Jeśli faktycznie dojdzie za pół roku do wyborów w Polsce, nasi Rodacy będą mogli ponownie podjąć decyzję o tym kto i jak nimi będzie rządził. Tak wygląda to przynajmniej w teorii. Praktyka jednakże wykazuje, iż wybory niczego nie zmieniają, bowiem w innym przypadku nie odbywałyby się.
Należy zastanowić się zatem czy słusznym jest czynienie sobie nadziei tym, iż choćby dokonując ogromnej zmiany, tj. np. doprowadzając do poparcia choćby piętnastoprocentowego jakiejś niszowej partii, mielibyśmy na stole zupełnie inny układ kart czy jedynie iluzję możliwości zmian systemowych.
Otóż elity władzy, zakonserwowane przez ponad 30 lat, legitymizowane w sposób z początku niejawny przez wcześniejszą nomenklaturę, utworzyły cały system powiązań i zależności między sobą. Owe uwarunkowania determinują kształtowanie się systemu politycznego, w którym bytujemy. Nie będzie wielką przesadą, jeżeli uznamy wręcz tę konstelację jako układ zamknięty czy rodzaj zakonu. Wszelkie niesnaski między partiami czynione są z gruntu teatralnego i opierają się na fundamentach ideologicznych a nie czysto logicznych. Ponadto, bycie w tzw. opozycji nie sprawia, iż członkowie partii „adwersarzy” nie partycypują realnie w sprawowaniu władzy czy nie są beneficjentami systemu. Nikt więc nikomu głowy nie urwie (parafrazując wulgarne polskie porzekadło).
Cyrkulacja elit z racji procesów wyborczych jest wysoce pozorna, zaś patrząc na polskie podwórko, choćby niepożądana! Polacy uwielbiają oglądać wciąż te same twarze, być krzywdzonym wciąż przez te same osoby wedle zasady „gwałciciel najczęściej pochodzi z najbliższego otoczenia ofiary”. W rzeczy samej każda władza chętnie podzieli się z ludem ochłapami zasobów, najczęściej w postaci zwrotu części odprowadzonych podatków, tj. w postaci polityki społecznej.
Jeśli obejrzymy tę monetę z każdej strony, otwierają nam się oczy i uświadamiamy sobie, iż żyjemy w rodzaju demokratury. Polski system polityczny wyczerpuje znamiona definicyjne wspomnianego ustroju, tj. za jedynie fasadowym występowaniem elementów demokracji kryją się korupcja na wyższych szczeblach aparatu państwa, ograniczona wolność mediów, wysoki stopień mobilizacji służb bezpieczeństwa na odcinku pilnowania higieny światopoglądowej społeczeństwa (zatem zajmują się nie tym, do czego zostały powołane), labilnością, wręcz reaktywnością w podejmowaniu decyzji przez elity, utrudnianiem działalności pozaparlamentarnych partii politycznych i organizacji etc.
W takich uwarunkowaniach obywatele nie mogą zaprzeczyć, iż mają regularnie wybór, iż wybory realizowane są (to nic, iż poza cywilizowanymi standardami), iż widują (pozornie) antysystemowych działaczy społecznych czy polityków w mediach masowych czy, iż nie mają dostępu do rozmaitych świadczeń (nie szkodzi, iż fatalnej jakości). System podatkowy przypomina plądrowanie ludności tubylczej z resztek jej własności, pod pretekstem sprawiedliwości społecznej, zaś linia polityczna modyfikowana jest podług bieżących partykularnych potrzeb członków elit politycznych.
Uczestnictwo w podziale łupów np. poprzez otrzymanie intratnego stanowiska w spółce skarbu państwa, bezprzetargowe wygranie kontraktu albo uprzywilejowanie przepisowe własnego przedsiębiorstwa zdecydowanie kusi ludzi i zachęca do angażowania się w życie społeczno-polityczne kraju. Nie inaczej jest w przypadku kandydatów partii tzw. „antysystemowych”, youtuberów politologicznych z aspiracjami już politycznymi itp. Nie wynika to z faktu, iż ci ludzie są z gruntu źli. Proces asymilacji do systemu przebiega bowiem w sposób naturalny i zgodny z anatomią mózgu człowieka. W rzeczy samej, bywają w polityce postacie donkichotowskie, buntownicy, których przekupić jest niezwykle trudno, zatem czyni się z nich rodzaj egzotyki i pośmiewiska telewizyjnego. Nie zmienia to jednakże faktu, iż są to osoby pojedyncze, skazane na ostracyzm a choćby kpinę.
Obraz taki może jest pesymistyczny, ale w rzeczywistości po prostu realistyczny. Należy zatem rozumieć, iż niezależnie jaką opcję wybierzemy owymi 10-15% poparcia, zostanie ona bezlitośnie wchłonięta przez konstelację, która wręcz została zacementowana przez dekady swego trwania i nie ruszy się na milimetr. W przeciwnym razie takimi nieposłusznymi ludźmi zajmą się sami członkowie układu zamkniętego, używając do swej gry już najbrudniejszych środków, czyli wyciągania na światło dzienne (a raczej fleszy) kompromitujących materiałów na nieposłusznych i naiwnych. Nikomu nie stanie się krzywda realna w imię zasady „to nie grzech ale wstyd”.
Sytuacja ta nie jest wiele odmienna od tej, którą zastaniemy w innych państwach, choćby tych, które wg standardów choćby Freedom House mieszczą się na samym szczycie listy przestrzegania standardów liberalno-demokratycznego państwa prawa. Możemy jedynie cieszyć się, iż jeszcze nie jesteśmy jakąś teokracją (wbrew temu, o czym zapewniają nas uczestniczki Strajku Kobiet) czy pogrążonym w wojnie domowej tworem o charakterze Polski z okresu rozbicia dzielnicowego.
Od wyborów samych w sobie bardziej interesujące powinny być perspektywy działalności ukraińskich stowarzyszeń, organizacji i partii, które ewidentnie, wręcz ostentacyjnie pchają się nam do parlamentu. Rząd polski nie posunął się po nadaniu PESELi imigrantom ukraińskim o ten jeden krok do przodu, ale można mniemać, iż wszystko przed nami. Wówczas wyjątkowo interesująco wyglądałyby zmiany na polskiej scenie politycznej, zaś zabieg wprowadzenia ukraińskich formacji politycznych nosiłby znamiona rodzaju unii personalnej (jeśli uznamy, iż ciało króla jest zaiste fantomowe i ma moc rozparcelowania). Na resztę zaprawdę nie mamy większego wpływu, bowiem choćby protesty i demonstracje przewidziane są z góry w tejże grze wraz ze sposobami na ich wyciszenie bez używania ostrej amunicji. Polacy i tak są tchórzliwi, drżą na sam podniesiony głos swego właściciela.
Sylwia Gorlicka
Myśl Polska, nr 19-20 (7-14.05.2023)