From the diary of an ojkophobe

posmiertnik-doktora-bruneta.blogspot.com 6 years ago

Nie macie pojęcia prawdopodobnie o tym, iż wczorajszy dzień był Międzynarodowym Świętem Gry Wstępnej, w sumie, to nie ma o czym gadać. Od dłuższego bowiem czasu, z sobie tylko wiadomych względów, uważam, iż najlepszą i najbardziej bezpieczną metodą przedspółkowania jest natychmiastowe wzięcie nóg za pas. Mógłbym więc spokojnie spuścić zasłonę milczenia, rozpylić mgłę obojętności, albo po prostu przeciągle zdefekować, ale kiedy widzę i słyszę o przygotowaniach do Narodowej Fety z okazji stulecia odzyskania niepodległości przez Polskę - to czuję nadchodzące zaparcie. W moim wieku takie rzeczy się zdarzają - i mam tu na myśli zarówno awersję do umizgów pod adresem płci przeciwnej, jak i zaburzenia perystaltyki jelit.
Jak niektórzy z Was wiedzą (obejrzawszy moje, umieszczone w social mediach fotorelacje z ostatnich podróży), początek miesiąca spędziłem akurat na Ukrainie.

CZĘŚĆ PIERWSZA: DO PRZYJACIÓŁ UKRAIŃCÓW.

Jeszcze przed moim wyjazdem, od kilku znajomych przybyszów ze wschodu usłyszałem: Po co ty tam jedziesz? Tam nic interesującego nie ma, ludzie niedobrzy, smutno, ponuro. Nie warto. Nie rozumiałem przesłania, kładąc je na karb możliwej niechęci, jaką od wielu dziesiątek lat darzą nas mieszkańcy kraju nad Dnieprem. W samolocie lecącym do Kijowa, spotkałem tamtejszego biznesmena, który wracał właśnie ze swoim synem z Polski. Chciałem mu pokazać wasze miasta - oznajmił. - U nas nic nie ma do oglądania, w jednym Gdańsku jest ciekawiej niż w całej tej Ukrainie.
Kiedy dotarłem na miejsce, chcąc zweryfikować to, co wcześniej usłyszałem - postanowiłem przeprowadzić sondę, wśród napotkanych Tambylców. Wyniki mnie przeraziły.
Za co - zwracam się do moich ukraińskich przyjaciół i znajomych - za co Wy tak nie lubicie swojego kraju? Rozumiem, iż żyje się tu trudno, płace są dramatycznie niskie, to i czasem pracować się nie chce. Widzę, iż cwaniactwo i korupcja sięga już (dosłownie) bruku Waszych ulic a niesprawiedliwość i nierówność społeczna mają się wspaniale. Ale przecież nie jest to winą Waszej (!), wywalczonej przez pokolenia, niepodległości. Sądzicie, iż gdyby zjedli Was najeźdźcy, zacząłby panować mir, Ordnung, lub - co gorsza - tak zwany sarmacki porządek, było by Wam lżej? Przykre jest to, iż do używania ojczystego języka muszą namawiać tu i ówdzie rozwieszone plakaty, reklamujące posługiwanie się ukraińskim, podczas gdy pani z kiosku, zapytana o sens rodzimej państwowości, stwierdza, iż jej to wszystko jedno. Jak wszystko jedno?!
Tyle Kijów, im dalej w kierunku Rosji, tym jest gorzej. Inaczej - na zachodzie kraju, tu tożsamość narodowa jest immanentną częścią codziennego funkcjonowania obywateli. Przepaść między nimi, a mieszkańcami wschodnich rubieży jest ogromna. To wynik geopolitycznych przetasowań, bliskości świata zachodniego, mniejszej tęsknoty za starszą Siostrą - Związkiem Radzieckim. Nie faszyzm, czy nacjonalizm - jak niektórzy chcieliby widzieć, ale brak tumiwisizmu i zaczyn świetnego obywatelskiego społeczeństwa, w którym (niestety) jest miejsce dla wszelkich skrajności.

Walka o rząd dusz na Ukrainie trwa. I bardzo dobrze. Mam nadzieję, iż się to dobrze skończy


CZĘŚĆ DRUGA: POŻAR W BURDELU.

Polacy też nie lubią swojej Ojczyzny, z tym, iż - na swój sposób. Mając gęby pełne narodowych i patriotycznych haseł - nienawidzą siebie wzajemnie.
Innym słowem, niż ojkofobia nie da się zdefiniować całego tego cyrku z obchodami państwowego święta. Dwieście baniek poszło się bujać po to, by szanowni włodarze najpierw zrezygnowali z uczestnictwa w marszu, któremu sam patronowali, potem zapraszali na marsz, którego nie ma, by na końcu, wysyłając do Warszawy czołgi i transportery opancerzone - zniechęcić do świętowania uprzednio zachęconych. Niezły bajzel. To przykre, iż jako płacący podatki w tym kraju, w dniu narodowego święta, będę bał się wyjść z domu, bo akurat jakiemuś neandertalczykowi może nie spodobać się moja cera, a - zabarykadowawszy się na poddaszu - podjadając kiełbasę wiejską kijowską i delektując się kawiorem z bieługi (z kielichem zmrożonej Kozackiej Rady rzecz jasna) - prześledzę wojnę polsko - polską na ulicach stolicy. Mojej stolicy. Bez żalu, iż mnie tam nie ma.
Totalna amatorszczyzna organizatorów, śmiech i drwiny na całym świecie - oto jak wygląda przygotowanie obchodów Rocznicy Odzyskania Niepodległości. Dodajmy to tego megalomanię i patologiczną skłonność do kłamstw przedstawicieli władz, towarzystwo troglodytów - amatorów białej Europy spod znaku celtyckiego krzyża i falangi, krzyki niektórych prominentów przy korycie, iż ateistów należałoby wysłać na Madagaskar, iż kto nie z nami - ten przeciw nam, iż zaprzańcy, element animalny, zdrajcy i tym podobni mogą co prawda świętować, ale po obchodach - wszystko wróci do starego porządku, stado debili, wycierających sobie gęby moim krajem, próbujących udowodnić, iż Polska jest bardziej mojsza niż twojsza itd. Patologia.
Nie, dziękuję.

Przy okazji (za Wikipedią) podaję definicję wielkiej polskiej białej rasy: jest to rasa świni domowej, która ukształtowała się w wyniku wieloletniej hodowli i krzyżówki dwóch gatunków tego zwierzęcia.

Ktoś, kto nie zna historii Rzeczypospolitej, obserwując przygotowania do rocznicy odzyskania przez Nią niepodległości, doskonale poznaje przyczyny jej utraty.
A co do gry wstępnej - cytując klasyka - nieważne jak się zaczyna, ale jak kończy - obawiam się, iż w tym wypadku motto: finis coronat opus, nie będzie proroctwem sukcesu. Dobrze, iż dwunasty listopada to w tym roku dzień wolny od pracy - będzie kiedy leczyć kaca.
Kaca każdego typu.


Read Entire Article