Plany tzw. rozbioru Rosji jako formy osłabienia a de facto likwidacji tego podmiotu politycznego sięgają już czasów piłsudczykowskiej „(bez)myśli” geopolitycznej.
Nęcąca może zdawać się ona jedynie ludziom, którzy wierzą jeszcze w mrzonki rozpowszechniane w latach 90. XX wieku i na początku lat 2000, kiedy już wynurzoną z rozbitego ZSRR Federację Rosyjską targały siły odśrodkowe, szczególnie znaczące w Republice Czeczenii.
Mogliśmy wówczas słuchać o tym jak ważnym jest wspieranie separatystów czeczeńskich i ich walkę o wolność, którą bez cienia zażenowania porównywano do polskich powstań narodowowyzwoleńczych w XIX wieku. Ponadto otrzymywaliśmy informacje niemal wyłącznie ze źródeł czeczeńskich (ponad 90%, co zostało udokumentowane w publikacjach naukowych!), zatem kompletnie nieobiektywne, stronnicze i ukrywające obrzydliwy, prawdziwy obraz sytuacji, która wówczas wytworzyła się na obszarze Kaukazu Północnego nie bez uczestnictwa kompradorskich rządów wiecznie pijanego Borysa Jelcyna.
Ze względów objętościowych jedynie wspomnę, iż wojny czeczeńskie były warunkowane międzynarodowo a państwa, które ingerowały w istocie w wewnętrzny konflikt Rosji nie chodziło o złotą wolność kaukaskich górali, a o dostęp do bogactw Morza Kaspijskiego, cennego paliwa lotniczego oraz kontrolę obszaru, przez który miałby się ciągnąć alternatywny rurociąg wprost do Europy. Oprócz wpływów wahabickich, wizyt samego bin Ladena i budowy kalifatu kaukaskiego i szkółek dla radykalistów muzułmańskich budowanych przez Saudyjczyków i Turków, mieliśmy do czynienia z realnym oddziaływaniem państw europejskich na sytuację w regionie wraz z sojuszniczymi i najbardziej zainteresowanymi wygraniem wojny USA. Nasz kraj jako ofiarę złożył na ołtarzu separatystów mapy topograficzne z wizerunkami, które miały oddziaływać silnie tożsamościowo na Czeczenów. Inni, np. Niemcy czy Francja, zajmowali się drukowaniem waluty czeczeńskiej i paszportów, które z dumą prezentował początkowy lider całego zamieszania Dżochar Dudajew. Szkolenie bojowników, przemyt narkotyków, handel ludźmi i bronią, dekapitacja zachodnich dziennikarzy były na porządku dziennym, zaś nam opowiadano uroczą baśń o wstrętnym smoku, który więzi w swej wieży niewinną księżniczkę.
Zapomniano jedynie doprawić ten słoik miodu odrobiną dziegciu w postaci choćby odrobiny uwag o tym, iż mamy do czynienia z rodzącym się terroryzmem islamskim i karmimy na własnej piersi niebezpieczną żmiję, która gdy tylko nabierze sił, ukąsi nas z całą zajadłością. Na szczęście Federacji Rosyjskiej udało się zachować integralność terytorialną (do chronienia, której wg ONZ każdy kraj ma nienaruszalne prawo), a sytuacja na Kaukazie została opanowana. Natomiast sami Amerykanie stracili zainteresowanie obszarem zaraz po tym jak odkryli zastosowanie dla gazu łupkowego, a bogactwa kaspijskie stały się wówczas w ich oczach mniej godne uwagi (co nie zakończyło w rzeczy samej grabieży majątku rosyjskiego).
Nawiązanie do tamtego czasu jest formą ostrzeżenia, gdyż o chęci rozbioru Federacji Rosyjskiej słyszymy od niedawna, zaś o nadchodzącym jej rozpadzie odkąd rozbito ZSRR. Wprawdzie jest to możliwe w sensie teoretycznym do uczynienia, podobnie jak z innymi wieloetnicznymi i wielokulturowymi państwami, jednakże czy byłoby rozsądnym aby wybudzać demony ponownie i próbować w ogóle doprowadzać do wzrostu potencjału ruchów odśrodkowych na samym terytorium rosyjskim? Czyż namawiający do tego nie zdają sobie sprawy (a może nie chcą po prostu informować innych), iż natura nie znosi próżni i rozgromioną Rosją pożywiłyby się inne potęgi regionalne? zwykle wzrok pełen nadziei kierowany jest na Chiny, które uznajemy za naturalnego i potencjalnego wroga Rosji, pragnącego zagarnąć schedę po dynastii Qing. Tymczasem Chinom wystarczy prowadzenie imperializmu, którego nauczyli ich sami Amerykanie w ramach dążeń do „demokratyzacji” tego kraju, tj. imperializmu gospodarczego, z czym radzą sobie znakomicie.
Jeszcze zabawniejszym przypadkiem jest pomysł kłócenia Kremla z Tokio o Wyspy Kurylskie. Japonia jest aktualnie państwem okupowanym przez armię amerykańską i rząd japoński, choć ograniczony przez swoich amerykańskich pasożytów, szczególnie w kwestii budowania choćby własnej armii (oficjalnie Japonia posiada wyłącznie siły defensywne), zdaje sobie doskonale sprawę, iż wyspy te stałyby się kolejnym przyczółkiem dla bazy wojskowej NATO a nie ich własnym terytorium. Jeszcze trudniejszym do pojęcia jest skupianie się na rozbiciu Rosji przez jej dalekowschodnich sąsiadów, a brak przywiązania wagi do terenów położonych bliżej nas, z których to otrzymalibyśmy mało przyjemnym rykoszetem, czego przedsmak można było odczuwać właśnie w latach 90. XX wieku, gdy do Polski zjeżdżały miliony ludzi rozmaitego pochodzenia etnicznego z krzywdą niejednokrotnie dla obu stron.
Otóż o ile w ogóle zakładamy pomysł rozbicia Federacji Rosyjskiej, wykorzystując sam fakt tego, iż jest ona tzw. federacją asymetryczną, tzn. relacje centrum federalnego z poszczególnymi podmiotami różnią się od siebie na podstawie umów między nimi zawartych, należy uwzględnić, iż potencjał separatystyczny mają raczej jedynie podmioty graniczne. Faktycznie, najłatwiej jest po prostu „obgryzać” jabłko ze skórki, niż od razu dostawać się do samego jego wnętrza natrafiając zresztą przy okazji na trujące w większej ilości pestki. Owymi pestkami zajmują się przede wszystkim państwa tzw. świata islamskiego wedle własnych, imperialnych planów i ambicji a nie po to, aby Polska stała się bezpieczna.
Turcja rozgrywa własne pantureckie a choćby panislamskie interesy wśród narodów tureckich, turkomongolskich i nie tylko dzięki organizacji rozmaitych narad, konferencji, budowania szkół, szkoleń dla duchowieństwa muzułmańskiego, również na własnym terytorium. Ponadto kształtuje wśród tych narodów poczucie odrębności cywilizacyjnej i kulturowej w celu wyciągnięcia ich spod projektu prezydenta Władimira Putina, tj. lojalności wyrażanej utożsamianiem się przez wszystkie narody zamieszkujące Rosję z obywatelstwem rosyjskim. Podobną działalność prowadzi Arabia Saudyjska. Mimo tych zabiegów, z których rosyjski kontrwywiad doskonale zdaje sobie sprawę, centrum federalne dokłada wszelkich starań aby integrować Rosjan (nie tylko tzw. ruskich) ze sobą i dopomóc w procesie narodowotwórczym, który w swoim etapie końcowym sprzyjałby utrzymaniu stabilności kraju.
Polscy analitycy pragną ingerować w owe plany w celu rozbicia owej harmonizacji, wykorzystując szczególny status tzw. autonomicznych republik, wchodzących w skład Federacji Rosyjskiej, ale posiadających status zbliżony do niepodległego państwa (republiki posiadają swe flagi, godła, parlamenty, odrębne formacje wojskowe i kontrwywiadowcze, hymny etc.). Ich zobowiązaniem jest jedynie uchwalanie wprawdzie sprzyjających ochronie ich odrębności i tożsamości narodowej, np. uchwał i rozporządzeń, ale w taki sposób, aby nie stały one w sprzeczności z ogólnokrajowym prawem federalnym oraz aby nie zagrażały zachowaniu integralności terytorialnej samej Rosji. Mrzonki o oderwaniu np. Republiki Tatarstanu od Rosji są dowodem na to, iż polscy analitycy i komentatorzy nie mają pojęcia o tym, co powoduje, iż jakiś region posiada wysoki potencjał separatystyczny ani nie robią sobie żadnych ćwiczeń intelektualnych, żeby zastanowić się, czym skutkowałoby „rozebranie Rosji” na małe, łatwe do przejęcia państewka, których siła oddziaływania byłaby znikoma, zaś sposób wykorzystania przyjąłby podobny model jak ten, z którym mamy do czynienia w afrykańskich dyktaturkach.
Rozbijanie Rosji leży jedynie w interesie USA, które same borykają się z trudnym faktem, dotyczącym wzrastającej liczby ludności latynoskiej, domagającej się coraz większej autonomii kulturowej a równocześnie np. uznania języka hiszpańskiego jako równego językowi angielskiemu. Działalność w tym kierunku jest jednakże z punktu widzenia realistycznego mało krzepiąca, gdyż udało się już USA przejąć wysoki stopień kontroli nad sytuacją w Europie, najpierw poprzez likwidację III Rzeszy (chyba nie wierzą Państwo w opowieści o dobrych amerykańskich sercach, które łamały się na widok umierających w obozach koncentracyjnych Żydach, Polakach i wielu innych grupach etnicznych i narodach?), a następnie ZSRR, który stanowił ostatnią przeszkodę dla Waszyngtonu by poczuć się prawdziwym panem Europy.
Nie leży w polskim interesie rozhuśtanie polityczne i społeczne Rosji, ani jej destabilizacja. Rosja nie posiada również interesu w tym, aby Polskę uczynić jakąś swoją kolejną republiką, bowiem żadne imperium nie będzie ryzykowało zakładaniem sobie jakiegoś rodzaju balastu, do tego z potencjałem wybuchowym. W istocie, Federacja Rosyjska w swojej doktrynie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa zakłada reintegrację obszaru poradzieckiego wokół Moskwy, ale nie w sposób zimnowojenny, gdyż nie zdawałby on aktualnie egzaminu. Narody Azji Centralnej czy Europy Wschodniej mają za sobą pewien etap narodowotwórczy i znacznie korzystniejszym dla Moskwy jest tworzenie po prostu alternatywnej strefy gospodarczej i militarnej.
Rozbicie Federacji Rosyjskiej na małe państewka jedynie znalazłoby poklask wśród właścicieli korporacji, którzy wręcz ślinią się na myśl o przejęciu bogactw naturalnych tego państwa i wykorzystaniu kompradorskich cech elit poszczególnych republik, które w zamian za odrobinę pieniędzy są w stanie sprzedać wszystko i wszystkich. Nie ma tu zatem miejsca na jakieś opowieści o złotej niepodległości „uciśnionych” narodów, zamieszkujących obszar Rosji. W rozbiórce najpewniej brałaby z chęcią udział cała rzesza oligarchów rosyjskich, którzy mają za nic projekty Zjednoczonej Rosji (bo tak naprawdę nazywa się rządząca tym państwem partia).
Polska sama nie radzi sobie z napływem imigrantów, ale chętnie wykłada lekcje państwom, które w istocie nieźle radzą sobie w tej materii. Ponadto jakże prześmiesznie wygląda poważne traktowanie żartów Ramzana Kadyrowa, dotyczące autonomii Śląska, na które odpowiada równie śmiesznie lider samego Ruchu Autonomii Śląska Jerzy Gorzelik, który choć w programie ma ową autonomię, nagle zaczął jej zaprzeczać. Mamy tu do czynienia ze schizofrenią czy niezamierzonym odarciem ze złudzeń popierających RAŚ przez przywódcę Czeczenii?
Pozostaje jeszcze jedno pytanie: w jaki sposób i z jakimi konsekwencjami możemy liczyć się w przypadku udanej operacji ożywienia demonów etnocentryzmu na obszarze Federacji Rosyjskiej? Czy analitycy zdają sobie sprawę, iż oprócz niszczenia integralności państwa, przyczyniliby się do krwawych walk o każdy skrawek rzekomych lub faktycznych ziem etnicznych między samymi narodami Rosji, przed którymi chroni je tylko i wyłącznie silna dłoń centrum federalnego na Kremlu?
Buta i poczucie wyższości cywilizacyjnej Polaków nad narodami poradzieckimi przesłania im nie tylko obraz tego, co dzieje się w rzeczywistości, ale przede wszystkim nie pozwala na dokonanie bilansu ryzyka i strat, jakie moglibyśmy ponieść w wyniku mieszania się w tego typu gry polityczne mocarstw. Nie radzimy sobie z odrębnością kulturową i tożsamościową choćby bliskich nam cywilizacyjnie ponoć Ukraińców, a zabieramy się do otwierania puszki Pandory, w której gotuje się od rozmaitych grup etno-religijnych, roszczących sobie ochronę ich autonomii, której jeżeli im nie zapewnimy jako np. migrantom, zaszkodzi nam samym. Federacja Rosyjska bowiem jest rodzajem Jowisza w naszym Euroazjatyckim Układzie Słonecznym, który wciąga do siebie legalnych i nielegalnych migrantów choćby z obszaru Azji Centralnej, którzy zaprawdę różnią się od Polaków w stopniu wręcz drastycznym, a modele zachowań, które dla nich są na porządku dziennym, dla nas byłyby nie do zniesienia (choćby eksponowanie przestrzegania norm rodowo-trybalnych w życiu społeczno-politycznym).
Zamiast zatem zajmować się burzeniem owego „etno-odkurzacza”, zacznijmy myśleć o tym, co jest dla nas samych korzystne, naprawiajmy zepsute elementy w maszynerii państwowej i grajmy na wiele frontów jako pokorne ciele, które robi to ze względu na swoją słabość i nikłą siłę oddziaływania, ale dobrze podkarmione, może kiedyś usamodzielni się i stanie się poważnym zwierzęciem politycznym a nie obiektem kpin na arenie międzynarodowej.
Sylwia Gorlicka
fot. public domain
Myśl Polska, nr 9-10 (26.02-5.03.2023)