Cykl wydawniczy naszego tygodnika daje nam tę przewagę nad konkurencją, iż w kolejnym numerze będziemy komentować na bieżąco ostateczne, lub niemal ostateczne wyniki wyborów.
Jednak coś za coś. W ostatnich dniach kampanii, zwykle przecież najciekawszych, będziemy skazani na kontakt z naszymi Czytelnikami, jedynie dzięki mediów elektronicznych – portalu myslpolska.info i naszego kanału na YouTube. Niezależnie jednak od temperatury i kierunku sporów politycznych już teraz możemy pokusić się o przemyślenie kogo w niniejszych wyborach warto popierać i czy w ogóle watro w takowych uczestniczyć. Zaznaczam przy tym, iż wyłożone w niniejszym krótkim tekście stanowisko nie jest stanowiskiem redakcyjnym a jedynie wykładnią poglądu autora w przedmiotowej kwestii.
Czy warto głosować?
Duża część Czytelników. a choćby publicystów związanych z Myślą Polską już teraz deklaruje, iż w najbliższych wyborach nie skorzysta ze swojego czynnego prawa wyborczego. Uzasadnianie takiej decyzji sprowadza się zasadniczo do dwóch kwestii.
Primo, zwolennicy bojkotu wyborów wskazują na wadliwość obecnego ustroju politycznego i społecznego kraju. W ich opinii liberalna demokracja jako model funkcjonowania państwa w nieuchronny sposób spycha nas do roli państwa marginalnego w ramach ekonomicznych i politycznych struktur demoliberalnego Zachodu. Dlatego odmawiają udziału w „rytuałach demokratycznych” z przyczyn pryncypialnych. Drugim i popularniejszym argumentem przeciwników udziału w wyborach jest iluzoryczność decyzyjności. Sprowadza się to do tezy: „wybory nic nie zmienią, więc nie warto brać w nich udziału”.
Zachowując najwyższy szacunek do osób głoszących jeden z powyższych poglądów (bądź oba), stanowczo się od nich odcinam. Natomiast powielane przez nich argumenty uważam za fałszywe. Wynikają one najczęściej z maksymalizmu, sprowadzającego się do oczekiwania gruntownych i decydujących rezultatów każdego spośród podjętych przez nas działań.
Przecież różnice pomiędzy pozornie zwaśnionymi głównymi stronnictwami politycznymi mają w istocie rzeczy charakter kosmetyczny. Jednak występują. Podobnie jak ambicje, kompleksy i konflikty personalne. Te pozornie błahe, często irracjonalne czynniki, miewają nieraz decydujący wpływ na praktykę parlamentarną.
Rozkład sił w przyszłym parlamencie zadecyduje czy podobnie jak w poprzedniej kadencji będziemy mieć do czynienia z dominacją sił atlantyckich czy przeciwnie, dojdzie do nieprzyjaznej kohabitacji sił atlantyckich z euroatlantyckimi. choćby tak pozornie subtelna różnica stawia nas jednak przed wyborem. Może stać się drobnym krokiem w kierunku ścieżki emancypacji politycznej. Może też oznaczać skierowanie się w stronę przeciwną.
Podobnie rzecz się ma z nasza ocena obecnego ustroju politycznego, jakakolwiek by nie była. Nasz udział w procesie wyborczym nie będzie miał rzecz jasna żadnego istotnego wpływu na rozwój modelu naszego państwa, jednak przyjęcie postawy bierności wyklucza jakikolwiek wpływ. Jest zatem nieracjonalne. Nawet minimalne przesunięcie akcentów polityki polskiej w pożądanym kierunku może potencjalnie pozytywnie owocować w przyszłości. choćby jeżeli jest to szansa tak mała, iż niewarta uwzględniania w wyliczeniach modeli teoretycznych nie widzę uzasadnienia do rezygnowania z niej.
Wyborcza taktyka
Naczelnym celem polityki narodowej, wobec którego wszelkie cele są pochodne, jest zachowanie substancji biologicznej narodu. Kwestia ta, od zeszłego roku, nabrała nieoczekiwanie całkiem praktycznego wymiaru. Zagrożenie wplątania Polski w wojnę ukraińską nie przestaje być poważne i realne. Wobec powyższego pierwszym kryterium decyzji wyborczej winien być stosunek poszczególnych stronnictw do kwestii wojny.
To byłoby uroczo wręcz proste, ale takie nie jest. Przede wszystkim dlatego, iż nie ma wśród głównych sił politycznych partii jednoznaczni antywojennej. Jedynie drużyna posła Grzegorza Brauna, kandydująca z list Konfederacji, ma w tej sprawie wyraźnie odmienny od dominującego pogląd. To jednak tylko jedna z frakcji w jednym z mniejszych ze stronnictw. Wobec braku partii jednoznacznie antywojennej pozostaje doprowadzić do takiej konfiguracji partii prowojennych by wyłoniony przez nie rząd był zmuszony do nieprzyjaznej kohabitacji z PiS-owskim prezydentem Andrzejem Dudą. Ograniczy to zdolności legislacyjne parlamentu i sprowadzi gabinet do funkcji administracyjno-wykonawczych. Jednocześnie ograniczy wysoce szkodliwą aktywność Prezydenta RP na niwie polityki zagranicznej. Nie jest to rozwiązanie optymalne, w szczególności w kontekście wojny na Ukrainie, jednak z puli dostępnych rozwiązań złych jawi się jako złe w najmniejszym stopniu.
Wyliczenia wielkości przyszłych klubów parlamentarnych, dokonywane na podstawie bieżących sondaży wskazują, iż PiS może uzyskać wynik w przedziale pomiędzy 200 a 220 mandatów. O większości samodzielnej może marzyć zatem wyłącznie w przypadku, gdy koalicja „Trzecia droga” nie uzyska progu 8% głosów. Uwzględniwszy notowania tej partii, na dwa tygodnie przed wyborami, taki scenariusz jawi się jako mało prawdopodobny. Gdyby jednak notowania koalicji PSL i Hołowni zaczęły spadać do niebezpiecznych rozmiarów, warto rozważyć głosowanie na nią z pobudek czysto taktycznych.
Na równi z pobudek programowych jak i taktycznych należy natomiast wykluczyć głosowanie na Lewicę. Choć postrzegana jest ona za część anty-PiS-u, ze względu na podobieństwa programowe w kwestiach społecznych może stać się cichym, a choćby formalnym koalicjantem partii Jarosława Kaczyńskiego. Nieprawdopodobne? – polecam przypomnieć sobie drogę politycznych transferów posłanki Moniki Pawłowskiej i posła Zbigniewa Ajchlera. Obydwoje zaczynali swą karierę w partiach lewicowych, by w tej chwili znaleźć się obozie Prawa i Sprawiedliwości.
Największym wyzwaniem dla określenia wyborczej taktyki jest Konfederacja. Z jednej strony jest tam spora grupa niezwykle wręcz sensownych, a przy tym zwyczajnie przyzwoitych osób, w dużej części powiązanych z Grzegorzem Braunem, choć nie tylko. Z drugiej strony mamy tam aż nazbyt wielu „młodych gniewnych” aż pocących się na myśl o możliwości obsadzania intratnymi stanowiskami swoich nominantów. Jak wybrać pierwszych a uniknąć wyboru tych drugich? Tam gdzie liderem listy jest osoba budząca Państwa zaufanie sytuacja jest jasna i klarowna. jeżeli Wasz kandydat nie jest liderem listy, ale zachowuje duże szanse na objecie mandatu warto go wesprzeć choćby podejmując ryzyko, iż nasz głos doprowadzi ostatecznie do objęcia mandatu poselskiego przez niewłaściwą osobę.
W przypadku zaś gdy „nasz” kandydat nie ma szans na mandat bądź ze względu na odległe miejsce, bądź na zbyt niskie poparcie listy w kontekście ilości mandatów w okręgu, lub też brak godnego zaufania kandydata spośród tych zgłoszonych w danym okręgu przez Konfederację, lepiej nie głosować na nich w ogóle. Inaczej kierując się dobrymi chęciami możemy dostarczyć PiS-owi jednego z poselskich głosów brakujących do bezwzględnej większości.
Zachować się przyzwoicie
Choć to wszystko brzmi niezwykle zawile możemy sprowadzić to do jednego zdania: głosujcie na ludzi, którym ufacie. Niezależnie czy wybierzecie Konfederacje, Trzecią drogę czy choćby Koalicję Obywatelską wyszukajcie na ich listach osoby które będą w Waszej opinii godne powierzonego im mandatu. Takie, które nie sprzeniewierzą się swoim poglądom i deklaracjom, jakiekolwiek by one nie były. Wszystko w myśl starej, ale nieodmiennie aktualnej maksymy: jeżeli nie wiadomo jak się zachować, warto zachować się przyzwoicie.
Dlaczego w powyższej wyliczance pominąłem PiS? – sprawa jest oczywista. Wykluczam głosowanie za wojną. Wykluczam poparcie dla partii, która dziś na Ukrainę wysyła nasze czołgi a jutro będzie gotowa wysyłać tam nasze dzieci. jeżeli do tego dojdzie, będzie mi głęboko obojętne czy decyzję o naszej zagładzie zaaprobują ludzie osobiście przyzwoici, a choćby sympatyczni, czy też zwykli karierowicze i inni szubrawcy.
Warto glosować
Zatem nie tylko warto, ale i trzeba głosować. Odrzucając swoje czynne prawo wyborcze przyjmujemy komfortową pozycje. Zrzucamy z siebie odium odpowiedzialności. Zyskując niejako przy okazji możliwość wspięcia się na piedestał moralnej wyższości. Jednak czy jeżeli odrzucamy, odpowiedzialność za naszą wspólnotę nie odrzucamy tym samym możliwości roszczenia sobie prawa do decydowania o jej przyszłości?
Nasz głos ma mikre znaczenie. Niemal niedostrzegalne. Jednak istniejące. Może utonąć w masie, rozpływając się bez konsekwencji dla rzeczywistości. Może też jednak, co tak mało prawdopodobne, iż prawie niemożliwe, niczym anegdotyczne trzepotanie skrzydeł motyla wywołać tornado na drugim końcu globu. Dopóki tak jest, warto próbować.
Przemysław Piasta