W 2017 roku wyprowadziłem się z Polski, najpierw do Irlandii, a potem za ocean. Szczególnie ta druga przeprowadzka sprawiła, iż bywam w kraju coraz rzadziej; tym bardziej, iż przez niemal cały 2020 i 2021 rok podróże były znacznie utrudnione z powodu pandemii. A kiedy już w kraju jestem, to zwykle obracam się w moich rodzinnych okolicach.
Dlatego takim szokiem była dla mnie wizyta w Warszawie w październiku.
Warszawa ma w moim sercu szczególne miejsce — w Polsce chyba nie doceniamy, jak naprawdę wspaniałą i dynamiczną metropolią jest nasza stolica; choćby jeżeli nie wygląda jak historyczne (i często nudne) miasta takie jak Wiedeń czy Budapeszt. Tuż przed wyjazdem z kraju mieszkałem właśnie w Warszawie. Już wtedy duża część (jeśli nie większość) kierowców Ubera czy kasjerek w sklepie była z Ukrainy. Wierzyłem wtedy, iż wraz z rozwojem ekonomicznym Polski Warszawa może stać się prawdziwą metropolią dla całej Europy Wschodniej — siedzibą międzynarodowych (idealnie polskich) korporacji, latarnią kultury; miastem, do którego chcą wyjechać na studia i zostać w nim młodzi Ukraińcy, Rumuni, Litwini.
Rzeczywistość wydaje się przekraczać moje oczekiwania, i to szybciej niż kiedykolwiek bym się spodziewał.
Idąc ulicami Warszawy czasem trudno dziś zorientować się, iż jesteśmy w Polsce. Wielokolorowy tłum mówi po polsku, angielsku, ukraińsku, w hindi, po koreańsku, rosyjsku, arabsku i w całej gamie języków i dialektów, których nie potrafię zidentyfikować. Izraelska stołówka sąsiaduje z kaukaską piekarnią, a naprzeciw słychać Wietnamczyków robiących banh mi. W środku Uzbek w kufi zajada hummus obok grupy Afrykańczyków, a podaje kelnerka mówiąca głównie po hebrajsku. W innym miejscu Hindus piękną polszczyzną pomaga mniej obeznanemu z językiem polskim koledze przyjąć zamówienie na burgery wołowe. Automaty biletowe oferują menu w czterech lub pięciu językach. Na dworcu centralnym jest co najmniej tyle samo reklam w cyrylicy co w alfabecie łacińskim. Niepostrzeżenie, stolica stała się międzynarodowym miastem, a co więcej — niemal bez żadnych (póki co) niesnasek na punkcie narodowościowym czy religijnym.
Ale to nie tylko Warszawa. Podobnie jest we Wrocławiu, Krakowie, Białymstoku, Gliwicach, a choćby w Tarnobrzegu czy Nowej Soli. Polska z kraju emigrantów stała się — po cichu, za to błyskawicznie — krajem imigrantów. Coraz więcej mediów zauważa ten fenomen, powoli przyznają się do przyzwolenia na niego konserwatywne władze, ale zaskakująco ciężko odpowiedzieć na pytanie: ilu tych obcokrajowców tak naprawdę jest?
W GUS-ie ciężko się dowiedzieć
Jedno jest pewne — w określeniu liczby obcokrajowców w Polsce nie można póki co liczyć na Główny Urząd Statystyczny. Wyniki spisu powszechnego określiły tę liczbę na… 111,8 tysięcy osób. Dla porównania w tym samym czasie, według ZUS, składki na ubezpieczenia społeczne odkładało 765 tys. obcokrajowców, a więc blisko 7 razy więcej — i to nie licząc dzieci, studentów, członków rodzin i tak dalej.
Taka niska liczba imigrantów w Polsce wg GUS spowodowana jest specyficznym sposobem obliczania liczby mieszkańców przez tą instytucję. GUS operuje bowiem dwoma definicjami: krajową i międzynarodową. Definicja krajowa do liczby ludności wlicza wszystkich polskich obywateli mających w Polsce meldunek (niezależnie od tego, gdzie mieszkają) oraz obcokrajowców, którzy mieszkają w naszym kraju nie-czasowo (jak GUS określa, kto w Polsce mieszka czasowo, a kto nie, to dobre pytanie). Jak bezużyteczna jest ta definicja niech zaświadczą przykłady:
młody Johnny, którego mama jest Polką, a ojciec Brytyjczykiem i który od dziecka mieszka w Sheffield, ale po mamie ma polskie obywatelstwo i meldunek w mieszkaniu babci w Polsce liczy się do ludności wg definicji krajowej,
ale dwudziestoletnia Yulia, która mieszka i studiuje w Polsce od 2019 i ma zamiar tu zostać po studiach, nie liczy się do liczby mieszkańców Polski wg tejże definicji, bo jest na różnych czasowych wizach.
Fakt, iż GUS pod hasłem “liczba ludności” podaje ludność wg tej definicji jest nieśmiesznym żartem. Z kolei liczbę ludności wg definicji międzynarodowej, czyli takiej, jaką każdy rozsądny człowiek podałby jako definicję liczby ludności, GUS podaje jako “ludność rezydującą”.
Dla skomplikowania sytuacji, w zeszłym tygodniu GUS podał kolejne dane dotyczące obcokrajowców w Polsce, w których liczba obcokrajowców jest już bardziej realna i wynosi 1459,2 tys. osób. Z tego 1132,2 tys. to obywatele państw Europy poza UE, czyli głównie Ukrainy.
Jednak i te dane nie są faktyczną liczbą obcokrajowców zamieszkałych w Polsce. W tych danych bowiem w teorii (choć nie spodziewam się, by było tak faktycznie) mogą znajdować się osoby, które pracują w Polsce na podstawie oświadczenia o powierzeniu pracy cudzoziemcowi, które w 2021 roku było faktycznie wydawane tylko na 6 miesięcy, po których obcokrajowiec musiał przez 6 miesięcy mieszkać poza Polską. To była typowa tymczasowa wiza pracownicza i tutaj faktycznie, osoby na takiej wizie nie powinny być wliczane do ludności danego kraju, bo nie mieszkają one w tym kraju stale.
Jeśli więc nie GUS, to co?
Ustaliliśmy już, iż dane GUS-u należy traktować z pewną rezerwą. Przyjrzyjmy więc inne źródła i to, na ile pozwalają nam one oszacować liczbę cudzoziemców w Polsce.
Urząd do Spraw Cudzoziemców
UdSC zbiera dane dotyczące cudzoziemców którzy aktualnie przybywają w Polsce na podstawie ważnych dokumentów pobytowych (tzw. kart pobytu) — a więc nie wlicza w to cudzoziemców, którzy są w Polsce na na przykład wizach. Urząd ten prowadzi wortal migracje.gov.pl, który niedawno poddany został liftingowi utrudniającemu z niego korzystanie. Według tego portalu w 2021 roku pozytywną decyzję na wniosek o pobyt w Polsce miało 220,8 tys. osób. Strona nie określa jasno, czy to była liczba wszystkich aktywnych wniosków (co brzmi prawdopodobnie), czy tylko tych, które rozstrzygnięto w 2021 roku (brzmi wysoko). Z tych wniosków jednak tylko 23,2 tys. dotyczyło pobytu stałego, pobytu rezydenta UE lub ochrony międzynarodowej — pozostałe były pobytem czasowym. I tu właśnie wchodzimy na teren czarnej dziury, bo nie wiadomo, czy mówimy tu o pobycie czasowym na 3 miesiące, 6 miesięcy, 12 miesięcy, a może na 3 lata? Strona tego niestety nie określa.
Publiczne Służby Zatrudnienia
Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej upublicznia z kolei dane dotyczące zatrudniania cudzoziemców w Polsce, zbierane przez powiatowe urzędy pracy, w dedykowanym wortalu. Są trzy główne typy schematów, na podstawie których obcokrajowcy dostają się do pracy w Polsce.
Zezwolenie na pracę może uzyskać cudzoziemiec spoza UE i Europejskiego Obszaru Gospodarczego, który nie jest jednocześnie uchodźcą i nie ma pozwolenia na pobyt w Polsce (więcej szczegółów tutaj). Pracodawca musi wystąpić do Urzędu Pracy o zatwierdzenie takiego zezwolenia. UP przeprowadza test rynku pracy, po czym wydaje decyzję. Takie zezwolenie wydaje się na czas określony, maksymalnie 3 lata. W 2021 zezwolenie na pracę uzyskało 504,2 tys. cudzoziemców, w tym 325,2 tys. z Ukrainy. Inne kraje ze stosunkowo dużą liczbą zezwoleń przedstawiono poniżej:
Oświadczenie o powierzeniu wykonywania pracy cudzoziemcowi to uproszczona procedura zatrudniania obywateli Armenii, Białorusi, Gruzji, Mołdawii lub Ukrainy (do października na tej liście byli też obywatele Rosji). Pracodawca zgłasza zamiar zatrudnienia cudzoziemca Urzędowi Pracy, który nie przeprowadza testu rynku pracy. Minusem tego rozwiązania jest to, iż taki cudzoziemiec może być zatrudniony przez maksymalnie 24 miesiące w Polsce, po czym musi wyjechać lub zmienić typ wizy (aż do początku tego roku zasady były jeszcze surowsze — 6 miesięcy pracy, a potem minimum 6 miesięcy poza granicami Polski).
W 2021 zgłoszono aż 1,3 mln takich oświadczeń (z czego ponad milion dla Ukraińców), jednak warto zauważyć, iż dochodzi tu do wielu nadużyć. Najwyższa Izba Kontroli wykazała, iż aż 72% obcokrajowców, którzy na podstawie tych oświadczeń dostali wizę Schengen, nigdy nie podjęło pracy w Polsce (tylko np. przejechało przez nasz kraj w drodze do nielegalnej pracy w Niemczech). Z uwagi na to, trudno określić, ile osób zostaje w Polsce.
Wreszcie, mamy jeszcze zezwolenia na pracę sezonową cudzoziemca, których jednak nie będziemy tutaj rozpatrywać, ponieważ z definicji tacy cudzoziemcy mieszkają w Polsce tylko krótkotrwale.
Zakład Ubezpieczeń Społecznych
Innym ciekawym źródłem danych o zatrudnionych obcokrajowcach jest ZUS. Według najnowszych danych z końca października, liczba cudzoziemców ubezpieczonych w polskim systemie wzrosła do 1,080 mln, z czego 765,8 tys. było Ukraińców, a 104,1 tys. - Białorusinów. Niestety, nie mamy tutaj podziału na tych, którzy pracują w Polsce tymczasowo, a tych, którzy w Polsce się de facto osiedlili. Jednak ciągle rosnąca liczba obcokrajowców w ZUS każe przypuszczać, iż znaczny ich odsetek mieszka w Polsce już od jakiegoś czasu.