W Krakowie dobiega końca czas, w którym można nadsyłać uwagi do Planu Zrównoważonej Mobilności Metropolii Krakowskiej (SUMP). Jakie mam wnioski po tzw. konsultacjach społecznych? To mrzonka! Dlaczego? Już wyjaśniam.
Do 6 listopada 2023 roku można jeszcze składać uwagi do Planu Zrównoważonej Mobilności Metropolii Krakowskiej i jej Obszaru Funkcjonalnego (SUMP) oraz prognozy oddziaływania na środowisko. Informacje o planie i wszystkie dokumenty można znaleźć TUTAJ.
W ramach konsultacji odbyło się 7 spotkań z mieszkańcami Krakowa i gmin okalających. Wniosek po nich jest smutny. Społeczeństwo obywatelskie de facto nie istnieje. Okazuje się, iż poziom zainteresowania konsultacjami ze strony mieszkańców jest minimalny – i to jeden problem. Drugi problem jest poważniejszy… i może tłumaczyć ten pierwszy. Bowiem realny wpływ obywateli na projektowane rozwiązania jest w praktyce żaden. A przynajmniej taki wniosek można wyciągnąć po zrealizowanych w Krakowie konsultacjach społecznych dotyczących SUMP-a.
Jak przebiegały? 30 października na sali obrad Urzędu Miasta Krakowa obecnych było może 30 osób (około drugie tyle było zarejestrowanych uczestników online), z których zasadniczą część (na sali) stanowili działacze i eksperci związani z ruchem NieOddamyMiasta.pl, drugą co do liczebności grupą byli… miejscy urzędnicy. Na konsultacje przybyło też kilka osób (i to duże słowo) zainteresowanych tematyką miejską.
Przedstawiciele urzędu ze zrozumieniem i uszanowaniem dla mówców przyjmowali każdy głos, zarówno za jak i przeciw różnym rozwiązaniom czy to planowanym, bądź już promowanym w mieście, po czym dawali do zrozumienia, iż w zasadzie nie były to głosy dotyczące bezpośrednio konsultowanego Planu (zwykle były zbyt szczegółowe) i prosili o kierowanie na piśmie konkretnych uwag, ale już odnoszących się do zapisów Planu.
Tyle o konsultacjach. Bo istotne pytanie o nie jest inne. Na ile głos obywateli może być uwzględniony i umieszczony w „przekonsultowanej” wizji SUMP-a. To, iż urzędnicy zapewniali, iż każdy głos rozważą i przeanalizują, iż ten głos ma szansę znaleźć się w końcowym dokumencie nic przecież jeszcze nie znaczy. Zapytałem o to – już po oficjalnej części konsultacji – przedstawiciela urzędu: Na ile zgłaszane uwagi mają szanse być uwzględnione? W jakim zakresie przygotowany dokument można poddać modyfikacji? Odpowiedź była jasna – możliwe są takie zmiany, które… mieszczą się w ramach wyznaczonych przez Komisję Europejską. Projektowany dokument musi bowiem zawierać elementy wymagane przez unijnych biurokratów, by Plan w przyszłości mógł stać się podstawą do realizacji już konkretnych projektów miejskich dofinansowywanych z unijnej kasy…!
Wniosek jest jasny. Konsultacje społeczne są tylko listkiem figowym. To punkt, który trzeba zrealizować i odnotować, by potem móc powiedzieć niezadowolonym mieszkańcom – przecież są to rozwiązania skonsultowane z obywatelami! Tego chcieliście!
Jest jeszcze druga kwestia. Zapytałem bowiem o obowiązujące akty prawne (takie jak np. krajowe ustawy), na których bazuje konsultowany Plan. Co się okazało? Takich aktów de facto nie ma. Plan tworzony jest bowiem zgodnie z unijnymi wytycznymi, wizjami i strategiami transportowymi rysowanymi gdzieś w Brukseli. I te strategie samorządy pragnące odkroić nieco z unijnego tortu wdrażają u siebie…
A co z mieszkańcami, ich potrzebami? Oficjalnie można było usłyszeć, iż urzędnicy chcą rozwoju wszystkich środków transportu. Tyle tylko, iż praktyka wskazuje, iż o ile transport zbiorowy, mikromobilność, czy spacery będą rozwijane, to już jazda samochodem ma się zwijać. Temu przecież służą wspominane także podczas konsultacji rozwiązania. A mowa tu o zwężaniu ulic, dalszej likwidacji miejsc parkingowych w centrum oraz podwyżkach cen za parkingi w strefie płatnej. To też tzw. filtrowanie ruchu (bariery dla ruchu samochodowego i wymuszanie kluczenia uliczkami), czy sygnalizowane ograniczenie prędkości „tempo 30” i już uchwalona w Krakowie Strefa Czystego Transportu.
Urzędnicy utrzymują, iż SUMP, to nie zakaz posiadania auta. To fakt. Nie ma zakazu. Jest za to uprzykrzenie i utrudnienie korzystania z samochodu, by kierowcy aut (szczególnie ci z okolic centrum) mieć ich nie chcieli. A wszystko to odbywa się pod hasłem dotarcia do kierowców z informacją, iż są inne wygodne opcje i nie zawsze trzeba korzystać z auta. Problem w tym, iż gdyby w rzeczywistości tak było, to mieszkańcy gwałtownie sami dostrzegliby owe zalety innych środków komunikacji.
Można odnieść wrażenie, iż przyjęto tu odwrotną kolejność działań – zaczyna się od „przekonywania” (utrudnieniami), zamiast od organizacji dogodnej alternatywy. Przecież gdyby ona istniała, użytkownicy wiedzieliby jak z niej skorzystać… Co ciekawe, w miejskiej wizji widzi się, iż przybywa osób starszych, ale jakoś nie łączy się tego faktu z tym, iż trudniej im korzystać z roweru, czy dotrzeć wszędzie pieszo…
W tej walce z kierowcami zapomina się o tym, iż miasto ma być dla mieszkańców. A tym wcale nie zależy na tym, by móc jeździć samochodem po Rynku Głównym, ale by za rozwiązaniami komunikacyjnymi stał zdrowy rozsądek, a nie ideologia. Tymczasem w tym, co się oferuje mieszkańcom chodzi tylko o „zrównoważoną mobilność”, „bezpieczeństwo” i „ekologię”. Tyle tylko, iż postulaty te nie są realizowane logicznie, w oparciu o lokalne badania i opracowania dla konkretnego miasta (a przecież każde jest inne i wymaga indywidualnego spojrzenia). Nie tworzy się planów mając na uwadze wygodę wszystkich mieszkańców, ale działa się wedle ustalonych odgórnie unijnych standardów, które „wiedzą lepiej”. Tylko czy tak da się urządzić miasto naprawdę przyjazne dla mieszkańców?
Marcin Austyn
Zobacz także:
Z uśmiechem na ustach przeciwko mieszkańcom – projekt SUMP dla Krakowa