8 lat to jest kupa czasu w polityce, gdy się sprawuje władzę i w tym czasie wszystkie znane procesy gnilne zachodzą jeden po drugim. Dziś hasło Kaczyńskiego „do polityki nie idzie się dla pieniędzy”, brzmi jak gotowy spot politycznej konkurencji. Z kolei obraz „tłustych kotów” w całości da się wypełnić, a choćby wyjść poza jego ramy, jednym zdjęciem małżeństwa Sobolewskich. O wstawaniu z kolan nie ma co wspominać, żeby się nie narazić na kolejną śmieszność. Reforma sądownictwa i walka z „najwyższą kastą” zamieniła się w farsę i serię upokorzeń.
I to wszystko, co spisane powyżej, jest dopiero początkiem utraty politycznych argumentów! PiS traci też w tematach społecznych i obyczajowych. Bezsensowna zagrywka z Trybunałem Konstytucyjnym i pytaniem o aborcję przeraziła umiarkowany elektorat i gdyby nie radykalna odpowiedź Lempart z koleżankami, PiS przegrałby tu wszystko. Sprawa uchodźców również przestała działać na korzyć PiS w taki sposób, w jaki działała przed objęciem władzy. Mówienie o tym, iż Kaczyński ściągnął do Polski 135 tysięcy emigrantów z Azji i Afryki to oczywiście skrajna demagogia, oni wszyscy są leganie zatrudnionymi pracownikami i to w większości zachodnich firm działających w Polsce. Nie ma to jednak żadnego znaczenia dla politycznych zysków i strat, liczba robi wrażenie i wystarczy w zupełności do produkcji propagandy.
Nie należy też zapominać, o grupie 4-6% wyborców PiS, którzy cały czas przed oczami mają maseczki, przyłbice i certyfikaty szczepień, nie wspominając o tym, jak ich traktowali politycy, na których głosowali. PiS przez dwa lata prześladował, przede wszystkim swoich wyborców i wyzywał ich od najgorszych szurów. Potem przyszła Ukraina i chociaż początkowo wszyscy byli przerażeni ruską agresją, to teraz równie przerażani są bezrefleksyjną polityką wobec Ukrainy, z czego Ukraina korzysta bez zahamowań. Dla tych wyborców Kaczyński nie jest już żadnym autorytetem i wręcz alergicznie na nich działa. Odzyskanie chociaż części tej grupy wymagałoby przeprosin za „pandemię” i przynajmniej dymisji rzecznika MSZ Andrusiewicza, a najlepiej ikony wszelkiego zła Niedzielskiego, ale to jest mało prawdopodobne.
Pozostaje liczyć na to, iż Bóg i opozycja pomogą. Dokładnie w tej intencji odbyła się dzisiejsza, niepoliczalna już, roszada w rządzie owocująca powrotem Kaczyńskiego na stanowisko wicepremiera. W formie i treści jako żywo przypomina to komedię pomyłek w wykonaniu Andrzeja Dudy, przy ustawie o „ruskiej komisji”, ale z politycznego punktu widzenia, to jest jedyna rozsądna rzecz, jaką PiS może zrobić. W takich okolicznościach przyrody odpalenie ostrego konfliktu na nieśmiertelnym froncie POPiS i linii Kaczyński-Tusk jest ostatnią bronią wyborczą dla Nowogrodzkiej, prócz samej opozycji. Jedno z bardziej wyświechtanych haseł: „PiS się zużył i skompromitował, ale nie ma nic gorszego od powrotu Tuska i tęczowej koalicji”, będzie bazą kampanii.
Kaczyński wraca do rządu, żeby złapać za twarz zwaśnione frakcje i liderów, a jednocześnie uzyska możliwość nielimitowanego zabierania głosu w Sejmie i na konferencjach rządowych. Czy to przekona wyborców, którzy odeszli od PiS, ale nie przeszli nigdzie indziej? Sam Kaczyński na pewno tego nie sprawi, ale jego obecność może wywołać tak skrajne zachowania, jak Lempart, Seweryna i innych „Silnych razem”, iż część ludzi powie: „porzygam się, ale jednak zagłosuję na PiS”. Kaczyński będzie prowokował opozycję i liczył na przekroczenie przez nią granic, które znów „otworzą oczy wyborcom”.