Niemiecki rząd planuje wprowadzenie 10-procentowego podatku wymierzonego
w gigantów cyfrowych.

Nowy rząd Friedricha Merza powstawał w bólach. Gdy wreszcie został powołany, okazało się, iż niemal w całości pochłania go batalia polityczna z nową administracją Donalda Trumpa.
Sytuacja ta skrajnie różni się od tej, która miała miejsce w 2021 r., gdy szefem niemieckiego rządu zostawał Olaf Scholz. Prezydent Stanów Zjednoczonych – Joe Biden był wówczas nastawiony przychylnie wobec niemieckich planów federalizacji Europy, a układający treść umowy koalicyjnej przywódcy mieli bardzo ambitne założenia. To właśnie wtedy, po raz pierwszy, tak otwarcie zaczęto nawoływać do likwidacji niezależności państw członkowskich.
Trudne początki Merza
Planów tych rząd Merza oczywiście się nie wyrzekł, ale w najbliższym czasie będzie miał znaczne kłopoty z ich realizacją, choćby ze względu na wynik wyborów prezydenckich w Polsce. Głównym zmartwieniem dla niemieckiego obozu rządzącego jest trwająca wojna handlowa z USA, która w Niemczech wywołała prawdziwy popłoch. Po kilku tygodniach pasywnego oczekiwania, rząd Merza zdołał ostatecznie wyprowadzić kontratak w postaci propozycji wprowadzenia cyfrowego podatku.
W świetle ujawnionych planów wynoszącym 10 proc. podatkiem miałyby zostać obłożone duże platformy cyfrowe, w tym przede wszystkim Meta czy Google. Tak jak w niemal wszystkich państwach świata czerpią one znaczne korzyści finansowe z działalności na terenie Niemiec, płacąc przy tym stosunkowo niewielkie podatki. W naszym kraju nie brak opinii, iż giganci cyfrowi żerują jedynie na systemach podatkowych słabych i mniejszych państw. Tego rodzaju praktyki są jednak czymś powszednim także w Niemczech, które do słabeuszy zdecydowanie nie należą. Przez lata niemieckie państwo przymykało oko na całe zjawisko, nie chcąc pogarszać relacji transatlantyckich. Od czasu, gdy do Białego Domu wprowadził się Donald Trump, dawne sentymenty wyraźnie straciły na znaczeniu.
O intencji wprowadzenia podatku cyfrowego poinformował niemiecki minister kultury Wolfram Weimer, który argumentował, iż nowe rozwiązanie pozwoli na bardziej sprawiedliwe opodatkowanie oraz wymusi na korzystających z niemieckiej infrastruktury gigantach większy wkład w zasilanie dochodów budżetu państwa.
Niemiecki projekt jest wzorowany na rozwiązaniu prawnym, które funkcjonuje już w Austrii (gdzie obowiązuje 5 proc. opłata od reklam online). Minister Weimer zaznaczył jednak, iż przedstawione przez jego resort rozwiązania stanowią zaledwie wstępną propozycję, podlegającą dalszym negocjacjom. Zasugerowano nawet, iż część podmiotów może zostać wyłączona z nowych przepisów, o ile same zobligują się wcześniej do dobrowolnych danin. Niewykluczone więc, iż niemiecki podatek cyfrowy przyjmie formę indywidualnych ustaleń, gdyż w razie wprowadzenia jednolitej i obowiązującej powszechnie stawki od przychodów, cyfrowi giganci musieliby liczyć się z uiszczaniem naprawdę znacznych sum.
Wbrew unijnym planom
Niezwykle ciekawym wątkiem w całej sprawie jest to, iż Niemcy ze swoją propozycją krzyżują nieco plany Komisji Europejskiej. Bruksela już w 2018 r. zaplanowała jednolity podatek cyfrowy dla całej wspólnoty na poziomie 3 proc. dla firm o przychodach wyższych niż 750 mln euro rocznie. Wpływy z tego podatku miały zostać przeznaczone m.in. na spłatę wspólnego zadłużenia, które pojawiło się wraz z planem NextGenerationEU.
Mało tego, przez pewien czas – przynajmniej przed zwycięstwem Trumpa – bardzo zaawansowane były plany ustalenia jednolitej stawki podatku cyfrowego dla wszystkich państw z grupy OECD. Trump wycofał jednak Stany Zjednoczone z wszystkich międzynarodowych porozumień o globalnym opodatkowaniu, czym wpłynął także na unijne inicjatywy. Zniecierpliwione Niemcy najwyraźniej straciły nadzieję, iż kiedykolwiek uda się skoordynować całe przedsięwzięcie choćby na poziomie unijnym (gdzie duży opór stawiała choćby Irlandia), dlatego postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce.
Niemcy są na Starym Kontynencie niekwestionowanym gospodarczym i politycznym hegemonem, ale ich siła wynika głównie ze słabości Europy. W kontekście globalnym, ich pozycja systematycznie podlega jednak erozji, co w szczególności daje o sobie znać w branży nowych technologii. Największą spółką znad Renu w tym obszarze jest dostarczający oprogramowanie dla przedsiębiorstw SAP. Pod względem kapitalizacji czy liczby pracowników firma ta jest ogromna w porównaniu choćby z największymi polskimi firmami z branży IT, ale jednocześnie w tych samych parametrach przedstawia się jako co najmniej kilkukrotnie mniejsza niż Apple, Meta czy Amazon.
Nie jest absolutnie dziełem przypadku to, iż po podatek cyfrowy sięga ostatnio tak chętnie właśnie Europa: swoje własne wersje wdrożyły lub planują wdrożenie już m.in. Francja, Wielka Brytania, Włochy czy Hiszpania. Wielce wymowny jest także fakt, iż jego wprowadzenia nie proponuje się w Stanach Zjednoczonych, które odczuwają presję jedynie ze strony chińskich konkurentów.
Argument w negocjacjach
Plany wprowadzenia niemieckiego podatku cyfrowego ogłoszono tuż przed wizytą kanclerza Friedricha Merza w Waszyngtonie. Wzorując się na samym Trumpie, szef niemieckiego rządu będzie chciał prawdopodobnie wykorzystać 10-procentowy podatek cyfrowy jako swój punkt startowy w trwających negocjacjach handlowych. Już sam ten fakt pokazuje rażącą dysproporcję realnej siły, jaką dysponują oba państwa. Trump jednostronnie podwyższył cła całemu światu, a Niemcy, póki co, odpowiedziały jedynie propozycją nowego podatku.
Z całą pewnością rząd Merza uderzył jednak w czuły punkt. Trump, który od początku stara się mieć liderów Big Techu po swojej stronie, nie może przyzwolić na skrzywdzenie tak ważnej branży. Niemiecki rząd jest zaś zdeterminowany do tego, aby walczyć do upadłego, gdyż wedle wszelkiego prawdopodobieństwa obecna wojna handlowa i tak skończy się dla niego bardzo źle. Przedstawiciele największych niemieckich firm już dziś prowadzą w Waszyngtonie negocjacje, których celem jest głównie zminimalizowanie strat. Jak bowiem pokazał przykład zawartego wstępnie porozumienia handlowego USA-Wielka Brytania, każdy kraj na świecie ostatecznie będzie musiał wziąć na siebie straty i uznać roszczenia amerykańskiego państwa.
Od 9 maja obowiązuje 90-dniowa pauza w dodatkowych cłach dla Unii Europejskiej. Na horyzoncie majaczy jednak wizja wprowadzenia stawek sięgających w przypadku stali czy aluminium choćby 50 proc. Dziś nikt w Europie choćby nie dopuszcza, aby taki scenariusz miał się zrealizować, ale biorąc pod uwagę to, jak bardzo nieelastyczni w swoim myśleniu są niemieccy przywódcy polityczni, niczego nie da się całkowicie wykluczyć.
Jeszcze przed wyborem Donalda Trumpa na urząd prezydenta sugerowałem na tych łamach, iż może się on stać głównym reformatorem Unii Europejskiej. Prognoza ta zdaje się spełniać wraz z każdym kolejnym tygodniem. Nie ulega bowiem wątpliwości, iż straszące w tej chwili Amerykanów podatkiem cyfrowym Niemcy, będą musiały ostatecznie pogodzić się z porażką i w ramach ratowania gospodarki zostaną zmuszone do wprowadzenia ważnych zmian w swojej gospodarce. Dużo lepiej dla samego niemieckiego państwa byłoby, gdyby zamiast walczyć z branżą technologiczną specjalnym opodatkowaniem, stworzyło odpowiednio sprzyjające warunki do tego, aby branża technologiczna rozwijała się w Europie. Na to jednak, przy obecnym układzie sił politycznych, nie ma co liczyć.