Sentymentalne stwierdzenie „kiedyś to były czasy”, zwłaszcza odnoszone do kontekstu PRL-owskiego, zawiera w sobie znacznie więcej watków, niż się na ogół wydaje.
Najprościej jest interpretować podobne deklaracje przez pryzmat rozrzewnionych wspomnień młodości, która nie baczy na codzienne trudy i znoje. I choć to psychologicznie proste wyjaśnienie w pewnym stopniu niewątpliwie tłumaczy PRL-owskie sentymenty, jest ono zdecydowanie nieadekwatne jako pełna wykładnia sprawy.
Otóż, jeżeli niekontrowersyjnie uznać prymat ducha nad materią, wówczas należy uczciwie przyznać, iż szeroko rozumiana polska kultura stała za PRL-u na niebotycznie wręcz wyższym poziomie niż w tej chwili (muzyka Niemena czy Komedy, filmy Hasa czy Kieślowskiego, dziennikarstwo Wańkowicza czy Kisielewskiego, poezja Herberta czy Różewicza itd.). Należy przy tym natychmiast dodać, iż ów kulturowy dobrobyt istniał wówczas nie dzięki PRL-owi, ale mimo niego, będąc – zgodnie z „prawem historycznego opóźnienia” – dziełem osób wyrastających z przedwojennej formacji kulturowej i cywilizacyjnej, częstokroć dodatkowo umocnionej duchem intelektualnego i estetycznego oporu wobec siermiężności otaczających warunków.
Z kolei postPRLowski uwiąd kulturowy nie jest koniecznym następstwem gospodarczego skoku okresu transformacji, tylko odbiciem szerszych zjawisk zachodzących w całym świecie, które stanowią ostateczną kulminację wielopłaszczyznowych procesów, jakie dokonały się na przestrzeni kilku ostatnich wieków. Ścisła natura tych ostatnich to oczywiście temat bez dna, którego nie sposób tu rozwinąć: kto się jej domyśla, ten żadnego rozwinięcia tu nie potrzebuje, a kto się jej nie domyśla, temu żadne rozwinięcie tu nie pomoże. Grunt, by mieć tu świadomość, iż konsekwentny gospodarczy rozwój wymaga bardzo solidnych kulturowych i cywilizacyjnych podstaw, a więc w takim stopniu, w jakim odbywa się on pod ich nieobecność, nie jest on ich grabarzem, tylko ostatkiem trwającym wciąż siłą inercji zgodnie z prawem historycznego opóźnienia.
Podsumowując, ani nie należy odbierać sporej dozy niesentymentalnej zasadności westchnieniom za pewnymi aspektami życia w PRL-u (nie mającymi związku z jego zasadniczą polityczno-gospodarczą naturą), ani też tym bardziej nie należy oczekiwać, iż PRL-owskie czy quasi-PRL-owskie metody (nacjonalizacje, „prorodzinne” rozdawnictwo, budowanie „jedności narodowej” poprzez konsolidację struktur partyjnych itp.) w jakimkolwiek stopniu zdołają te aspekty wskrzesić. Oba te błędy mają bowiem wspólne źródło w jednoprzyczynowym postrzeganiu historii wzlotów i upadków społeczeństwa, które niedoszacowuje zarówno złożoności ludzkiego ducha, jak i przebiegłości metod służących jego łamaniu. Z obu zaś trzeba sobie dobrze zdawać sprawę, by pierwszą należycie pielęgnować, a drugiej finalnie nie ulec.
Jakub Bożydar Wiśniewski