Fragment mojej nowej powieści OSTATNIE TANGO. Niepokojący. I zaskakujący.

pokolenieikea.com 10 months ago

Staję na postoju na starym mieście. Nie ma nikogo, można więc uznać, iż jestem zwycięzcą.

Wrzucam do ust gumę do żucia, żeby wytrzeć posmak pawia. Miasto dwóch ulic i rynku – myślę ponuro. Pypeć na mapie, znany tylko z jednego: Kombinatu, który produkuje paliwo, który karmi, który poi, który ubiera i który wnerwiawszystkich Polaków, poza Kombinatem rzecz jasna. Miasto jednego zakładu. Proszę, godzina dwudziesta pierwsza, czwartek, wszyscy w łóżkach i psy dupami szczekają.

Dlaczego wszyscy tu tak zdziadziali?? Szczury. Szczury z Kombinatu.

Daję słowo, iż kiedyś było tu inaczej.

Kiedyś o tej porze było tutaj życie. A teraz co? choćby apteki nie ma. Gdzie tam apteki – reflektuję się. – choćby Żabki tu nie ma.

A Żabki są już chyba wszędzie.

Albo po prostu, jak na kogoś, kto urodził się na ulicy i pierwsze kroki stawiał na trzepaku, pod śmietnikiem mam zbyt wysoko postawione oczekiwania.

Ktoś puka w okno.

Jakiś młody fajfus. Brzydki jak nieszczęście. Długie włosy. Uszy wielkie jak bajgle, w nich białe słuchawki bez kabla. Do tego spodnie od garnituru i starannie podwinięte rękawy białej koszuli.

Pokazuje mi na migi, iż mam otworzyć okno. Otwieram.
– Strzała, mordeczko – mówi.
– Strzała – odpowiadam.

– Widzisz, organizuję sobie rynek. Jak ktoś będzie chciał coś kupić, to dzwoń, mordo, do mnie.

Podaje mi czarną wizytówkę, gdzie wypukłymi, srebrnymi li- terami jest napisane: „Czarek – Magik”. I numer telefonu. Sprawdzam. Pod wizytówką siedzi stówa.

– Co kupić? – pytam.
– Wiesz. – Mruga.
No kurwa, nie wierzę. Ten dzień od początku mi nie idzie.

Trzeba było nie hamować.
– Nie wiem – odpowiadam.
Mruga okiem jeszcze raz.
– Wiesz. Czekolada, kaszanka, kawa, kokosy, popcorn…

No tak, spożywczy otwiera.
– Aaa, jasne – mówię. – Możesz trochę bliżej głowę, bocoś słabo cię słyszę.

Szczerzę się, ale chyba nie bardzo mi to wychodzi, bo chłopak zagląda do środka i nagle robi minę, jakby zobaczył atakującą kobrę. Już chce oddalić się sprintem, ale łapię go prawą ręką za włosy, a lewą zamykam okno. Tak żeby fajfusa poddusić.

– AAA!!! – wrzeszczy mi w lewy bębenek.

Głuchnę na moment, ale spokojnie otwieram podłokietnik i wyjmuję z niego składany kastet z nożem. Teraz najtrudniejsze. Weź wyjdź z auta, zza kierownicy, przez fotel pasażera…

– Przestań! Udusisz mnie!! – stęka.

– Jak będziesz się tak darł, to zaraz będą tu psy. Zastanówmy się, co ci zrobią – radzę.

Ledwo kończę, a koło ucha czuję kłapnięcie szczęki. Ten skurwiel ludojad chce mnie ugryźć! Walę go z otwartej w twarz. Wychowawczo.

– Będziesz grzeczny czy mam walić jeszcze raz? – pytam kontrolnie.

Koleżka kiwa głową. Z nosa wisi mu glut.

– Grzeczny chłopczyk. – Odsuwam fotel maksymalnie do tyłu i usiłuję przełożyć nogę nad tunelem środkowym, nie zaczepiając o dźwignię skrzyni biegów.

Nie idzie.
Trzeba się było rozciągać. Trzeba robić przysiady. Trzeba…

– Trzeba ćwiczyć – mówi małolat z jakąś dziwną satysfakcją w głosie.
I po co ja się tak męczę?
– To poćwiczysz – obiecuję.
Otwieram drzwi od strony kierowcy i popycham je stanowczo. – Aj, aj, aj – syczy małolat i drobi do tyłu niczym gejsza.

– Widzisz?–mówię.–Poćwiczyłeś za mnie. Chcesz jeszcze?

– Nie – szczeka z przekrzywionym łbem.
– Na pewno?
Dociskam na wszelki wypadek okno.

– Nie!!! – Gość charczy, co stwierdzam z zadowoleniem.

Obchodzę go z tyłu. Jest zgięty jak paragraf. Ma plecak. Otwieram. W środku na oko ze trzydzieści działek zioła, drugie tyle haszu, do tego kokaina, ale mało, kryształ, ale sporo, i coś koło dwudziestu samar z amfą. Sporo tego. W sumie, jakby zliczyć, towaru i prochów za jakieś piętnaście koła. Proszę. To mi się trafiło.

Może będzie jakiś dowodzik? Poznamy się lepiej z kolegą? Otwieram przednią kieszeń plecaka, gdzie znajduję całkiemspory pakiecik beżowej substancji o konsystencji granulatu. Nie żebym się na tym znał, ale jak dla mnie to heroina. I jeszcze nie podzielona na działki.

– Mama spakowała ci drugie śniadanie do szkoły? – pytam.

– Zaraz ciebie spakuje – pyskuje.

Co za brak elementarnej kultury.
Idę do bagażnika, po czym metodycznie wyciągam z niego taksówkarski zestaw ratunkowy, czyli gumofilce, saperkę, la- tarkę oraz trytytki.

– Dawaj ręce – mówię.

Chcę mu wpierw zdjąć plecak, ale kolo zaczyna robić jakiegoś wiatraka przy taksówce, tańcząc jak Shakira na scenie, więc nie mam innego wyjścia i po prostu dziabię go nożem w tyłek. Lekko. A kwiczy jak zarzynana świnia. Od razu jednak podaje grzecznie dłonie do tyłu.

Proszę, z niektórymi nie można kulturalnie. Trzeba lać. Tfu, kłuć.

Zabieram mu plecak. Wiążę ręce. A później otwieram szybę, uwalniając fajfusowi łeb.

Twarz z fioletowej robi mu się czerwona. W końcu jakby mu się coś odetkało. Zaczyna kaszleć i spluwać na chodnik. Kiedy się prostuje, widzę, iż jest ode mnie niższy o głowę. Co za wypłosz… Kogo oni do tej roboty teraz biorą???

Nie mówię, iż to Kompania Reprezentacyjna Wojska Polskiego, ale elementarne dojebanie powinno być.

Przykładam mu nóż do szyi.
– Wchodź do bagażnika – mówię.
– Ale… – protestuje.
– Wchodź, bo cię tam wrzucę – ostrzegam.
Słucha. Wchodzi do bagażnika. Stopy też mu wiążę na trytytki. W sumie power tape byłby lepszy…
– Gdzie jedziemy? – pyta.
– Na grzyby. – Zamykam z trzaskiem klapę.

Zawsze te same durne pytania. Dokąd jedziemy i dokąd jedziemy.
Trzeba go było zakneblować.
A przecież to proste. W tej robocie raz pakujesz do bagażnika, raz jesteś pakowany.

OSTATNIE TANGO zamówisz na razie tylko w Empiku

https://www.empik.com/ostatnie-tango-piotr-c,p1451745306,ksiazka-p

Zatańczysz?
Read Entire Article