Po kilkudziesięciu minutach znojnego boju reprezentacji Argentyny z osamotnionym polskim bramkarzem, Opatrzność się ulitowała nad nami. Pohańcy przyszli z odsieczą dzięki czemu grupę C opuściliśmy stosunkiem bramek a nie żółtych papierów. Nim futbolówka wbita przez Saudyjczyków w bramkę Guillermo Ochoa na dobre wpadła w siatkę, już biegłem zamieścić w mediach społecznościowych z góry przygotowany na taką okoliczność wpis. Po czym rzuciłem okiem na inne komentarze i… wpadłem w szambo.
„Niestety będziemy musieli wstydzić się przed światem jeszcze jeden mecz.” „Parodia meczu. Parodia drużyny -kompletny szajs.” „Jeszcze żadna zwycięska porażka nie była taka smutna. Naprawdę żenada, wstyd i dramat.” I tak dalej, i tak dalej. Wyziewom internetowej kloaki nie było końca. Znawcy futbolu, którzy zresztą są znawcami niemal wszystkiego, bez końca wylewali swe żale na marny styl polskiej reprezentacji. Mam jednak dla wszystkich „znawców” interesującą ciekawostkę. Mianowicie piłka nożna to nie skoki narciarskie ani łyżwiarstwo figurowe. Tutaj za styl nie dostaje się punktów. Dlatego, gdy czytam próżne żale jak to wyjść z grupy powinien Meksyk, bo grał pięknie i ofensywnie ogarnia mnie pusty śmiech. Drużyna Meksyku posiada wyższy potencjał niż drużyna Polski, przyjęła jednak błędne założenia taktyczne, dlatego nie osiągnęła swego celu. Kropka. Zresztą warunki były znane, czytelne i równe dla wszystkich. Przynajmniej w teorii.
W przeciwieństwie do domorosłych ekspertów, ja nie uważam, iż znam się na piłce nożnej. Za to całkiem nieźle poruszam się w meandrach zarządzania. Zatem oceniam występ biało-czerwonych dzięki znanego mi aparatu. Przed mistrzostwami, na które zresztą zakwalifikowaliśmy się przynajmniej częściowo przypadkiem, postawiliśmy przed trenerem i drużyną jasny cel. Było nim wyjście z grupy. Selekcjoner ocenił potencjał swoich zawodników i zespołu (to nie tożsame) oraz potencjał naszych rywali, po czym przyjął założenia taktyczne. Jak się okazało uczynił to poprawnie. W końcu osiągnął w pełni cel.
Racjonalne podejście do realizacji założeń jest dla nas całkowicie niezrozumiałe stąd Polacy popadli w szok wywołany ciężkim dysonansem poznawczym. Zaczęło się więc typowo polskie marudzenie, konstytutywne dla polskiej psychiki. Bo choć znamy mądra maksymę uczonego Kartezjusza wolimy stosować ją w zgoła odmiennym wariancie queror, ergo sum – narzekam, więc jestem.
Wyróżnić możemy trzy podstawowe rodzaje malkontentów. Pierwszy to wspomniani już esteci. Esteci uważają, iż gra w piłkę powinna być przede wszystkim piękna. Dlatego poza rezultatem liczy się styl. Ba, jest on od rezultatu dużo ważniejszy. Piłkarze w każdym meczu powinni dawać z siebie 100 a może choćby 110%. Co prawda doprowadziłoby to do serii niefortunnych przegranych, z mundialu odpadli byśmy jednak wysoce stylowo. To czyniłoby z nas moralnych zwycięzców. Postawa ta jest esencją polskości, niczym bursztynowy świerzop i gryka jak śnieg biała.
Postawę pokrewną estetom zajmują światowcy. Ich głównym zmartwieniem, nie tylko w tej dziedzinie zresztą, jest „co powie świat”. Kwintesencją tej postawy jest zdanie: „Niestety będziemy musieli wstydzić się przed światem jeszcze jeden mecz.” (to autentyk, pozdrawiam autora). Oto mroczny i nieodgadniony Świat przygląda się każdemu z naszych poczynań i wydaje nad nami surowe sądy. Baczmy by nie narazić się na jego gniew czy pogardę… I tak dalej i tak dalej. Jak łatwo się domyśleć wygłaszanie tego rodzaju uwag mówi znacznie więcej o psychice samych światowców niż o istocie problemu.
Zupełnie inną kategorię malkontentów stanowią realiści. Twardo stąpają po ziemi, niechętnie zostawiają cokolwiek przypadkowi. Liczenie na łut szczęścia jest dla nich wręcz obraźliwe. Deklarują, iż cenią wyłącznie umiejętności i ciężką pracę, która owe umiejętności wykuwa. Szkoda, iż przy całym swym realizmie nie dostrzegają, iż czas na wykuwanie umiejętności, niezależnie czy to w szkole, pracy, czy w sporcie, jest pomiędzy sprawdzianami a nie w ich trakcie. Kiedy dochodzi do momentu konfrontacji dysponujemy wyłącznie tym co wypracowaliśmy sobie wcześniej. I w ten sposób dochodzimy do istoty problemu.
Fajnie byłoby mieć zawodników wyszkolonych niczym Brazylijczycy, tworzących zespół niezawodny niczym Niemcy w swych najlepszych latach. Mamy jednak co mamy. Kilka podstarzałych już gwiazd, kilka nieoszlifowanych jeszcze diamentów i sporo przeciętniactwa. Michniewiczowi udało się to posklejać na tyle, iż przynajmniej z grubsza potrafi zrealizować postawione przed sobą założenia, zarówno na poszczególne mecze, jak i na cały turniej. Jest to brzydkie i toporne, ale nikt nie obiecywał, iż będzie inne. Natomiast zaskakująco okazało się skuteczne.
Zarówno trener jak i zespół zrealizowali cel, który przed nimi postawiliśmy. jeżeli mamy teraz pretensje, iż był to cel mało ambitny, możemy je mieć wyłącznie do siebie. Zamiast tego, cieszmy się pierwszym od 36 lat meczem w fazie pucharowej mundialu. W mojej pamięci pierwszym w ogóle, gdyż w roku 1986 miałem siedem lat. jeżeli natomiast Wy, szacowni malkontenci, preferujecie rozrywkę w postaci mentalnego samobiczowania, macie do tego święte prawo. Zapewniam jednak, iż swoim zrzędzeniem nie zepsujecie mi w najmniejszym stopniu euforii z oglądania kolejnego, prawdopodobnie ostatniego na tych mistrzostwach, meczu biało-czerwonych.
Jako, iż każdy Polak ma coś do powiedzenia selekcjonerowi, ja też pozwolę sobie udzielić mu pewnej rady. Trenerze, nie słuchaj doradców. Świat jest pełen nieszczęśliwych nieudaczników, zdolnych jedynie do krytykowania i pomniejszania cudzych sukcesów. Smutnych zakompleksionych ludzi czepiących euforia jedynie z cudzych potknięć i porażek. Niezależnie czego by Pan nie zrobił i tak będą przeświadczeni, iż sami zrobiliby to lepiej. Dlatego proszę robić swoje. Ja dziękuje Panu za ten awans. Nie wierzę, iż z chłopaków, których zabrał Pan do Kataru uda się Panu zrobić drużynę. Nie wierzę, iż wygracie z Francją, choć rzecz jasna tego Wam z całego serca życzę. Jednak choćby jeżeli w niedzielę pożegnamy się z mundialem pozostanie Pan dla mnie Trenerem. Z wielkiej litery.
Przemysław Piasta