Gen. Skrzypczak on the Lost Anti-Tank Mines. "God Was Watching Over Us, But Where Were the Services?"

news.5v.pl 3 hours ago
  • Według generała problemu zagubienia min można było uniknąć na wielu poziomach, jednak na wszystkich z nich popełniono błędy
  • W kilku momentach brak min mogli stwierdzić magazynierzy. Aż dwie instytucje były zobowiązane do sprawdzenia, czy miny nie opuszczają terenu składu amunicji. Żadna tego nie zrobiła
  • Generał Skrzypczak przypomina, iż to nie pierwszy taki przypadek. Kilka lat temu w czasie transportu zaginęła… amerykańska amunicja
  • Były szef Wojsk Lądowych alarmuje, iż zagrożenie dywersyjno-sabotażowe w Polsce jest realne, a krążący po Polsce dywersanci i sabotażyści nie są amatorami
  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

W czwartek Onet opublikował artykuł „Wojsko zgubiło miny przeciwpancerne. Znalazły się pod IKEA”. Informowaliśmy w nim o ogromnym transporcie min TM-62M ze składu amunicji w Hajnówce w województwie podlaskim do składu amunicji w miejscowości Mosty pod Szczecinem w lipcu 2024 r. Wskutek zaniedbań żołnierze przeoczyli palety z 200 minami przeciwpancernymi. Przez 11 dni jeździły one po całej Polsce w przeznaczonym już do cywilnych celów wagonie PKP. Kiedy wojsko zorientowało się, iż brakuje 40 skrzyń z minami, zostały one znalezione na bocznicy pod magazynem IKEA Orla.

Na naszą prośbę były dowódca Wojsk Lądowych i były wiceminister obrony gen. Waldemar Skrzypczak analizuje błędy na każdym z etapów transportu i rozładunku min, które doprowadziły do zagubienia wielu z nich. Informuje też o skali zagrożenia, jaką spowodowało wymknięcie się tak dużego ładunku spod kontroli wojska.

Marcin Wyrwał, Edyta Żemła: W historii z minami problemy zaczynają się, kiedy 4 lipca o godz. 23.30 kolejowy konwój w wielką ilością min przeciwczołgowych przyjeżdża do składu amunicji w Mostach. Z naszych informacji, których wojsko nie zdementowało, wynika, iż ten duży, ponadnormatywny transport był odbierany przez wartownika. Czy to adekwatna osoba do odbioru takiego ładunku?

Gen. Waldemar Skrzypczak: Odbioru transportu dokonuje się na podstawie dokumentów przewozowych. Na tych dokumentach, tak zwanych listach przewozowych jest wszystko wyszczególnione: jakie to miny, ile, jak zapakowane i oznaczone.

Taki ładunek odbierają odpowiedzialni za niego magazynierzy. Każdy skład amunicji ma kilkunastu magazynierów, którzy mają w swojej pieczy określone magazyny. Jest więc magazynier od amunicji czołgowej, od rakiet, a także od min. I ten magazynier albo kilku magazynierów dostaje do ręki dokumenty przewozowe i na ich podstawie w jego obecności dokonuje się rozładunku. Każda ze skrzyń z minami ma swój numer i ten magazynier osobiście odpowiada za przeliczenie i sprawdzenie każdej z nich. Dopiero wtedy żołnierze dostają komendę przeładunku skrzyń na środki transportu, które przewożą skrzynie z rampy do magazynu. Potem magazynier sprawdza, czy wszystkie skrzynie, które przyjął na rampie dotarły do magazynu – wszystko po kolei, łącznie ze sprawdzeniem ilości min w skrzyniach.

Mamy więc już dwa problemy: po pierwsze konwój przyjmował nie magazynier, ale wartownik, a po drugie magazynier doliczył się liczącej 200 min zguby po 10 dniach od przyjęcia towaru. Może problem polegał na tym, iż był środek nocy, więc magazynier był w domu?

O tym, iż transport dociera w nocy powinni w składzie wiedzieć dużo wcześniej, bo PKP awizuje godzinę przybycia transportu. W takim wypadku wszyscy w składzie amunicji, którzy byli odpowiedzialni za te miny, powinni czekać na rampie kolejowej w chwili jego przyjazdu, niezależnie od pory dnia i nocy.

„Uważam to za naganne”

Komendanta składu nie było wtedy na miejscu, ponieważ był na kursie podpułkownikowskim. Przysłano za to do nadzorowania rozładunku z Wojskowej Komendy Transportu (WKTr) w Szczecinie porucznika, którego jednak nikt wcześniej nie przeszkolił ze środków bojowych, więc nie miał za bardzo kompetencji do tej roboty.

Jeśli chodzi o tego porucznika i WKTr to oni przecież nie są odpowiedzialni za rozładunek. Oni odpowiadają za transport, a także za to, żeby wagony odjechały puste z rampy w Mostach. Jego wina polega na tym, iż nie sprawdził, czy dokonano pełnego rozładunku. Natomiast za sam rozładunek odpowiedzialni są przedstawiciele składu amunicji.

Do pracy przy rozładunku wyznaczono natomiast żołnierzy dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej, którzy także nie mieli przeszkolenia ze środków bojowych.

Uważam to za naganne, iż żołnierzy dobrowolnej służby wojskowej wysyła się jako siłę fizyczną. Oni nie mają tego wpisanego w swoje obowiązki. o ile do pracy w składnicy amunicji wysyła się takich żołnierzy, to znaczy, iż nie ma tam systemu, który by pozwolił w sposób sprawny dokonywać rozładunku broni i amunicji. To pokazuje, iż tutaj zawodzi cały system dystrybucji.

„Trudno mi to zrozumieć”

Wiemy, iż żołnierze pracowali pod presją czasu, żeby jak najszybciej wyładować miny, aby wojsko nie musiało płacić PKP tzw. postojowego. Dlatego min nie transportowano do magazynu, ale bezpośrednio na rampę. Z naszych informacji wynika, iż spędziły tam kolejne pięć dni.

Z zaleganiem min na rampie związane są dwie kwestie. Pierwsza to kwestia bezpieczeństwa, czyli ataku na taki skład. Oczywiście, te miny były nieuzbrojone, ale znajduje się w nich materiał wybuchowy, czyli istnieje zagrożenie wysadzenia ich. Drugi problem polega na tym, iż te miny są przechowywane w drewnianych skrzyniach, więc działanie czynników atmosferycznych powoduje, iż są narażone na uszkodzenie.

A to, iż stoją tyle dni na rampie świadczy o tym, iż nie ma adekwatnego odbioru i dystrybucji w ramach tego rodzaju transportu. Możemy powiedzieć, iż nasze składy amunicji nie są przygotowane do przyjmowania tak dużych ładunków środków bojowych.

Dlaczego nie są przygotowane?

Trudno mi to zrozumieć. Kiedy byłem dowódcą Wojsk Lądowych, to byłem parę razy w Mostach. Były tam różnego rodzaju wózki widłowe, byli operatorzy tych wózków. To nie było tak, iż dwóch żołnierzy niosło skrzynię.

„Tu całkowicie poległa sprawa organizacji”

Z naszych informacji wynika, iż pod koniec 2023 r. ze składu odeszła na emerytury znaczna część kadry, a nową przyjmowano z tzw. łapanki.

Mamy więc problem kadrowy. Przy tak dużej rotacji ci, którzy przychodzą na miejsce tych, którzy odeszli, nie są ani przeszkoleni, ani przygotowani, no i mamy problem dyscypliny wykonawczej. To jest dla mnie niepojęte, iż my nie jesteśmy w stanie w XXI wieku takich tematów ogarnąć w sposób adekwatny zorganizować.

Ja jestem starym żołnierzem i pamiętam naszych magazynierów w pułkach czy w dywizji. To byli perfekcjoniści w swoim fachu, którzy rozliczali wszystkich co do jednej kulki. W obecnych warunkach postawiono na ludzi, którzy są niekompetentni. To niestety nie jest tylko przypadek Mostów, ale pokazuje, iż tak jest zbudowany w tej chwili system całej armii.

Kolejny etap tej historii to zakończenie rozładunku 6 lipca i oddanie PKP wagonów, w których jak się potem okazało, pozostało te 200 min.

W każdym składzie amunicji znajduje się ochrona. Przed wyjazdem wagonów ta służba ma obowiązek sprawdzić każdy wagon, czy nie wywozi się stamtąd czegoś, czego nie powinno się wywieźć – czy czegoś się nie przemyca lub nie kradnie. A więc tylko w tym punkcie zawiodły dwa systemy – po pierwsze ten porucznik z WKTr, a po drugie ochrona.

Tu całkowicie poległa sprawa organizacji, zresztą nie pierwszy raz. Kilka lat temu z jadącego przez Polskę transportu kolejowego ukradziono amerykańską amunicję. Amerykanie to wykryli i wtedy wyszło na jaw, iż ten transport nie był przez nikogo konwojowany. Żandarmeria Wojskowa w szale szukała sprawców. Okazało się, iż ci, którzy gwizdnęli tę amunicję, nie wiedzieli, co kradli. Kiedy otworzyli skrzynie, to po prostu ją porzucili.

„To jest wielkie szczęście, iż nic się nie wydarzyło”

Jakie potencjalne konsekwencje może mieć wymknięcie się takiego ładunku spod kontroli wojska?

Biorąc pod uwagę to, co mówią premier Tusk i minister Siemoniak, iż Polska jest zagrożona działaniami dywersyjno-sabotażowymi, to wszystkie obiekty tego typu, jak składnice broni, amunicji i rakiet, ale również i konwoje są zagrożone. Zakładam, iż ci dywersanci i sabotażyści, którzy się włóczą po naszym kraju, to nie są ludzie przypadkowi, którzy mają wiedzę o minach z internetu, tylko są to fachowcy, którzy to są skierowani po to, aby szukać okazji do zrobienia czegoś, co przewróci nasz system.

Dla takiego specjalisty to nie jest żaden problem, żeby jednym kilogramowym ładunkiem z zapalnikiem czasowym zdetonować te 2,2 ton materiałów wybuchowych. Dodatkowo taki sabotażysta nie wysadzałby tego gdzieś w polu, ale na stacji kolejowej w dużym mieście, gdzie mógłby spowodować ogromne straty.

Pociąg z tymi minami zatrzymywał się w takich miastach – w Szczecinie, Poznaniu, Warszawie, Białymstoku.

To jest wielkie szczęście, iż nic się nie wydarzyło. Bóg nad nami czuwa. Ale gdzie były służby? Na prawdę warto się wsłuchać w to, co mówił premier Tusk i minister Siemoniak o zagrożeniach dywersyjno-sabotażowych i dokonać mobilizacji wszystkich systemów, które odpowiadają za bezpieczeństwo w tym zakresie. Widać jednak wyraźnie, iż do niektórych to nie dociera. Tutaj lekceważenie było na dużą skalę.

Read Entire Article