi tyleż samo zabawy, co refleksji. Od samego jednak początku zwróciłem uwagę na oprawę muzyczną tegoż, a to dlatego, iż bardzo lubię muzykę Edyty Bartosiewicz.
Prawo cytatu?
To właśnie utwór „Kłamałam” tejże artystki posłużył za „ścieżkę dźwiękową” do długiego, bo prawie trzygodzinnego materiału, brawurowo przygotowanego przez Krzysztofa Stanowskiego. Wynikł z tego medialny spór między piosenkarką a Kanałem Sportowym, bowiem, jak poinformowała Edyta Bartosiewicz za pośrednictwem mediów społecznościowych, Stanowski nie zwrócił się z zapytaniem o możliwość wykorzystania piosenki w swoim materiale, który miał charakter (mówiąc bardzo dyplomatycznie) mocno krytyczny wobec polskiej aktorki.
Edyta Bartosiewicz odniosła się do sytuacji w dwóch wpisach:
„Zadzwonił właśnie znajomy i spytał, czy oglądałam najnowszy film znanego vlogera Krzysztofa Stanowskiego na YouTube. Podobno pojawiają się tam fragmenty mojej piosenki 'Skłamałam’. Chcąc nie chcąc weszłam na wskazany Kanał Sportowy i zaczęłam pobieżnie przeglądać prawie 3-godzinny materiał, demaskujący jakąś panią z showbizu. Faktycznie, utwór pojawia się tam kilkakrotnie w krótkich odsłonach, będąc czymś w rodzaju muzycznego motywu, ilustrującego temat wodzącej media za nos celebrytki. Pan Krzysztof przyłożył się do roboty, to trzeba mu przyznać, zapomniał tylko zapytać mnie o zgodę …”.
Dzień później, napisała:
„Szanowni Państwo, Wszystkie swoje piosenki pisałam z myślą o tym, by niosły pozytywny przekaz. Nie chcę, by w jakikolwiek sposób przyczyniały się do nagonki na kogoś, kto być może ma jakieś poważne zaburzenia osobowościowe. Oczekuję przeprosin od Krzysztofa Stanowskiego za użycie fragmentów utworu 'Skłamałam’ bez mojej zgody, usunięcia ich ze swojego filmu i wpłacenia odpowiedniej kwoty na rzecz wskazanej przeze mnie organizacji charytatywnej. P.S. Wszystkie prawa do moich piosenek są po mojej stronie”.
Naturalnie w reakcji na komunikat artystki pojawiły się w sieci komentarze fanów Kanału Sportowego, które w uproszczeniu można ująć tak (parafrazuję ponieważ szkoda Państwa czasu w przytaczanie):
„Bartosiewicz szuka rozgłosu i chce po latach odnowić karierę kosztem Stanowskiego, który przecież całkowicie legalnie skorzystał z jej piosenki opierając się o ‘prawo cytatu’. Niech się cieszy, iż ktoś chce jeszcze słuchać tych hitów z lat ’90. Jej ‘dramatyzowanie’ odwraca uwagę od istoty sprawy jaką jest mistyfikacja własnej kariery przez Natalię Janoszek.”, itp.
Cóż, przypomnijmy zatem jak brzmi prawo, na które powołują się komentujący:
„Art. 29. [Prawo cytatu]
Wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów oraz rozpowszechnione utwory plastyczne, utwory fotograficzne lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym celami cytatu, takimi jak wyjaśnianie, polemika, analiza krytyczna lub naukowa, nauczanie lub prawami gatunku twórczości.”
Problem tylko w tym, iż sposób w jaki została wykorzystana piosenka w „Dziennikarskim zerze” w ogóle nie mieści się w definicji art. 29. Nie mamy tu do czynienia z przytaczaniem utworu w celu zrecenzowania go, ani też wyjaśnienia, polemiki czy jakiejkolwiek analizy. Ta piosenka została wykorzystana, ponieważ tekst refrenu oraz fragmentów zwrotki zwyczajnie pasowały do tematyki odcinka i świetnie ją podkreślały. Nie chodzi tu również o jeden, krótki fragment – piosenka przewija się przez cały materiał filmowy i wchodząc (różnymi fragmentami) wiele razy tworzy swoistą „ścieżkę dźwiękową”. Kanał Sportowy jest w tej chwili największym tego typu medium na polskim YouTube, a ich wyświetlenia idą w miliony, zatem i monetyzacja jest na bardzo wysokim poziomie i podkreślam – nie mam z tym żadnego problemu. Tym bardziej, iż bardzo lubię muzykę Edyty Bartosiewicz, a tekst tego utworu wybitnie pasował do tematyki materiału o Janoszek:
„Skłamałam, skłamałam. Z palca wyssałam (…) Nie dowiesz nigdy się co prawdą, a co kłamstwem jest. I nim cokolwiek teraz ci powiem, najpewniej znowu zmyśliłam to sobie. Bezczelnie znów kręcę, skruszona nie jestem. O nie, w ogóle nie czuję się winna. Nie byłabym sobą gdy byłabym inna (…)”
Utwór Edyty Bartosiewicz, jak kilka innych, był wielkim hitem lat 1990. w Polsce. Do teraz często gości na antenach rozgłośni radiowych i jest wykonywany przez piosenkarkę podczas koncertów.
„Skłamałam” – muzyka, słowa i aranżacja: Edyta Bartosiewicz. Premiera odbyła się w 1997 roku poprzez wytwórnię Universal Music Polska. Jedyną właścicielką praw autorskich do utworu jest sama artystka.
Afera dosyć gwałtownie przygasła po oświadczeniu ZAiKS w tej sprawie (również na mediach społecznościowych):
„Prawo cytatu ma dosyć poważne warunki do spełnienia. jeżeli chodzi o głośną ostatnio sprawę wykorzystania w swoim materiale przez dziennikarza / youtubera piosenki znanej twórczyni, to wykorzystanie fragmentów jej utworu do tej, konkretnej produkcji wideo nie ma nic wspólnego z warunkami, które definiuje prawo cytatu”. W innym wątku dodają: „(…) Otóż z różnych powodów twórca może sobie takiego wykorzystania nie życzyć, jego zgoda jest więc konieczna i gwarantują mu to prawa autorskie, które mają charakter niezbywalny i zawsze przysługują twórcy utworu. (…)”.
Na odpowiedź dziennikarza Kanału Sportowego nie czekaliśmy długo. W moim odczuciu była niepotrzebnie podszyta złośliwością, ale cóż – taki styl ma Stanowski:
„Wprawdzie nie muszę tego robić, bo wszystko mam rozkminione, ale po pierwsze skoro Edyta Bartosiewicz tak bardzo nie chce, by jej piosenka była kojarzona z tematem zaburzeń psychicznych, to ja to szanuję, a po drugie nie chcę, by ten istotny temat był rozwadniany przez wątek absolutnie ósmorzędny (a widzę, iż już niektórzy zaczęli działać w ten sposób), więc wyciszyliśmy niektóre fragmenty. Jak się plik przetworzy (co może potrwać 24 godziny) to będzie można delektować się kilkusekundową ciszą”.
Panią Edytę chyba przebieg sprawy zadowolił, bo nie odnosi się już do sytuacji w żaden sposób oficjalnie i odmawia komentarza na ten temat.
Przykre wnioski…
Sprawa między piosenkarką a dziennikarzem rozeszła się po kościach, więc moglibyście Państwo zapytać po co w ogóle o tym piszę?
Przede wszystkim sytuacja pokazuje, iż YouTube po raz kolejny traktuje twórców bardzo różnie i ma się to nijak do praw autorskich. O podwójnych standardach „kolosa medialnego” przekonało się już wielu „jutuberów”, a i nas nie ominęły problemy. Przy okazji jednego z ostatnich odcinków cyklu „Trochę Kultury” chcieliśmy na prawie cytatu zamieścić krótkie fragmenty naszych ulubionych filmów. Podkreślam – w celu omówienia ich, zrecenzowania, analizy oraz polecenia! Moim zdaniem, są to intencje w pełni zgodne z rzeczonym wcześniej art. 29, a jednak portal trzykrotnie zdejmował nam materiał ze względu na wykorzystanie tych fragmentów, aż w końcu kol. Przemysław Piasta musiał je zredukować do minimum.
Tymczasem Kanał Sportowy bierze sobie utwór Edyty Bartosiewicz, zamieszcza go w swoim materiale, w pewnym kontekście, jako przerywnik i YouTube nie ma z tym najmniejszego problemu. Dopiero po interwencji artystki odzywa się polska instytucja odpowiedzialna za ochronę praw autorskich.
Podobnie jest w przypadku treści zamieszczanych na YT – niektórzy „jutuberzy” mogą poruszać tematy bardzo kontrowersyjne, ale wpisujące się w jakąś narracje, a inni zostaną usunięci (wraz z kanałami) jedynie za przedstawianie faktów. Tak było np. kiedy Kanał Sportowy przeprowadził wywiad z najemnikiem walczącym na Ukrainie, który wprost mówił, iż pojechał tam „zabijać Rosjan w odwecie za dziadka”. Tu również YT nie dostrzegł żadnego łamania standardów, a wyświetlalność odcinka była ogromna.
Myślę, iż sytuacja z „udawaną gwiazdą” mogłaby dać kolejną okazję do podniesienia tematu na gruncie prawnym i znormalizowania standardów dla wszystkich twórców. Chyba, iż amerykański koncern funkcjonuje tu poza prawem…?
„Wolnościowe” szambo
Inną sprawą jest poruszona przeze mnie wcześniej fala (mówiąc delikatnie) nieprzychylnych komentarzy na temat interwencji Edyty Bartosiewicz. Szczególnie aktywni byli tu zwolennicy tzw. prawicy wolnościowej i szeroko pojętego „wolnego rynku”. Myślę, iż szambo, jakie wybiło od nich w Internecie, przerosło oczekiwania choćby Krzysztofa Stanowskiego, który słynie z bardzo mocnych poglądów w takich kwestiach jak np. opłata reprograficzna.
Wiem, iż część z naszych Czytelników sympatyzuje z tzw. nurtem wolnościowym, jednak warto by jego reprezentanci pamiętali o tym, iż jednak istnieje coś takiego jak prawa autorskie (cokolwiek by o nich nie myśleli). Przecież całkowicie rozsądną sprawą jest możliwość decydowania przez twórcę o tym, gdzie jego dzieła zostaną wykorzystane (przypominam) – nie w celu ich zrecenzowania, czy choćby krytyki, a jako podkład pod prezentowaną tezę, bez względu na to, czy jest ona słuszna, czy też nie… Nie rozumiem, gdzie tu kontrowersja i miejsce na niechęć, którą (o zgrozo) okazali Edycie Bartosiewicz również niektórzy twórcy internetowi?!
Czy piosenkarka postanowiła wykorzystać ten moment na „szukanie atencji”? W pewien sposób na pewno, ale nie czynię z tego żadnego zarzutu! Sytuacja nie była „ustawką” między artystką, a Kanałem Sportowym. Przepytałem na tę okoliczność kilka osób z branży, które znają Bartosiewicz i wszyscy oni potwierdzili, iż była autentycznie zaskoczona tym, co się wydarzyło. jeżeli jednak największy kanał na polskim YouTube postanowił bez pozwolenia wykorzystać Jej muzykę i tekst, to rzeczą naturalną jest, iż zareagowała, a ta reakcja wzbudziła jakąś sensacje. Nie mamy bowiem do czynienia ze sfabrykowaną celebrytką, o jakiej materiał zrobił Stanowski, a z autentyczną gwiazdą polskiej piosenki. Pani Bartosiewicz przy okazji jest artystką pełną – sama pisze muzykę, słowa, aranżuje i produkuje swoje utwory. Do tego jest kobietą niezwykle skromną, nigdy nie biorącą udziału w tanich skandalach. Jej piosenki kojarzą mi się z młodością i telewizyjną listą przebojów „30 Ton” (wszyscy czekali w latach 1990. na kolejne wydania). Sądzę zatem, iż to „atencja” odnalazła ją, a chwilowy skandal jest tylko skutkiem ubocznym sytuacji.
Cieszę się też, iż sprawa została rozwiązana z klasą, a co się tyczy materiału Stanowskiego na temat Janoszek…
Prawdziwe dziennikarskie zera!
W mojej ocenie Krzysztof Stanowski posługując się tym z pozoru błahym przykładem obnażył i całkowicie skasował wszystkich tzw. dziennikarzy, którzy rozpływali się w zachwytach nad „wielką karierą Polki w Bollywood i Hollywood”. Naprawdę poziom tych „gadających głów” i pismaków kolorowych gazetek jest po prostu żenujący. Nie trzeba było wielkiego „śledztwa”, żeby ustalić fakty na temat Janoszek, która w Polsce skutecznie wmawiała wszystkim, iż jest wielką gwiazdą w Indiach, a tam próbowała wmawiać, iż ma taki status w Polsce. „Cwane gapa!”. Ta dziewucha przez kilka lat gościła na antenach największych, polskich telewizji oraz rozgłośni radiowych i była „obcmokiwana” przez miernoty, które bezmyślnie, bez żadnej weryfikacji powielały brednie na temat jej brawurowej kariery!
Prawdę mówiąc, to udawana gwiazda / miss i jej „team managerski” są wygranymi tej sytuacji – od 2014 roku energicznie „surfowali” na nierzetelności oraz głupocie dziennikarzyn rozmaitych tabloidów, którym nie wadziło choćby to, iż pani Natalka potrafiła w ramach jednego wywiadu podawać wykluczające się nawzajem odpowiedzi! Za tym przecież szły niemałe pieniądze i kontrakty (podobno wszystkie już straciła). Doprawdy urocze…
Bardzo życzyłbym sobie, żeby ktoś w tak dokładny i bezkompromisowy sposób prześwietlił kariery popularnych „ekspertów” od polityki, militariów, geopolityki, stosunków międzynarodowych oraz innych „liderów opinii publicznej”. Jeszcze chętniej zapoznałbym się z taką „wiwisekcją” polityków sejmowych oraz aspirujących do Sejmu (pani Janoszek zresztą zaliczyła już kandydowanie na radną) – to byłoby na pewno o wiele ciekawsze i niewątpliwie bardzo pouczające.
Czekam z niecierpliwością na takie materiały.
Bartosz Iwicki